Sputnik II w Holandii

0
485
– Witamy w Holandii, kontrola graniczna, poproszę wasze dokumenty, dokumenty jachtu i fakturę zakupu łodzi. Możemy wejść na pokład?
Dopiero co dopłynęliśmy do wyspy Vlieland, jeszcze nie zameldowaliśmy się u bosmana a już nas kontrolują? Paszporty proszę bardzo ale faktura za jacht?
– To nasze paszporty, dowód rejestracyjny jachtu ale faktury wam nie dam bo nie mam.
Pan z brodą wyraźnie się ożywił wsiadając na jacht.
– Faktura musi być. Nie wiadomo czy podatek za jacht został zapłacony!
– Nie musi być. Nie mam żadnej faktury, jesteśmy obywatelami Unii Europejskiej, kupiłem jacht od Szweda, jesteśmy w Unii i ten jacht ma czterdzieści lat. Żadnych podatków nie muszę płacić.

– Czternaście lat? Muszę zobaczyć fakturę.

– Nie czternaście ale czterdzieści i żadnej faktury nie ma. Ten jacht jest starszy ode mnie!
– Czterdzieści? A… to w takim razie nie musisz mieć faktury. No nie wygląda…. To tylko zwykła rutynowa kontrola, macie coś do oclenia? Może czerwoną ropę w baku?
– Nie, mamy parę flaszek ale z polską czyli europejską banderolą a jaki kolor ma moja ropa tego za cholerę nie wiem ale jak chcesz to możesz sprawdzić, tam jest korek od baku.
– Dobra, wszystko w porządku, kolega tylko spisze wasze dane.
Potem atmosfera się rozluźniła bo okazało się, że Sławek to ich kolega po fachu, a w ogóle to my płyniemy starym gratem dookoła świata a przecież wszyscy jesteśmy żeglarzami i mamy wspólne żeglarskie tematy. Potem było jeszcze weselej, bo bojowo nastawione chłopaki postanowiły odpłynąć swoim kosmicznym pontonem, tylko że silnik odmówił posłuszeństwa i cała ubawiona marina obserwowała jak panowie w mundurach dziarsko machają pagajami.
Tyle razy nam wmawiali, że Polska ma może mało portów ale za to najpiękniejsze plaże w Europie. Bzdura! Ci, którzy tak twierdzą nie byli widocznie na plażach Wysp Fryzyjskich! Zarówno odwiedzona wcześniej niemiecka wyspa Norderney jak i holenderska Vlieland mają cudowne szerokie plaże z drobnym piaskiem, na których brak jest tłoku i kiełkujących tu i ówdzie kiepów. O ile Norderney to raj dla niemieckich emerytów, w którym czuliśmy się z racji wieku trochę jak intruzi z innej bajki, to Vlieland zrobiła na nas doskonałe wrażenie. Wysokie wydmy skrywają po zawietrznej stronie ogromne pola namiotowe z rozbitymi i gotowymi do wynajęcia namiotami. Na weekendy i w sezonie przypływają tu promami Holendrzy w różnym wieku by uprawiać windsurfing, kitesurfing, grillować, pić piwo i opalać się w atmosferze rockowego festiwalu pod gołym niebem.
Rano przy wysokiej wodzie ruszyliśmy dalej w stronę pierwszej tamy na drodze do Amsterdamu i już wieczorem rzuciliśmy kotwicę na środku sztucznego jeziora Ijsselmeer. Po co żeglować po ciemku jak można stanąć na kotwicy, zrobić kolację, na laptopie obejrzeć kolejny odcinek „Mistrza i Małgorzaty” i w końcu się wyspać. W czwartym odcinku kot Behemot urywa głowę konferansjerowi podczas przedstawienia a Mistrz spotyka Małgorzatę i mimo że nie podobają mu się jej żółte kwiaty zakochuje się natychmiast i właśnie w tym momencie Danish Coastguard ogłasza przez radio „New gale warning” czyli ostrzeżenie przed silnym wiatrem z południa. Koniec seansu. Błyskawicznie zakładamy sztormiaki, kamizelki ratunkowe i zanim skończyliśmy się ubierać, już włączył się alarm kotwiczny. Dno tego jeziora to miękki szlam zmieszany z piaskiem, po którym przy silniejszym wietrze kotwica po prostu się ślizga. Nie ma żadnego zagrożenia ale na takich akwenach błyskawicznie podnosi się bardzo nieprzyjemna krótka fala. Uciekamy jak najszybciej do portu Enkhuizen i docieramy tam w strugach deszczu po drugiej w nocy. Zaraz po przycumowaniu znikamy w śpiworach.
– Dzień dobry, mam taką sprawę. Przypłynęliśmy kilka godzin temu w środku nocy bo uciekaliśmy przed burzą i chcemy już ruszać dalej, skoro tylko się rozwidniło. Czy musimy płacić za cały dzień postoju?
Postanowiłem zapytać panią bosman bo w poprzedniej holenderskiej marinie słono zapłaciliśmy za nie zadawanie pytań. Między innymi dlatego w miarę możliwości wybieram bezpłatne kotwicowiska.
– W zasadzie powinniście zapłacić, ale jeżeli udam że was nie widziałam a wy ruszycie natychmiast to uważam, że nie ma problemu.
– Dziękuję, właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Już oddajemy cumy. Miłego dnia!
