Za zgodą Jerzego Kulińskiego
Doniesienia radiowe, telewizyjne, internetowe, gazetowe to jedno, a praktyka życia codziennego to nierzadko zupełnie coś innego. Pisze o tym Andrzej Colonel Remiszewski, który jeszcze kilka dni temu kolędował pomiędzy polskimi portami morskimi, zatokowymi i zalewowymi. W kolejce do publikacji czeka newsik Burego Kocura, który rozszerza temat realiów polskiej jachtowej żeglugi „kabotażowej”. Do obu tych korespondencji mam podobny stosunek: co do cholery (pardon) stało Wam na przeszkodzie abyście popłynęli do uroczych porcików vis a vis ? Krótko mówiąc – skąd ta ciągota do samoudręczenia ?
Andrzejowi o kamizelce przypominać nie wypada. A innym ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
————————————
Prolog
Prologiem jest znane powiedzenie zawarte w tytule. Na służby Państwa wciąż trudno liczyć. Telewizja nagłaśnia przypadki wysyłania karetki w poprzek całego województwa, podczas gdy jest takowa do dyspozycji kilometr ale poza jego granicą. Do mediów nie przedostają się natomiast takie przypadki, jak niemożność uruchomienia sarowskiego RIB-a z powodu rozładowanych akumulatorów, albo składanie nieprawdziwych informacji o przebiegu akcji poszukiwania topielaca, z czym mogliśmy się zapoznać kilka lat temu.
Bywają też sprawy drobniejsze, a smutne. A było to tak.
Akt 1
Płynę sobie w pojedynkę przez Zalew Szczeciński w kierunku Wolina. W pewnej chwili dochodzę do wniosku, że nad Szczecinem i Roztoką Odrzańską zaczyna się niezła burza. Sztormiaczek na gołe ciało, bo gorąco, grot w dół, bo komu chciałoby się refować. Zaczyna dość mocno wiać, deszcz na szczęście nie przychodzi, ale podnosi się krótka stroma fala, jacht pełnym bajdewindem pędzi w kierunku Zatoki Skoszewskiej. Dobrze, że nie leje, będzie łatwiej trafić w wąski tor wśród mielizn.
W pewnej chwili widzę w lewo od dziobu jacht idący na silniku w poprzek mielizn. Mieczówka? Oj, wysoko na pokładzie stoi kilka osób, trudno policzyć z tej odległości. Czyli coś się dzieje nienormalnego. W tym szkwale na pewno siedzieliby jak najniżej.
Kilka minut potem już widzę początek toru. Teraz widać wyraźnie, że stoją w przechyle na mieliźnie. Próba wywołania na kanale 16 bez echa, na pół mili lub więcej nie ma szans na inną komunikację. Tor już przede mną, jacht idzie w miarę spokojnie, więc mam chwilę na zastanowienie się. Warto jednak kogoś powiadomić o sytuacji. Dwa dni wcześniej będąc w Szczecinie widziałem piękny baner a alarmowym bezpłatnym numerem WOPR: 984. Oni powinni sprawę rozwiązać.
Akt 2
Wybieram 984 odzywa się automat: Przepraszamy. usługa z której chcesz skorzystać, jest niedostępna na tym obszarze.
Szlag! Ogólnopolski numer WOPR to 601 100 100. Przez aquapacka trudno trochę wybrać w przechyle i bryzgach numer na dotykowym ekranie ale jest. Zgłasza się „dyżurny WOPR”. Podaję nazwisko, miejsce, co widzę. Facet upewnia się, że to na Zalewie i informuje, że to nie jego rejon i że przełączy mnie do osoby kompetentnej.
Kilka minut muzyczki w słuchawce, krew mnie zalewa, bo mam co robić, jestem już w najwęższym miejscu toru i potrzebuję obu rąk ale czekam cierpliwie. Zgłasza się jakaś panienka. Podaję jeszcze raz nazwisko, że mój numer się jej wyświetlił, że w odległości około pół mili. może więcej od pławy W3 w kierunku na komin w Wolinie jest jacht na mieliźnie. Trzykrotnie każe mi powtarzać, w końcu przerywam rozmowę, bo wiatr podostrzył i muszę zająć się wybieraniem genuy. Zaraz sam będę potrzebował pomocy, jeśli tego nie zrobię.
