Moje POSTED AT HIGH SEA z przymrużeniem oka

0
962

Za zgodą Jerzego Kulińskiego

 

 

Kiedyś dawno, bardzo daewno temu, czyli za czasów peerelu – robiąc porządki przedrejsowe na klubowym jachcie „JUPITER” znalazłem w szufladzie-mapniku pod blatem stołu nawigacyjnego owalną pieczątkę z napisem „POSTED AT HIGH SEA – s/y JUPITER – Gdańsk – Poland”. Zapragnąłem zamówić wykonanie podobnej pieczęci dla potrzeb korespondencji wysyłanych z mojego jachtu „MILAGRO”. Odwiedziłem zakład pieczątkarski, przezornie zabierając ze sobą oprócz wzoru graficznego – „Patent Flagowy” (z fotografią jachtu) oraz „Certyfikat Okrętowy” wystawiony przez Izbę Morską. Ale niestety ta przezorność okazała się niewystarczającą. Miły rzemieślnik powiedział, że pieczątkę zrobi i to z ochotą, ale najpierw muszę uzyskać akceptację Wojewódzkiego Urzędu Kontroli Prasy, Wydawnictw i Widowisk. W porządku – poszedłem, wdrapałem się na ostatnie piętro budynku prasowego w Gdańsku przy Targu Drzewnym. Trafiłem na młodego, sympatycznego cenzora, którego poznałem wcześniej jako urzędnika działu prawnego macierzystego przedsiębiorstwa budowlanego. W peerelu jak się kogoś znało, to sprawy od razu stawały się łatwiejsze do załatwienia. I tak do dziś się ostało.

Pan ów (Cenzor) mnie pamiętał, poprosił abym usiadł, uśmiechnął się życzliwie, przeczytał mój wniosek, obejrzał wzór pieczątki, zapoznał się z wspomnianymi dokumentami. Zaległa cisza, pan posmutniał i z żalem zakomunikował, że wydanie zgody przekracza nie tylko jego kompetencje, ale nawet i samego naczelnika (Głównego Cenzora) wojewódzkiego urzędu. Poradził abym pojechał do centali, do Warszawy na ulicę Mysią 2.
– Ależ dlaczego ?
– Otóż panie Jerzy to jest pieczątka po a n g i e l s k u (!). Nie da rady – oba samce.
Fakt – była po angielsku, no bo przecież musiała być po angielsku, choćby dlatego, aby jeżeli na przykład duński pocztmistrz mógł się zorientować co to takiego. Nie przywołałem precedensu, bo zrozumiałem, że pieczątka „Jupitera” była nielegalna, czyli mógłbym niechcąco narazic mój jachtklub na rekwizycyjną wizytę funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej, a Komandora Klubu na mandat.
Hmm – do Warszawy jechać nie zamierzałem.
W przedsiębiorstwie, w którym przepracowałem pół zawodowego życia funkcjonowała już piekielna maszyna „xerograf”. Nie będe opisywał jej konstrukcji – wystarczyc wam musi tylko słowo m a c h i n a. Urządzenie stało w pomieszczeniu doskonale zabezpieczonym kratami w oknie i stalowymi drzwiami. Drzwi były pieczętowane na noc (plastelina, sznurki, kapsel od piwa oraz stalowa pieczęć). Obsługiwała ja niesłychanie zaufana, zaprzysiężona pracownica, która każdą operację kopiowania zapisywała w opieczętowanym kajecie o ponumerowanych stronach. Kazdorazowo zgodę na kopiowanie wydawał kierownik działu administracji tego ogromnego przedsiebiorstwa. Peerel niby był czujny, podejrzliwy, skrupulatny, ale nie wziął pod uwagę realiów, to znaczy, że pani Krysia mnie … lubiła. Taki to był ten peerel. Wszyscy udawali, że na serio traktują zarówno ideeologię jak i zakazy.
Otóż w tym bunkrze, absolutnie nielegalnie zostały wydrukowane moje naklejki, takie jak niedoszła pieczątka.
Po co mi była ta pieczątka ?
– po pierwsze, aby szpanować 🙂
– po drugie, aby robić radochę adresatom kartek pocztowych nadchodzących nie tylko z zagranicy, ale i „posted” na otwartym morzu. Mój synek pokazywał je wszystkim koleżankom.
– po trzecie, aby nie przepłacać.
Ten trzeci powód wymaga wyjaśnienia (młodym niedowiarkom). Otóż opłaty pocztowe w krajach – sygnatariuszach konwencji pocztowej niby były zsynchronizowane. Owa synchronizacja miał sens w krajch, w których istniały oficjalne przeliczniki obiegowych środków płatniczych. My w peerelu tez mielismy przezszereg lat taki przelicznik, czyli 4 zł/dolara. Śmiech na sali – w banku dolara, marki czy korony oczywiscie kupic nie było można. Dolary były do kupienia u cinkciarzy, ale już po 100 zł/dolar. Skutek tego był taki, że znaczek pocztowy w krajach zachodnich kosztował nas tyle ile niezły obiad w polskiej restauracji.
Stąd pojawił się wśród nas zwyczaj ofrankowywania widokówek znaczkami polskimi o wartości znaczków potrzebnych do wyekspediowania z Polski kartki pocztowej np. do Londynu. Aby urzędy pocztowe zaakceptowały taki wybieg – potrzebna była owa pieczątka lub twór pieczątkopodobny, czyli naklejka „POSTED AT HIGH SEA” (lub podobnej).
Testowanie skuteczności tego wybiegu przeprowadziłem niezwłocznie w urzędzie pocztowym stolicy Bornholmu – Ronne.
W okienku pani w wieku, w którym kobiety najbardziej lubią mężczyzn.
– Dzień dobry, jestem skipperem jachtu, który wczoraj zawinął do waszego portu. Obeszliśmy miasto, kupiliśmy piękne widokówki i chciałbym je od pani wysłać do Polski.
– Świetnie, cieszę się, ale w czym problem ?
– Chciałem się upewnić, że piękny Bornholm też akceptuje tak oto ofrankowanie przesyłek ?
– czy wartość tych znaczków jest zgodna z taryfą przesyłek wysyłanych z Polski do Danii ?
– oczywiście
– no to sprawdzimy
Pani zajrzała do jakiejs broszury, paluszkiem przejechała po rubrykach tabelki i obdarzyła mnie zupełnie nie urzędniczym uśmiechem.
– niech mi Pan je da – zaraz polecą.
Poleciały do naszych domów, do naszych przyjaciół oraz oczywiście do Redakcji „ŻAGLI”.
Colonel w swym newsie http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=2655&page=0 wspomniał o nicponiach naklejąjących na widokówki znaczki o najmniejszym nominale. To haniebne przyklejanie gęby oszustów polskim żeglarzom. Wyobraźcie sobie – te kartko docirały do adresatów, ale nie myślcie, że urzędnicy zagranicznych poczt tego nie dostrzegali. Dostałem nawet kiedys pocztówkę z pozdrowieniami nadaną w norweskim porcie, która nie miała żadnego znaczka pocztowego – tylko pieczątkę poczty morskiej polskiego jachtu. Absolutna bezwstydność.

A później, już z „MILAGRO V” wysyłaliśmy także „pocztówki okolicznościowe”
.
Dziś, kiedy wreszcie powróciliśmy do Europy – taryfy pocztowe są porównywalne, a otrzymywane widokówki (dziękuje !) oprócz zagranicznych znaczków nierzadko są pieczętowane stempelkami jachtowymi. Ale to właśnie dla wyżej wymienionego szpanu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
 

Komentarze