Tobago Cays, niewiarygodnie piękne miejsce na Grenadynach, było świadkiem wydarzenia, które tylko, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, nie miało poważnych konsekwencji. Ale od początku ….
Salt Whistle Bay, wyspa Mayreau
W południe, 4 lutego, opuszczam Clifton Harbour, na Union Island, wyspie należącej do państwa wyspiarskiego, St. Vincent i Grenadyny. Moim celem jest, również należąca do Grenadyn, grupa, nie zamieszkałych, mikro-wysepek, o dźwięcznej nazwie Tobago Cays, otoczona, gęsto, rafami koralowymi. Z uwagi na unikalne zasoby fauny i flory nad i podwodnej, oraz duże znaczenie jakie mają one dla mieszkańców St. Vincent i Grenadyn, utworzony został na ich obszarze Park Narodowy: Tobago Cays Marine Park.
Tobago Cays Marine Park
Dla ochrony raf koralowych, ustawiono dużą liczbę boi cumowniczych, aby jachty nie musiały stawać na kotwicach, i nie ingerowały, w ten sposób, we wrażliwy świat podwodny.
jachty, stojące na bojach na Tobago Cays
„Rangersi”, pobierający opłaty za mooringi
Małe, nie zamieszkałe, wysepki, żółty piasek, krystalicznie czysta woda, palmy kokosowe – czyż nie tak właśnie wyobrażamy sobie Karaiby?
wyspa Petit Bateau, Żółty piasek, palmy i iguany
Palmy kokosowe i hamak – tak wyobrażamy sobie Karaiby?
„Góry” pustych muszli. Zawartość podają w restauracjach na sąsiednich wyspach
Muszli są tysiące
układa się z nich krawężniki
Tobago Cays, to „żelazny punkt programu” wszystkich czarterów na Windward Islands. A „żelaznym punktem”, „żelaznego punktu programu”, jest wieczorne „lobster barbecue” na plaży. Choć dyskusyjny, jest to punkt programu, nie do uniknięcia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest to jedno z niewielu źródeł dochodu mieszkańców okolicznych wysp. Z szacunku dla tubylców, nie sposób im odmówić, a z drugiej strony obrońcy środowiska biją na alarm. Nie komentuję. Niech każdy rozstrzygnie to we własnej głowie.
langusty poławia się, przy pomocy specjalnych klatek
Zanim zaczniemy podziwiać podwodny świat Tobago Cays, trzeba tam się dostać. Najdogodniejsze i zalecane podejście , prowadzi od północnego krańca wyspy Mayreau, gdzie znajduje się malownicza zatoka, o nazwie Salt Whistle Bay. To jednak trochę na około. Korzystam z małego zanurzenia Eternity (1,2 m) i idę „na skróty”, przeciskając się przez Windward Bay i Upper Bay, wąskim przesmykiem, między wschodnim brzegiem Mayreau, a rafą koralową. Głębokość w najwęższym miejscu wynosi poniżej 1,8 m, ale woda jest krystalicznie czysta, słońce mam za sobą, więc widzę dno, jak na dłoni.
podejście przez Windward Bay
Nie napotykam żadnych niespodzianek i ok 16 staję na boi, tuż przy brzegu, w przesmyku między południowym brzegiem wyspy Petit Rameau a północnym Petit Bateau.
postój w cieśninie
Miejsce piękne, ale mało komfortowe, z powodu bardzo silnego prądu w cieśninie. Rano przestawiam się na boję, przy zachodnim brzegu wyspy Baradal.
postój przy Baradal. Żółtymi bojami wyznaczono strefę ochronną żółwi.
Standardowo, łapię boję specjalnym, długim na metr, hakiem z pręta fi 12, mocowanym do liny cumowniczej fi 18.
hak do łapania boi
Dodatkowo, łapię boję, drugą liną fi 18, przewleczoną przez ucho, „na biegowo”. Czasem, gdy jest bardzo silny wiatr i fala, używam jeszcze trzeciej liny, z hakiem aluminiowym. Przykład poniżej.