Postawa pani bosman okazała się typowo holenderska. Przekonaliśmy się o tym niebawem podczas zwiedzania Amsterdamu, gdzie na każdym kroku widać czysto praktyczne podejście Holendrów do prawa i ogólnie przyjętych norm społecznych.
W restauracjach i klubach obowiązuje zakaz palenia tytoniu, ale nie dotyczy on palenia jointów w coffeeshopach. Coffeeshopy mają prawo sprzedawać miękkie narkotyki ale nie wolno ich produkować. Jakim cudem trafiają do sprzedaży? To nikogo nie obchodzi tak długo, jak długo te przybytki płacą podatki. W wielkim portowym mieście trudno walczyć z prostytucją, skoro od lat schodzący ze statków marynarze po półrocznej abstynencji płacili każde pieniądze za chwilę przyjemności w dzielnicy czerwonych latarni. Jeżeli z czymś nie da się walczyć, to lepiej to zalegalizować i opodatkować. Nawet mieszczące się na sąsiedniej ulicy kościoły żyły od lat w znakomitej symbiozie z procederem, który zapełniał konfesjonały skruszonymi grzesznikami i tace hojnymi datkami odpustowymi. Prawdopodobnie podejście holendrów okazało się na dłuższą metę skuteczne bo obecnie jest wiele pustych okien wystawowych z napisem „do wynajęcia” w dzielnicy czerwonych latarni i nawet cena pięćdziesięciu euro za dwadzieścia minut zabawy nie przyciąga zbyt wielu amatorów szybkiej miłości.
W Amsterdamie zacumowaliśmy w czwartek wieczorem w marinie Sixhaven, która znajduje się blisko centrum i oferuje postój w bardzo przystępnej cenie około dwunastu Euro za nasz jacht wliczając w to nieograniczony dostęp do toalet z prysznicem, prąd, wodę i internet.
Osobiście nie lubię dużych miast. Zazwyczaj przytłaczają mnie i szybko męczą. Amsterdam jest jednak inny. To miasto wciąga. Panujący tu przez całą dobę organiczny ruch, pędzący rowerzyści, swobodna atmosfera i poczucie bezpieczeństwa na każdym kroku powodują, że łatwo poczuć się jak u siebie. Tu wszystko jest szyte na miarę. Komunikacja miejska jest intuicyjna, każdy mówi po angielsku.
Nie ma sensu wymieniać dziesiątek dostępnych tu atrakcji bo łatwo je znaleźć na każdym kroku. My zaczęliśmy od darmowej wycieczki z przewodnikiem, których wiele rusza codziennie rano z głównego placu Dam. Informacje o nich łatwo znaleźć w internecie. Alex prowadził nas po najciekawszych zakamarkach starego miasta i opowiadał związane z nimi historie. Prawda jest taka, że nic nie jest całkiem za darmo i ostatecznie chłopak dostał od każdego symboliczny napiwek ale zasłużył na niego bo były to świetnie spędzone trzy godziny. Poza tym taki rekonesans pozwala złapać pewien punkt zaczepienia, od którego dobrze zacząć samodzielne poznawanie miasta.
W porze obiadowej mogliśmy skorzystać z przebogatej oferty kuchni całego świata znajdujących się na każdym kroku ale zamiast tego kupiliśmy na straganie kulę pysznego lokalnego sera, bagietkę i zrobiliśmy sobie we troje serową ucztę na starej tamie pod gołym niebem za niecałe dziesięć Euro.
Sobotę przeznaczyliśmy na wizytę w Rijksmuseum. Holenderska kolekcja narodowa jest wyjątkowa. Nie tylko ze względu wspaniałe zbiory ale przede wszystkim ze względu na sposób ich eksponowania. Ruch w muzeum jest spontaniczny, kolejność zwiedzania dowolna a dostęp do dzieł prawie nieograniczony. Być oko w oko z autoportretem Rembrandta i z odległości trzydziestu centymetrów móc oglądać każde pociągnięcie pędzla Vermeera zaklinające poranne światło na twarzy mleczarki to jak podróż w czasie, która pozwala nawiązać fizyczny i emocjonalny kontakt z minionymi pokoleniami. Im bardziej się zagłębiamy w zbiory Rijksmuseum tym większy podziw mamy dla dokonań tego narodu, który odwrócił biegi rzek, osuszył bagna i w swoim czasie kolonizował najbardziej odległe zakątki świata. Dla żeglarzy szczególnie pasjonujący jest dział poświęcony marynistyce i technologiom morskim. Dzięki najnowszej technice udało się nawet ożywić dwustuletnie modele żaglowców, na których można oglądać codzienną pracę miniaturowych hologramowych marynarzy szorujących pokład, ładujących działa czy golących się po wachcie.
W niedzielę wieczorem spodziewamy się już sprzyjającego wiatru z północnego wschodu, w związku z tym będziemy powoli kończyć nasz pobyt w tym niezwykłym mieście i udamy się dalej, w stronę Belgijskiej Brugii, gdzie planujemy spotkać się z przyjaciółmi w magicznej atmosferze tego miejsca, znanego już od czasów Juliusza Cezara.
 
 
Rejs „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Lyofood, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle
 
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team 

Komentarze