Jak się utrudnia swobodę żeglowania

0
716

Lekturę kilku poprzednich newsów warto zestawić z reprintem artykułu Mariana „Ramzesa XXI” Lenza, który wydrukowały „ZAGLE” przeszło dwie dekady temu. Porównanie tekstów uzmysłowi jakiego trudu podjęło się wówczas Stowarzyszenie Armatorów Jachtowych, które właśnie w tymże roku 1991 zostało zarejestrowane. SAJ podjął się dzieła obrony przed  „beneficientami”, którzy na polskim żeglarstwie pasożytowali i nadal jeszcze przeszkadzają, w tym aby w Polsce żeglowanie było normalne. Zwróćcie uwagę, że już wtedy Marian trafnie rozszyfrowywał istotę czekających nas kłopotów. Sami zobaczcie jak liberalizacja ciężko się przebija.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

——————

PS. Pytanie – kto był „żelaznym wilkiem” w 1991 już wiecie, ale kto dziś występuje jako „żelazny wilk” ?

.

===========================================  
 

„Żagle” nr listopad-grudzień 1991.
 

Wacławowi Pertyńskiemu w odpowiedzi
Którędy do Europy? – pyta w lipcowych „Żaglach” Wacław Petryński i dalej przedstawia punkty widzenia z którymi totalnie nie mogę się zgodzić.