Tu aż potrójne zabezpieczenie – ale, na tym kotwicowisku, u wybrzeży Gwadelupy, wiało ponad 50 kn.
Stoję pewnie, więc oddaję się, bez reszty, całodziennemu nurkowaniu „z maską i rurką”, na otaczającej wyspę rafie koralowej. To miejsce znane jest z obfitości krabów pustelników, ubranych w wielkie muszle (to te muszle na brzegach), rozmaitości kolorowych ryb rafowych i, przede wszystkim, żółwi. I rzeczywiście, niemal dwie, podwodne godziny, spędzam, towarzysząc jednemu z nich. Pod wodą są szybkie, jak błyskawica, ale temu towarzystwo nie przeszkadzało.
Jest tak pięknie, że postanawiam zostać tu na noc i dopiero rano przestawić się na Mayreau, do Salt Whistle Bay. Wieczór spędzam na skrobaniu kadłuba z glonów i skorupiaków, oraz montażu nowego kompasu autopilota. Po pełnym wrażeń dniu, zasypiam, krótko po zachodzie słońca.
wieczór na Tobago Cays
Budzi mnie stuk – uderzenie w burtę. Błyskawicznie wyskakuję na pokład. Jest 3 w nocy. Przy prawej burcie Eternity widzę duży jacht. Słyszę, dochodzący z jego wnętrza, męski głos, mówiący po angielsku i wtórujący mu głos kobiecy. Sekundę zajmuje mi zorientowanie się, że nie stoję na swojej boi, a tuż za rufą mam skały, a więc, że to ja „siedzę” na jachcie amerykanów, a nie oni na mnie. Szczęściem nie ma wiatru, ani fali i jachty praktycznie oparły się tylko o siebie. Proszę zaspanego mężczyznę, w fantazyjnej pidżamie, by na moment asekurował jachty, trzymając moje wanty, odpalam silnik i odchodzę od nich, i od brzegu. Teraz dopiero mam chwilę, żeby się zorientować, gdzie właściwie jestem, w jakim kierunku mam płynąć, żeby nie nadziać się na rafy, i co się właściwie stało. Szybko ustalam pozycję jachtu i z pomocą gps-a odnajduję boję, na której stałem. Jest oddalona o blisko 600m. Noc jest bezwietrzna. Musiałem dryfować, niesiony przez słaby prąd ok. 2 godzin.
żółta linia obrazuje prawdopodobny ślad nocnego dryfu
Ale jak, do cholery, to się mogło stać?
Częściową odpowiedź na to pytanie, znajduję na dziobie jachtu. Z knagi na prawej burcie zwisa lina zakończona hakiem, a z knagi na burcie lewej, dwie luźne liny. Wydaje się nieprawdopodobne, że w tak „lajtowych” warunkach hak sam się wypiął, a jednocześnie druga lina się zerwała. Dopiero dokładne oględziny przynoszą pełną odpowiedź. Niemal nowa, 18 milimetrowa, polietylenowa lina, na lewej burcie, jest przecięta. Równe, czyste, można by powiedzieć, chirurgiczne, cięcie (nożem, maczetą, lancetem? nie wiem).
przecięta lina
Ktoś, kto przeciął linę, wypiął też hak z ucha boi, zostawiając mnie na pastwie wiatru i prądu. Gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że noc jest bezwietrzna, a niesiony słabym prądem, oparłem się o JEDYNY, stojący, przy wschodnim brzegu Petit Bateau, jacht, obudziłbym się, tłukąc kadłubem o rafy. Byłem od nich, nie dalej, jak 20m.
