RYGORY NIC NIE POMOGĄ

0
687

Za zgodą Jerzego Kulińskiego

Marek Zwierz pyta starego „czy jest jakiś ratunek”? I od razu jako remedium (patrz – motto) przychodzą mu do głowy … rygory. Mamy alternatywę: albo wolność, albo rygory. Wdrażaniu i pilnowaniu rygorów przez dziesięciolecia ochoczo i nie bezinteresownie patronował Związunio. Na szczęście stracił zęby. Nastała wolnośc którą powitaliśmy jako lekarstwo, tyle że każde lekarstwo (nawet aspiryna) wlecze za sobą „skutki uboczne”. Skutkiem ubocznym wolności żeglowania są jachty charterowe, na które zabierają się też ludzie przypadkowi, mający naszą staromodną żeglarską etykietę gdzieś. No bo przecież mają pieniądze.
Czy jest jakiś ratunek ?
Hmm.
Niby jest, choć mizerny, ale dla naszego spokoju sumienia powinniśmy go stosować.
Co to takiego ?
okazywać   O S T R A C Y Z M !
—————————
Dla chwilowego chociaż poprawienia humoru zajrzyjcie do poprzedniego newsa. Tam szlachetnie rywalizują prawdziwi żeglarze.
Markowi dziękuję, chociaż po prawdzie, to chyba tym razem nie powinienem tego robić.
O kamizelkach pamiętacie ?
Zwłaszcza podczas siusiania z rufy.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
————————————
Motto: niniejszym żądam powrotu patentów i rezygnacji z masowego żeglarstwa. Ma to być zajęcie tylko i wyłącznie dla starannie wyselekcjonowanych elit!
.
Drogi Jurku,
Twoja strona internetowa chyba jest najodpowiedniejszą do takich newsów. Z drugiej jednak strony może należałoby, w celu osiągnięcia tych ludzi, o których piszę, zamieścić go w Fakcie albo w jakimś pisemku branżowym. Cóż takiego się wydarzyło? Ano, na początek same standardy, dla wilka morskiego nieciekawe. Trasa praojców z Gdańska do Nexoe, czyli trzydzieści parę godzin niemal sympatycznego żeglowania we dwójkę. Niemal, bo Bałtyk, jak zwykle, nie rozpieszczał nasyłając wiatry przeciwne i drobne usterki. Na szczęście furkotał w piwnicy zupełnie nowy silniczek (marki nie podam, boć to mogłaby być kryptoreklama) i akurat o niego mogłem być spokojny. Miało być Christinsoe, ale nie chciałem tam wchodzić w środku nocy. Żagle już związane, wchodzę w główki, aż tu nagle obroty spadają, a po chwili zamiast radosnego furkotu gwizd kontrolek…. Wiatr niby przeciwny, ale w wejściu wiejący niemal z każdej strony. Grot w górę i próbuję się ratować. Niestety spycha nas na kamienie. Takie bardzo solidnie wyglądające granitowe bloki. Już mam w pamięci stare wejście do Górek, „Eurosa” i inne podobne przygody. Skok z dziobu na kamienie (o rany, kto będzie płacił za gips?!), cuma do ręki i już za niecałą godzinę stoimy przycumowani do czegoś w rodzaju olbrzymiej, betonowej dalby. Stać tu nie można, ale niech nas kto ruszy (przynajmniej przeholuje w lepsze miejsce). O, akurat płynie nowiuteńka łódka produkcji francuskiej pod starannie zwiniętą belgijską (a może niemiecką? Nie widać, bo zwinięta) banderą z dużą różnorodnością i dowolnością banderek pod salingami. W dodatku na pokładzie słyszę polskie narzecze. Hol przygotowany, do portu jakieś 2, 3 kable. Proszę grzecznie o podciągnięcie, bo tu stać nie można, bo silnik… OK, słyszę, ale najpierw zobaczymy jak wygląda w porcie… i tyle go widziałem.
Do portu wprowadził nas przepływający rybak, ale zostawił na samym początku po zewnętrznej stronie. Sam rozumiesz, że to kilometry… Do centrum przestawili nas przypadkiem spotkani Niemcy w absolutnie pokazowym i perfekcyjnie wykonanym manewrze holowania bocznego wstawiając w taką lukę, że samemu byłoby trudno. Jacht z grupą młodzieży nazywał się „Lone Star” z klubu z Norymbergi. 
obraz nr 1

Prawdziwi żeglarze
.
Wchodzący jacht „Baltica Yachts III” firmy czarterowej balticayachts.pl widziałem potem w porcie. Facetowi musiało się bardzo spieszyć, bo żagle rozrzucone (przez cały dzień, sprawdzałem, i to nie tylko ja, bo było jeszcze parę osób, którym się ten szczegół rzucił w oczy), jacht otwarty z powłączanym wszystkim, co można sobie włączyć, a w środku żywego ducha. Typ pewnie, jak obiecywał, patrzył jak wygląda w porcie.
obraz nr 2

Przypadkowa załoga na charterowym jachcie
.
Żegluję niemal pół wieku, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się coś podobnego. Nie zdarzyło mi się słyszeć, żeby żeglarz żeglarzowi odmówił pomocy. Niestety coraz więcej spotykamy ludzi przypadkowych, z żeglarstwem nie mających nic wspólnego. Myślę, że takich należy z naszego środowiska po prostu eliminować. Mało tego, takich nie należy do naszego środowiska dopuszczać. Kiedyś ten proces przyspieszały obowiązkowe patenty, poręczenia przy przyjmowaniu do klubów. Dziś każde sobie może, ale czy każdy się nadaje? Może takie obowiązkowe szkolenia i staże odsiałyby plewy piknikujące w porcie przy stole zastawionym puszkami piwa i włączonej na full muzyce z laptopa? Chociaż, jak słyszę inne opowieści o patentowanych żeglarzach, to wpadam w kolejną depresję.
Czy jest jeszcze jakiś ratunek?

Żyj wiecznie,
Marek

Komentarze