Począwszy od historii. Nieprawdą jest, że historia uczy jakoby „rewolucyjny zapał mas przynosił zazwyczaj więcej szkody niż pożytku”. Tego historia nie uczy. Nieprawdą jest, że demokracja jest dobra na wszystko, a szczególnie receptą na uszczęśliwianie (patrz ateńskie sądy skorupkowe). Problem uszczęśliwiania społeczeństw (czy to po „dobrawoli”, czy to na siłę) jest tematem nierozstrzygniętym, wciąż żywym.
Ponadto Autor lansuje niebezpieczną tezę jakoby jednostka ludzka kreowała się na „obraz i podobieństwo” otoczenia (nauczyciela, instruktora). Też nie mogę się z tym zgodzić. Człowiek może sam z siebie się doskonalić, nawet wbrew otoczeniu (złemu, niedoskonałemu). Młode pędy ostro śmigają ku słońcu. Fascynująca siła witalna towarzysząca życiu jest jedną z niezbadanych zagadek natury.
Dalej popełnia błąd „starego nawyku traktując żeglarzy, potencjalnych żeglarzy i sympatyków żeglarstwa podmiotowo. Używając pojęć: rewolucja i demokracja, nie potrafi się wyzwolić z zakodowanego nam przez lata podziału na „oni” (masy, w domyśle ciemne, czyli źli) i „my” (specjaliści, fachowcy, profesjonaliści, instruktorzy, związek, władza? – czyli dobrzy).
Błędne jest mniemanie, że gdy „oni” dorosną, to wówczas „my” ich obdarujemy, pasujemy i pobłogosławimy na drogę. Przykładem tu może służyć sprawa całkiem świeża. Sprawa wiz do Europy Zachodniej. Dać – nie dać, dać – nie dać. Na przełomie lat 1990/91 roztaczano wizję okropną, co to będzie gdy Polacy „ruszą” do Niemiec – różne służby postawiono w stan najwyższej gotowość. No i cóż, okazało się – Polacy są na miejscu i nie słyszy się o drastycznych sprawach, powiedzmy są w ludzkiej normie. Natomiast inne szydło wyszło z worka, watahy neonazistów w ex-NRD. Zgodnie z logiką głoszoną przez Pertyńskiego, granicę należałoby zamknąć, Niemców resocjalizować i otworzyć ją ponownie, gdy ujrzymy rząd aniołków z chlebem w jednej, a sola w drugiej ręce.
Oczekiwanie na jakąś mityczną doskonałość środowiska żeglarskiego, doskonałość techniczną, doskonałość całego społeczeństwa (bo żeglarze nie żyją w próżni) – jest nieziszczalną mrzonką.
O co więc chodzi w dyskusji, która wreszcie otwarcie, toczy się od dwu lat. To już nawet nie dyskusja, to walka. Chodzi właśnie o swobodę żeglowania w rozumieniu takim, jak rozumiane jest w nowoczesnej Europie i w duchu europejskim w reszcie świata.
„Równanie Pieśniewskiego”, chociaż matematycznie znaczy to samo, powinno być nieco inaczej zapisane, czyli: „swoboda = żeglarstwo”.
 Moskiewska legenda głosi, że nim przystąpiono do budowy Mostu Krymskiego, tuż obok Kremla, budowniczowie zebrali się na naradę. Jak budować? Wzdłuż rzeki, czy może w poprzek? Ustalono: w poprzek i powstał piękny most. My z uporem chcemy budować nasze żeglowanie „wzdłuż”. Dlatego ustalmy raz i na zawsze, bezkompromisowo: ma być swoboda, i przystąpmy do rozważania co dalej. Do budowania. Odrzucić musimy zupełnie stan obecny, bo pasowanie nowego do starego może nigdy się nie skończyć, lub gorzej zakończyć się jakimś „zgniłym kompromisem”, którego smród będzie się wlókł za nami jeszcze lat kilka.
Zupełnie od rzeczy są tu jakiekolwiek rozważania na temat „regulacji rynkowych”. „Rynek” nie ma nic do żeglarskiego rzemiosła. Ma natomiast wyzwolić indywidualną inicjatywę i zapobiec gigantycznemu marnotrawstwu dóbr dzisiaj jeszcze społecznych.
W jednym ze znanych klubów Wybrzeża, dobry jacht, który bacznie obserwowałem przez ostatnie cztery lata był wykorzystany może w 15% rocznie. A mówią, że jesteśmy biedni. Na Zachodzie wynajmuje się jachty bez kapitanów i „kwalifikowanej” obsługi („bare boat”) – a jedna z dużych firm delikatnie i z kurtuazja pisze: „…bylibyśmy bardzo zadowoleni, gdybyś mógł nam zaprezentować swoje umiejętności żeglarskie”. Zaś myśli o wtrącaniu się związku żeglarskiego do działalności samodzielnych, samofinansujących się i samorządnych firm czarterowych są grubą przesadą. 
Ostatnio dyskusja o żeglowaniu jest wekslowana na dyskusję o reformę stopni żeglarskich. Reforma „w tym temacie” nie ma nic do rzeczy, bo gruncie obojętne jest, czy stopni jest trzy, czy dziesięć, jeśli realizacja programu nie jest udziwniona. Chociaż uważam, stopni nie należy mnożyć ponad potrzebę.
Tak, dopiero mając swobodę i uwolniwszy się ze sztywnych ram możemy szukać odpowiedzi na pytanie: „Którędy do Europy?”.
Odpowiedź jest prosta. Należy bez rozstrząsania wziąć najbliższy , choćby niemiecki system i go wdrożyć.
Wówczas:

·        posiadanie patentów nie będzie obligatoryjne
·        stopnie żeglarskie będą odpowiadały europejskim
·        zostanie zrealizowany postulat uniwersalizmu – posiadacz patentu „A”, „B”, „C” będzie mógł otrzymać równoważny patent RP i odwrotnie
·        uznane zostaną szkoły żeglarskie całego świata
·        związek żeglarski będzie zrzeszeniem żeglarzy
·        instruktorzy zajmą się szkoleniem
·        czasopisma żeglarskie i ludzie w nich piszący zajmą się przybliżaniem morza i podnoszeniem wiedzy żeglarskiej, a nie dmuchaniem w     gwizdek.

 

Marian Lenz

 

Źródło: /www.kulinski.navsim.pl

Komentarze