561 mil w dryfie – relacja polskiej załogi

0
2127

 

O polskim jachcie, który dryfował na Atlantyku zrobiło się głośno pod koniec grudnia 2015 roku, kiedy to media donosiły o pomocy, której polskiej załodze udzielał statek wycieczkowy Breamer. Mimo braku konkretnych udało nam się ustalić że jednostka tą była s/y Nicolett – Delphia 46CC płynąca z Wysp Kanaryjskich. Później do Polski dotarły informacje o spotkaniu Nicolett i żaglowca Fryderyk Chopin płynącego z Niebieską Szkołą na Karaiby. W czasie kilkugodzinnego spotkania na żaglowcu przygotowano zastępczy, awaryjny ster oraz zaopatrzono załogę w świeże jedzenie, zapas wody i dawcę pozytywnej energii. Załoga Nicolett przez cały czas pozostawała w kontakcie satelitarnym z armatorem i ubezpieczycielem, otrzymywała informacje pogodowe oraz wsparcie od grona przyjaciół i bliskich.

14 lutego 2016 roku po 61 dniach od wypłynięcia z Wysp Kanaryjskich polski jacht dotarł do wybrzeży Martyniki i z pomocą jednostek asekurujących wpłynął do zatoki Le Marin. Obecnie przygotowywany jest do naprawy w stoczni i założenia nowej płetwy sterowej.

Poniżej publikujemy informację bezpośrednio od załogi Nicolett – Krzysztofa Wilka i Sławomira Wiśniewskiego, w której opisują swój „przygodowy” rejs przez Atlantyk:

 

Poniżej publikujemy informację bezpośrednio od załogi Nicolett – Krzysztofa Wilka i Sławomira Wiśniewskiego, w której opisują swój „przygodowy” rejs przez Atlantyk:

„15 grudnia 2015 wieczorem oddaliśmy cumy w Las Palmas. Rejs przebiegał bez zakłóceń. W nocy z 24 na 25 grudnia, tuż po północy ster zaczął „tłuc” w kadłubie. Momentalnie stanęliśmy w dryfie. Okazało się, że straciliśmy łożyska w dolnej części kadłuba na których przymocowany był ster. Ponadto ster zaczął opadać – wysuwać się z górnego łożyska znajdującego się w pokładzie.

W ciągu dnia podjęliśmy próby usztywnienia płetwy sterowej. Niestety zafalowanie morza powodowało ciągłą pracę steru, a co za tym idzie dalsze jego opadanie. 27 grudnia nad ranem (dlaczego to zawsze musi być w nocy??), trzpień steru wysunął się z górnego łożyska. Próbowaliśmy go wyjąć z wody ale przy dużym zafalowaniu w zupełnych ciemnościach mieliśmy z tym problem. W godzinach przedpołudniowych zainteresował się nami  przepływający obok prom pasażerski BRAEMAR. Po zapoznaniu się z naszą sytuacją udzielił nam pomocy. Otrzymaliśmy kilka desek, piłę, wkręty, dwa wiosła wycięte z grubych desek, zgrzewkę wody. Na naszą prośbę kapitan promu przyjął dwóch naszych członków załogi. Oni byli bezpieczni a nasze szanse na „dopłynięcie” wzrosły dwukrotnie – więcej wody i więcej jedzenia dla dwóch, a nie czterech członków załogi. Z otrzymanych materiałów skonstruowaliśmy dłuuugie wiosło sterowe. Niestety tego typu pomysł na sterowanie nie sprawdza się na tak dużych jednostkach.(…)

Dzięki staraniom armatora, ubezpieczyciela i dobrym ludziom udało nam się nawiązać kontakt z „Fryderykim Chopinem” który udzielił nam pomocy. Jednak zanim do tego doszło, spotkaliśmy na swej drodze nieznanego nikomu wtedy… Alexa. Znaleźliśmy się w jego zasięgu w nocy z 10 na 11 stycznia, a 13 oddalił się na tyle, że przestaliśmy się cofać. Dzień po rozstaniu z nim dowiedzieliśmy się że otrzymał imię Alex! Czyli… mieliśmy spotkanie z huraganem. Zanotowaliśmy podmuch wiatru znacznie przekraczający 100 węzłów. O sztormie wiedzieliśmy z tygodniowym wyprzedzeniem (mieliśmy wsparcie meteo z lądu). Oczywiście prognoza nie przewidywała jego siły, ale dzięki informacjom od naszego „routera” pogodowego Mikołaja, byliśmy odpowiednio nastawieni psychicznie i podjęliśmy odpowiednie działania.
Zdjęliśmy grotżagiel, kotwicę, wzmocniliśmy cumy dryfkotwy w miejscach narażonych na ciągły kontakt z jachtem. Jak się później okazało, dzięki temu nie straciliśmy lin, ale wzmocnienia uległy sporym zniszczeniom. Drugiego dnia sztormu jacht stał burtą do wiatru i fali, a dryfkotwa spadochronowa była żółtą kulą na linie, utrzymując nas idealnie burtą do fal.  Po wyjęciu jej po sztormie okazało się że z 16 linek naszego spadochronu tylko trzy się trzymały czaszy dryfkotwy!

