„Żeglarstwo jest żeglarstwem!”

0
621

Rozporządzenie podpisane. Pani minister Joanna Mucha „ma nas z głowy”. Czyli sprawa jest odfajkowana? Na jakiś czas 🙂 

Andrzej Colonel Remiszewski przypomina okoliczności powodujące i towarzyszace „unormowaniu” czegoś, co akurat moim subiektywnym zdaniem wcale nie wymaga „unormowania”. Andrzej przedstawia swoje prywatne przemyslenia, a ja główngo źródła kłopotów z wolnoscią żeglowania dopatruję się nieco obok. Całe zło polega na tym, że sportowemu związkowi żeglarskiemu władze państwowe nadal pozwalają wtrącać do żeglarstwa przyjemnościowego, które sportem nie jest. Wszyscy czujemy że owe wtrącanie się jest jeszcze dośc zyskowne.

Ale poczytajmy przemyślenia Andrzeja.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

——————————–

Żeglarstwo jest żeglarstwem!

Lata całe trwała walko o to, by żeglarzy rekreacyjnych wyzwolić spod szyldu sportowców i by ustawa o sporcie i stosowne ministerstwo przestały się nim interesować.

W końcu kilka lat temu „przeniesiono” przepisy dotyczące żeglarzy z ustawy o sporcie do ustawy o żegludze śródlądowej, a więc w gestię ministerstwa zajmującego się bezpieczeństwem żeglugi. Uznawałem to za wielkie zwycięstwo myśli wolnościowej. Oto bowiem pokazano wyraźnie, że ingerencja ustawodawcy w uprawianie żeglarstwa ma wynikać wyłącznie z chęci zapewnienia bezpieczeństwa żeglugi, a to może stanowić podstawę do konstruktywnej dyskusji i sporu z urzędnikami. Można bowiem oczekiwać udowadnienia przez urząd, w jaki sposób dany przepis jest powiązany z zapewnieniem bezpieczeństwa, można też oczekiwać wyjaśnienia, dlaczego akurat w tym konkretnym przypadku ingerencja urzędnika ma zastąpić własny zdrowy rozsądek żeglarza.

Takie podejście umożliwiło jesienną interwencję Podsekretarza Stanu w Kancelarii Premiera Adam Jassera, interwencję, która zapoczątkowała przełom w projektowaniu przez ministerstwo sportu rozporządzenia w sprawie uprawiania turystyki wodnej.

I tak przechodzimy do nieszczęśliwego słowa „turystyka”. Warto chyba wyjaśnić, skąd ono w tytule ostatnio podpisanego rozporządzenia Ministra Sportu i Turystyki. Tajemnica jest prosta: żeglarski sport wyczynowy pozostawiono pod rządami ustawy o sporcie, przenosząc wymagania bezpieczeństwa do ustawy o żegludze śródlądowej. Legislatorzy musieli jakoś to nazwać i poszli po najmniejszej linii oporu.

Przy okazji zrobiono jeszcze jedna zadziwiającą rzecz. W ustawie o żegludze śródlądowej, dotyczącej, jak pisze się na jej wstępie, śródlądowych dróg wodnych, „dorozumiano” delegację dla ministra sportu do wydania rozporządzenia o uprawnieniach do prowadzenia jachtów po morzu! W później ogłoszonej ustawie o bezpieczeństwie morskim dokonano żonglerki słowami sankcjonującej ten stan ale generalnie cała ta niby-konstrukcja kiepsko świadczy o legislatorach.

I jeszcze jeden paradoks. Niemal wszystkie sprawy bezpieczeństwa żeglugi przeniesiono w gestię ministra właściwego do spraw żeglugi, tylko sprawy patentów i  uprawnień pozostały nadal, całkowicie niekonsekwentnie, w rękach ministerstwa sportu. Podejrzewam, że tajemnica jest prosta: ta problematyka to przysłowiowy „gorący kartofel”, więc zmuszono ministerstwo sportu do zatrzymania tradycyjnej kompetencji.

Te meandry polskiego ustawodawstwa prowadzą mnie do głównego tematu. Czym jest żeglarstwo? Generał Zaruski być może przewracał się w grobie gdzieś w Chersoniu, gdy widział, co zrobiono w czasach PRL z Jego ideami ale niekoniecznie czyni to dziś w Zakopanem!

Zbyszek Klimczak w komentarzu do jednego z poprzednich newsów pisze:

„[Zaruski] pisał w owym czasie…..nie po to marzłem i mokłem na pokładach jachtów aby zrobić z was sportowców ale, aby kształtować wasze charaktery.

Wiele lat później sir Francis Chichester wypowiedział znamienne słowa- żeglarstwo to nie sport to charakter.”

Trudno zaprzeczyć pięknej słuszności takiego podejścia. Ale, czy piękno zawsze idzie w parze z codziennością? Mieszka się w bloku z wielkiej płyty, czy w gotyckiej katedrze?

W czasach Zaruskiego żeglowało w Polsce góra kilka tysięcy osób. Pod koniec lat 60. pamiętam triumfalny tytuł ówczesnych „Żagli” JEST NA 50 TYSIĘCY. Dziś nie mamy statystyk, przynajmniej ja ich nie znam, ale mówi się o setkach tysięcy, może milionie żeglujących Polaków.