Ledwo skończyłem, dzwoni telefon. Numer z 91 na początku, więc odbieram. Okazuje się, że to Pomocnicze Centrum Koordynacyjne SAR ze Świnoujścia. Tym razem wystarczy powiedzieć raz i rozmówca wie już wszystko. Wyjaśniamy sobie jeszcze, że w mojej ocenie nie ma bezpośredniego zagrożenia życia. Pan informuję, że w tej sytuacji nie wyśle ze Świnoujścia statku ratowniczego (?! a Trzebież?!).
Odpowiadam, że nie spodziewałbym się na tych płyciznach statku ratowniczego, chodzi jedynie o to, by ktoś z „lokalsów” (ja tu jestem obcy) powiadomił jakiegokolwiek dysponenta motorówki policyjnej, WOPR albo rybaka i aby ta popłynęła sprawdzić sytuację i ewentualnie zawrzeć płatną umowę na holowanie. Pan wydaje się rozumieć. Dzwoni raz jeszcze kilkanaście minut potem, by upewnić się, czy jeszcze widzę ten jacht. Potwierdzam, że jeszcze widać go w dużym przechyle, ale już niknie z powodu odległości i pogody. Jestem zadowolony, że załatwiłem sprawę.
Akt 3
Wieczorem w Wolinie bosmanka Czesia opowiada, że jej koleżanka popłynęła motorówką ściągnąć jakiś jacht z mielizny, że czwórka „studentów” była całkowicie nieudolna i w końcu musiała ich doholować aż do portu. Idę spać z poczuciem, że interwencja okazała się słuszna i skuteczna. Załogi tamtego jachtu nie spotykam, bo i po co.
Następnego dnia ruszam dalej w drogę, ale sprawa mnie jakoś niepokoi. W końcu decyduję się zadzwonić do SAR z pytaniem co zrobili w sprawie mojego wczorajszego zgłoszenia. I ku mojemu zaskoczeniu słyszę, że nic. Uznali, że nie ma potrzeby.
No faktycznie, jak się okazało potrzeby nie było. Ktoś w jakiś inny sposób znalazł motorówkę, która wykonała akcję. Nikt nie zginął, jacht tłuczony o dno nie uległ uszkodzeniu. Wszystko gra?
Moim zdaniem nie. Od wyspecjalizowanych służb państwa (od profesjonalnych, choć ochotniczych ratowników, czy strażaków także) oczekuje się czegoś więcej, niż tylko suchego przestrzegania procedur. Nic by sympatycznemu panu z PCK SAR nie ubyło, gdyby zajrzał do Internetu i znalazł telefon do Wolina albo do Policji Wodnej w Zatoce Skoszewskiej albo gdziekolwiek i wykonał jedno połączenie. Albo gdyby chociaż wyraźnie mi powiedział, że moją informację ma w d…. Wtedy może ja sam po wejściu w Dziwnę włączyłbym Internet w smartfonie i zrobił to za niego.
Epilog
Jest jeszcze druga strona medalu. Fama głosi, że w ostatnich latach nasilił się proceder wzywania SAR z byle powodu. Ktoś nie może uruchomić silnika, to woła ratowników, by go wholował do portu. A misją i obowiązkiem SAR jest ratowanie życia, a nie świadczenie usług holowniczych. Nie po to podatnicy SAR utrzymują, by niedouczeni lub niezaradni, nadużywali jego istenienia.
Warto też pamiętać, że oprócz posiadania patentu, warto jeszcze mieć pewne minimum umiejętności. No i, jak się okazuje, warto posiadać numer telefonu do przyjaciela.
Andrzej w kamizelce Colonel Remiszewski
Tekst zawiera wyłącznie osobiste poglądy autora.
PS. Dla kontrastu słyszałem ostatnio o rewelacyjnie sprawnej i skutecznej akcji bosmanatu w Helu, Pogotowia Ratunkowego i Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ale to niech opisze zainteresowany.