samotny jacht amerykanów pod wyspą Petite Bateau
Wczesnym rankiem, odszukałem swoją polisę ubezpieczeniową, wsiadłem w ponton i popłynąłem do amerykanów, przeprosić za nocne zajście i zapytać o szkody. Pokazałem przeciętą linę, wytłumaczyłem przyczynę dryfu, i w końcu, wręczyłem Jane pudełko czekoladek, jako słodką rekompensatę, za przerwany sen. Wytłumaczyłem też Stevenowi, że dobry, żeglarski, obyczaj nakazywał by wręczyć mu butelkę dobrej whisky, ale mój barek jachtowy, niestety, od dłuższego czasu świeci pustkami. Steven i Jane byli zaskoczeni i poruszeni, moim pojawieniem się, z pytaniem o szkody. W ciemnościach nie zdążyli nawet zauważyć, kim był intruz. Na kadłubie ich jachtu nie został żaden ślad spotkania, jedyną szkodą był zatem ich przerwany sen.
Zostałem zaproszony na pokład, na śniadanie. Podczas sympatycznej rozmowy, o morzach, wiatrach i prądach morskich, opowiedziałem m.in., jak dzisiejszej nocy, opóźniłem, o kilka sekund, wyjście na pokład, bo słysząc kobiecy głos zawróciłem, żeby ubrać spodnie (i nie tylko). Obśmialiśmy całe wydarzenie i rozstaliśmy się, w bardzo przyjacielskiej atmosferze.
Fakt pozostaje faktem, że mieliśmy do czynienia z chuligańskim wybrykiem, który tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, nie miał poważniejszych następstw. Od tego czasu, stając, nawet na bezpiecznym mooringu, nie zasnę bez włączonego alarmu kotwicznego.
Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie kto to zrobił i dlaczego. Do głowy przychodzą różne hipotezy, ale to są tylko hipotezy.
Może podpadłem komuś z „tubylców”? Nie możliwe – wszystkie należności zostały opłacone – nikt nie może mieć pretensji, a kontakty były na przyjacielskiej stopie.
Może ktoś chciał zarobić na ściąganiu jachtu ze skał? Nie wydaje się to prawdopodobne – nie słyszałem, żeby taki przypadek wydarzył się na Karaibach. Przypadki odcięcia jachtu z boi zdarzały się, owszem, kiedyś, ale na Cabo Verde, gdzie obowiązywało prawo, że statek/jacht, wyrzucony na brzeg, stawał się własnością tubylców. Ale to zamierzchłe czasy.
A może ktoś z sąsiadów bardzo nie lubi małych jachtów, czarnych jachtów, samotnych facetów, starszych facetów, nurkujących facetów, grających na gitarze facetów, albo może polskiej flagi ?
Nie mam pojęcia. Wydaje się nieprawdopodobne, że komuś zechciało się zadać sobie aż tyle trudu, lecz leżąca przede mną, przecięta nożem cuma, jest jak najbardziej, realna, a nie przecięła się przecież sama.
Jest jeszcze jedna ewentualność. Ktoś się doskonale bawił – może za dużo wypił, albo wypalił, i rozbawiony, uznał odcięcie kogoś z boi, za pierwszorzędny dowcip ? Jak mówił Albert Einstein: „Są dwie naprawdę bezgraniczne rzeczy – Wszechświat i ludzka głupota; co do Wszechświata nie jestem całkiem pewien”.
Szczerze powiedziawszy, najbardziej cieszył bym się, gdyby ta czwarta hipoteza okazała się prawdziwa. Powiem więcej. Gdyby pojawił się skruszony sprawca, nawet bym się na niego nie złościł, tylko pochwalił odwagę cywilną. Jedyne, co kazał bym mu zrobić, w ramach pokuty, to nawinąć nową opaskę na uciętym końcu liny.
Taką opaskę, jak za dawnych, dobrych lat uczyli bosmani w Trzebieży!!!
„Juzing ma być tak mocno zaciskany, żeby aż krew z palców sikała”.
Terre-De-Haut, Wyspy Święte, 6 marca 2015