Przed rokiem 1989 obowiązywała doktryna, że sport żeglarski służy „wychowaniu kadr morskich Rzeczypospolitej”. Z umiejętności żeglarskich czyniono wiedzę tajemną, zdobywaną w wielu (pięciu, sześciu) krokach, sezon po sezonie. Służyło to swoistemu alibi wobec aparatu komunistycznego państwa. Pozwalało oczekiwać zgody na wyjście żeglarzy w morze, dużo powszechniejsze, niż w innych krajach obozu postępu. PZŻ wykreował się na „władzę żeglarską”, co było wówczas jedynym sposobem, by żeglarstwo w ogóle było. Za to chwała ówczesnym działaczom, szkoda, że Związek nie umiał przestać po 1989 roku i stanąć na czele zmian.

Osobnicy tacy, jak choćby Szanowny Gospodarz tej witryny, byli w tamtych czasach co najmniej podejrzani. Oni nie chcieli uprawiać sportu. Nie chcieli wykuwać charakterów. Oni chcieli żeglować, mówili o tym, a gdy już można było, także pisali.

Byli też inni, może mnie atrakcyjni moralnie,  jak ja sam, co żeglowali na ile się dało, szkolili żeglarzy, byli członkami klubów sportowych albo organizacji mających w swych celach wychowanie młodzieży ale celem dla nich było nie „kształtowanie charakterów”, nie „wykuwanie kadr morskich”, a danie szansy sobie i innym na żeglowanie.

Żeglowanie było wówczas furtką wolności. I każdy, komu było dane wyjść na morze, ta różnicę, między byciem mniej lub bardziej wolnym, odczuwał. I nie upraszczajcie. proszę, tego co napisałem do polityki i ustroju. Wolność wyjrzenia zza krat na świat, to był tylko jeden element atrakcyjności żeglarstwa.

Żeglarstwo i dziś jest narzędziem wolności. Niezależnie od tego jakich patentów i dokumentów wymagają NASI urzędnicy, niezależnie od zasięgu komórki służbowej, wychodząc na wodę jesteśmy wolni. Dotyczy to całego owego miliona Polaków, tak jak inni znajdują radość w narciarstwie, wycieczkach rowerowych lub nordi-walking.

Takie żeglarstwo to sposób życia. Życia w pełnym wymiarze albo tylko w wymiarze skromnych dni urlopowych. I nie jest to żadne kształtowanie miliona charakterów, jak chcieli cytowani wielcy ludzie, uprawianie sportu, jak mówili dawni działacze, uprawianie turystyki, jak mówi współczesna ustawa.

Na potrzeby dyskusji z urzędami SAJ nazywa to żeglowaniem rekreacyjnym, bo jakiegoś słowa trzeba użyć, a odróżnia się to dość dobrze od żeglowania wyczynowego, sportowego. Czy uprawianie sportu, wyczynu, turystyki jest w czymś gorsze? Nie! To też żeglowanie, bo żeglarstwo jest po prostu żeglarstwem.

No i na koniec wróćmy do wychowania. Bardzo mądry człowiek, z którym rozmawiałem kilka dni temu, prawdziwy, ideowy harcerz, wciąż poświęcający swój czas rozwojowi i wychowaniu młodych ludzi, wyraził żal, że nowe rozporządzenie patentowe pomija kwestie wychowania morskiego. Zapytałem Go, czy zdając na prawo jazdy był wychowywany przez instruktorów i czy na egzaminie ma pytania z historii sportów motorowych.

Błyskawicznie dał się przekonać, że nie jest rolą urzędu wydającego państwowe uprawnienia wypełnianie roli rodziny, szkoły, harcerstwa i setek organizacji, które za cel obrały sobie prowadzenie wychowania młodych ludzi.

Łatwo uzgodniliśmy pogląd, że wychowanie morskie w wolnej Polsce podupadło, a szkoda, zdiagnozowaliśmy też część przyczyn i co najważniejsze ustaliliśmy, że:

Nie ma żadnego powodu, by powołane do tego organizacje, jak harcerstwo, STAP, szkoły pod żaglami, czy Liga Morska, (a nawet przynajmniej niektóre szkoły żeglarskie), obok nauczania zgodnie z programem wymagań egzaminacyjnych dorzuciły trochę właściwych wzorców, trochę informacji o obyczajach żeglarskich, o tradycji, o morzu i okrętach. Brak tych elementów w wymaganiach egzaminacyjnych nie jest zakazem ich nauczania. A brak obowiązku egzaminacyjnego pozwoli adeptom dobrowolnie zainteresować się… jeśli trafią na właściwego wychowawcę.

Żeglarstwo pozostaje „samograjem wychowawczym”, jak to pięknie nazwał Zbyszek Klimczak. Ale ten samograj musi od teraz być realizowany na zasadzie dobrowolnej świadomości, nie w powiązaniu z odbębnieniem obowiązku szkolenia „na patent”. Czy to zabrania by instruktor szkoły żeglarskiej albo skipper w rejsie stażowym albo tym bardziej wychowawca na obozie młodzieżowym, stwarzał adeptom właściwe wzorce? Twierdzę, że wprost przeciwnie, ta wolność daje szansę.

Andrzej Colonel Remiszewski

Źródło: www.kulinski.navsim.pl

Komentarze