Po długim czasie pracy całej załogi polegającej na szukaniu sponsorów i szukaniu jachtu do wyczarterowania, nastąpiło zwieńczenie całego wysiłku i znaleźliśmy się w hiszpańskim porcie Vigo, gdzie w tamtejszej marinie czekał na nas zacumowany 11,6 metrowy jacht s/y Roncudo.
Właściciel łódki, Carlos, przygotował tą łódkę specjalnie dla nas aby spełniała ona wszelkie wymogi bezpieczeństwa, co zostało skrupulatnie sprawdzone w trakcie kontroli przed startem w Lizbonie, ale o tym później.
Po załatwienu wszelkich formalności 17.07 o godzinie 1727 oddaliśmy cumy i wypłynęliśmy na Atlantyk by spełnić nasze marzenia. Pierwsza doba pływania przebiegła spokojnie, przy wietrze około 5B łodka dawała się prowadzić bez większych komplikacji. 19.07 o godz. 0615 po lewej stronie pierwsza wachta zauważyła Cabo de Roca, czyli najdalej wysunięty na zachód przylądek kontynentalnej Europy. Za przylądkiem czekała nas niezła zabawa, ponieważ wiatr wzmógł się do 8B i łódka zaczęła robić się niestabilna co spowodowało obudzenie całej załogi w celu zwinięcia żagli. Gdy po kilku godzinach morze się uspokoiło, Pani Kapitan wydała polecenie włączenia silnika i wszyscy już myśleli że za kilka godzin znajdziemy się w stolicy Portugalii. Niestety los miał co do nas zupełnie inne plany. Zauważyliśmy wydobywający się z szafek w mesie szary, dławiący dym. Cała załoga wyszła na pokład, przygotowała się do gaszenia pożaru ale na szczeście dzięki szybkiej reakcji naszego 1 oficera płomienie nawet nie zdążyły się rozprzestrzenić i sytuacja została opanowana. Niestety przez to wydarzenie musieliśmy popłynąć do Cascais koło Lizbony aby dokonać przeglądu instalacji i zauważyliśmy że poid konsolą nawigacyjną stopiło się kilka przewodów. Po ich zabezpieczeniu znowu skierowaliśmy dziób naszej łódki w kierunku Lizbony.
Lizbona już z daleka witała nas cudownym widokiem wielkich żaglowców rejowych przycumowanych do nabrzeża. O godzinie 1300 19.07 zacumowaliśmy longside koło niemieckiego jachtu s/y Esprit.
Pierwszego wieczora w Lizbonie zaokrętowaliśmy ostatniego członka załogi Piotrka Weltrowskiego, który niestety nie mógł z nami rozpocząć rejsu w Vigo i przyleciał, też nie bez przygód, prosto do Lizbony. Od razu zostaliśmy zaproszeni na imprezę odbywającą się na angielskiej jednostce Rona 2. Niestety wszyscy byli tak wycieńczeni, że nikt nawet nie myślał o imprezowaniu tylko wszyscy wygodnie ułożyli się w swoich kojach i poszli spać.
W następnych dniach, mimo że nie było wiele czasu na odpoczynek, załoga jednak korzystała z wolnego czasu integrując się z załogami inych jednostek na Crew Party oraz koncertach. Szczególnie polubilismy się z załogą s/y Esprit, z którą właściwie cały czas trzymalismy się jak jedna drużyna.
Niestety nie wszystko idzie tak jak powinno. Ria Tejo, czyli rzeka na której staliśmy przycumowani ma dosyć duży prąd i zafalowanie. Gdy bawiliśmy się razem z załogą niemieckiego Esprita, pękła nam Cuma rufowa i kotwicą znajdującą się na dziobie zachaczyliśmy o ich burtę. Gdyby nie szybka reakcje obecnego tam kapitana niemieckiej jednostki mogło by się to skończyć tragicznie, na szczczęście było to tylko małe wytarcie laminatu. Dzień później, także poprzez duże zafalowanie, musieliśmy schować się do bardziej osłoniętego miejsca i wybraliśmy do tego małą marinę Doca de Alcantara około 1 mili morskiej od poprzedniego miejsca naszego cumowania. W marinie tej otrzymaliśmy darmowy pobyt od załogi portugalskiej karaweli Vera Cruz, która ma tam swoje własne miejsce.