18 stycznia 2016 roku, czyli po 25 dniach dryfowania, dotarł do nas żaglowiec Niebieskiej Szkoły. Kapitan Fryderyka Chopina podjął próby holowania naszej jednostki. Jednak brak steru powodował zbyt dużą bezwładność jednostki holowanej, a co za tym idzie duże ryzyko dla obu jednostek. Na pokładzie żaglowca przygotowano ster awaryjny. Dzięki cierpliwości kapitana, mechanika, bosmana i całej załogi był on trzykrotnie przerabiany. Przy mocowaniu steru pomagał nam bosman Krzyś. Został on zamocowany na pawęży przy pomocy lin, bez montażu na stałe, dzięki czemu nie naruszyliśmy elementów kadłuba. Po zainstalowaniu steru awaryjnego mogliśmy utrzymywać nasz jacht na kursie.  Fryderyk Chopin towarzyszył nam jeszcze przez kilkanaście godzin po czym kontynuował swój program rejsu, a my szczęśliwie płynęliśmy dalej na zachód!

Spotkanie z polskim żaglowcem wzbogaciło nas jeszcze w zapas słodkiej wody, polskie wędliny, kilka bochenków chleba, który zamroziliśmy i wytrzymał z nami do końca rejsu oraz małą dryfkotwę która była niezbędna do manewrowania tak niewielką płetwą sterową – jej wymiary 100 cm na 40 cm. W związku z trudnościami w sterowaniu, płynęliśmy w ciągu dnia, a w nocy stawaliśmy w dryf. Zablokowany ster działał jak statecznik i razem z fokiem sztormowym ustawionym tyłem do przodu, likiem przednim przy maszcie, stabilizował kurs, i pozwalał nam przez noc przepłynąć w baksztagu 15 do 20 mil! Niestety po 7 dniach ster który otrzymaliśmy z żaglowca Fryderyk Chopin uległ uszkodzeniu. W skutek sił na niego działających pękł jeden ze spawów przez co cały ster mógł ulec rozpadowi.

Po konsultacjach z Jurkiem Wojnarowiczem, szkutnikiem ze Szczecina, zmontowaliśmy płetwę sterową z posiadanych materiałów. Jej rozmiar był mniejszy 30 cm na 80 cm, ale sposób mocowania do trzpienia steru zgodny z sugestiami Jurka. Z braku wiertarki, a potrzeby rozwiercenia metalowych elementów budowa nowej płetwy sterowej trwała prawie trzy dni. Po ich upływie nasz status zmienił się po raz kolejny z 'surviwalu’ na 'happy sailing’.  Od tego momentu nasza dalsza podróż zaczęła przypominać schemat podróży – pobudka, kawa, sterowanie po godzinie, zmierzch, dryf, obiadokolacja, spanko, i znowu pobudka. Jednak żywioł zwany wodą po raz kolejny upomniał się o daninę. Pękł materiał drykotwy. Nie do naprawienia w naszej sytuacji. Bez dryfkotwy łódka tańczyła od bajdewindu jedego halsu, prze rufę do bajdewindu drugiego halsu. I z powrotem.

Z dwóch desek, cumy i kilku „sztrapsów” zmontowaliśmy coś co przypominało krzyżak choinkowy 🙂 Na nasze szczęście okazało się, że rozmiar i waga są idealne i pozwalają nam na sterowanie w wyznaczonym kierunku.
Na tym zestawie dotarliśmy do Karaibów. Na południe od Martyniki wyszedł nam holownik zorganizowany przez ubezpieczyciela. Z pewną dawką adrenaliny dopłynęliśmy za jego pomocą do przystani w Le Marin, gdzie do spółki z dwiema łódkami z kapitanatu przystani ustawiono nas przy kei.

W chwili obecnej oczekujemy na wyciągnięcie i montaż nowego steru który jest już w drodze.

Dziękujemy wszystkim za pomoc i wsparcie! Jesteście Wielcy! Szczególne podziękowania dla naszego armatora, promu BRAEMAR, Mikołaja z Las Palmas, ubezpieczyciela, Niebieskiej Szkoły,  załogi Fryderyka Chopina, Jurka Wojnarowicza i Darka z cukrowni w Oslo.

Oni dziękują Wam!
załoga

Krzysztof Wilk i Sławomir Wiśniewski „

Statystyki

  • 61 dni w rejsie z Kanarów na Karaiby
  • w tym ponad 28 dni bez steru
  • 7 dni na sterze z Chopina
  • 17 dni na sterze „Jurka”
  • łącznie pokonaliśmy dystans 3110 mil morskich
  • w tym 561 w dryfie bez steru,
  •  1280 na sterach awaryjnych.

fot. Red Sail / Sławomir Wiśniewski

Komentarze