Następnego dnia, po wreszcie spokojnej nocy, mogliśmy już w spokoju myśleć nad startem w regatach i o całym rejsie w stronę Kadyksu. Około południa 22 lipca rzuciliśmy cumy. W drodze na start bierzemy udział w Parade of Sails. Cóż za niesamowite wrażenie, przepływać tuż obok największych żaglowców! Podczas parady z żalem patrzyliśmy na oddalającą się Lizbonę i tłumy ludzi którzy nas żegnali. Na kanale 16 UKF-ki, słyszymy „Roncudo, Roncudo tu Chopin, możecie podpłynąć do nas trochę bliżej?”. Okazało się, że na pokładzie Fryderyka Chopina płynie kamerzysta, który chciałby nas zfilmować. Oczywiście zgodziliśmy się bez słowa i po chwili byliśmy już kilka metrów od Chopina. Parada zakończyła się wraz z ujściem rzeki Tejo i o 1845 przecięliśmy linię startu i ruszyliśmy do Kadyksu.
Pierwsze godziny wyścigu wyglądaly dosyć dobrze. Wiało około 6B, a inne jednostki nie uciekały nam za bardzo. Niestety problem zaczął się w nocy. Wiatr się wzmagał, fala rosła i trzeba było zrolować grota i zmienić genuę na większą. Zajęło nam to chwilę, a w trakcie tych manewrów przepłynęliśmy po lewej stronie portugalskiego żaglowca Santa Maria Manuela, którego załoga wyglądała na lekko przestraszoną z powodu naszej bliskiej odległości, ale my mieliśmy wszystko pod kontrolą. Następnego dnia wiatr trochę osłabł i mogliśmy rozwinąć grota. Właściwie nic ciekawego się tego dnia nie działo, i byliśmy strasznie z tego powodu zadowoleni, że nareszcie można spokojnie żeglować. Ponownie była to tylko chwila wythnienia. Znów nocą wiatr rozwiał się do 7B i w trakcie perfekcyjnego zwrotu przez rufę podarł nam się grot. Musieliśmy go szybko rolować, aby nie doprowadzić do jego większego uszkodzenia. Zostaliśmy tylko z dużą genuą, a cały czas wiało zbyt mocno by stawiać genaker bądź spinaker. Po takiej niełatwej nocy, rankiem, zauważyliśmy że wiatr mocno osłabł i delikatnie skręcił na naszą korzyśc. Zdecydowaliśmy się postawić genaker, co było świetną decyzją. Niestety i tu nie mogło być za łatwo. Po 30 minutach miłego żeglowania pękł nam fał genakera, na szczęście prawie wszyscy byli wtedy na pokładzie, więc mogliśmy go szybko wyjąć z wody i ponownie postawić na fale spinakera. Po chwili żagiel był już wypełniony wiatrem i ciągnął nas w stronę mety. Całej podłamanej po tylu przygodach załodze humor poprawiło przepływające obok nas i pod nami stado figlujących delfinów (około 50). Od razu wszyscy byli uradowani. Dalsza droga do Kadyksu była już wyczekiwaniem brzegu i o godz. 1912UTC 24.07 przekroczyliśmy linię mety i zostało nam około 12 mil do portu. Koło godziny 22 było już widać światła na jeszcze odległym brzegu co sprawiło nam wiele radości i zaczęliśmy nawigację do podejścia na tradycyjnych, papierowych mapach co także samo w sobie jest fajnym doświadczeniem, zwłaszcza po zmierzchu. Gdy zauważyliśmy latarnię Kadyks mogliśmy już spokojnie kontaktować się z kapitanatem portu. Około godziny 0130UTC kapitanat wysłał po nas łódź Follow Me której załoga po podpłynięciu od razu powiedziała „Welcome to Cadiz”. Byliśmy strasznie uradowani, że możemy już wejść do portu. Teraz czeka nas naprawianie usterek, poznawanie miasta i dalsza integracja z resztą załóg, wśród którycj jesteśmy już dobrze rozpoznawanie dzięki koszulkom z naszymi sponsorami które obowiązkowo nosimy w porcie. 29.07 wypływamy w stronę La Coruny, gdzie powiniśmy być już 10.08 i stamtąd dostarczymy więcej informacjii. Pozdrawiamy i zapraszamy na naszą stronę internetową www.ttsr2012.wordpress.com.