CZY ADRIATYK TO KONKURENT NASZEGO MORZA ?

0
1167

Za zgodą Jerzego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl  

Mamy kilka szkół filozofii. Aby doceniać własną żonę – trzeba mieć mieć do kogo ją porównać. Nie, niczego nie sugeruję tylko tak mi się jakoś skojarzyło. Krzysztof Kusiel-Moroz sam z siebie, zupełnie przez nikogo nie przymuszany – na próbę zdradził nasz Bałtyk. W mailu do mnie jednak zastrzega: Z pewną nieśmiałością przesyłam moje wrażenia z pierwszego w moim życiu rejsu po Chorwackim Adriatyku. To nie częsty temat w Twoim okienku, ale czasem dobrze jest popatrzeć na coś odległego, aby jeszcze bardziej docenić to, co bliskie. W każdym razie, mojej miłości do Bałtyku żaden Adriatyk nie zmieni!

Bardzo mi się ta deklaracja podoba. Relacja pełna i pewnie się przyda komuś kto lubi ciepłą wódkę i spocone kobiety. No bo Bałtyk to tylko swetry, sztormiaki, rękawice, kotwice …
Warto docenić urok adriatyckich wybrzeży. Gdzie im tam do nudnych szwedzkich szkierów? Co wzbudza moje mieszane uczucia? A to trapiki łączące rufy jachtów z nabrzeżami i brak kamizelek u korzystających z nich akrobatów-linoskoczków.
Pouczająca lektura.
Dziękuję Krzysztofowi w imieniu Klanu SSI.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
—————————————-Bałtyckiego żeglarza wrażenia z Chorwacji

Tak się w tym roku złożyło, że po długich namowach grupki znajomych zgodziłem się poprowadzić dwa tygodniowe rejsiki w Chorwacji. Ktoś powie, że dając się „długo” namawiać przewróciło mi się w głowie, bo któż by nie chciał pożeglować po błękitnym morzu, z niemal gwarantowanym słońcem każdego dnia. 
Jednak dla mnie, od lat zakochanego w Bałtyku i Skandynawii porzucenie chłodnych, bo chłodnych, ale jednak obiektów swoich westchnień dla ciepłego Adriatyku pachniało niemalże zdradą. Uległem jednak przyjaciołom (cóż, mówią wszak, iż dla towarzystwa cygan dał się powiesić) wspieranym przez małżonkę (co pewnie stanowi argument decydujący) i 25 lipca, w swoje imieniny, po koszmarnej podróży (prawie 1500 km, 5 razy dalej niż do Gdańska!) zaokrętowaliśmy się w Marina Kastela koło Splitu na Delphię 40.
 
 
 
obraz nr 1

Vela Luca – jacht Delphia 40
.
Jakie były moje wyobrażenia o żeglowaniu w Chorwacji?
Po pierwsze – będzie ciepło
. To nie do końca się sprawdziło, gdyż wcale nie było ciepło, tylko wściekle gorąco . Co gorsza także w nocy. Temperatura (w dzień) dochodziła do 37 stopni, wnętrze jachtu przypominało nagrzany piec. Gotowanie czegokolwiek stanowiło niewyobrażalną torturę dla kambuźników. Jedyną pozorną ochłodę dawał chodzący na okrągło zabrany z Polski wiatrak. 
Po drugie – nie wieje i trzeba wypalić hektolitry ropy, aby gdzieś się przemieścić. 
Tu nie było tak źle. Średnio połowę czasu przepłynęliśmy na silniku, połowę jednak na żaglach. Wiatr budził się dość późno – nie wcześniej niż w południe, a tak realnie koło 1300. Były jednak dni, kiedy wiało porządnie i od rana (raz nawet do 29 węzłów). Wtedy fala rośnie szybko i niczym się ona nie różni od naszej fali bałtyckiej. Reakcje załogi i ich błędników są również podobne.
Po trzecie – jest drogo. To oczywiście kwestia subiektywna – bo to, co dla jednych będzie drogo, dla innych może być zupełnie przystępnie. Jednak faktem jest, iż na pewno jest drożej niż na Bałtyku. O WIELE drożej. Szczególnie szokują ceny marin – średnio 3-4 razy wyższe. Czy za tę cenę otrzymujemy wyższy standard? Niestety nie! Np. regularnie się zdarzało w marinach ACI brak ciepłej wody pod prysznicem – nie do pomyślenia w portach Danii czy Szwecji. W kilku miejscach, stojąc przy nabrzeżach miejskich, mimo opłaty nie ma do dyspozycji ani toalety ani prysznica. Czasem także prądu i wody (!). Czy trzeba unaoczniać zapachy, jakie wydawało morze po wieczornej i porannej toalecie ponad 100 jachtów w takim porcie?
Ceny żywności w sklepach są tańsze niż w Skandynawii, jednak już posiłki w restauracjach co najmniej porównywalne, a często wyższe. Z jakością tych posiłków też bywa różnie – ale to już nie specyfika chorwacka. Po prostu: są lepsze i gorsze knajpy. Zapewne trzeba by tam bywać co roku aby nabrać jakiego – takiego rozeznania. 
Po czwarte – są tłumy i przez to brak miejsca w portach. Oj, tłumy to prawda. Fakt, na morzu jest sporo miejsca, wiec nie wygląda to tak, jak Bełdanach w szczycie sezonu, jednak już w zatoczkach i marinach jeśli nie zdążymy na czas, to z miejscem na nocleg może być kłopot. Co to znaczy „na czas”? Tak realnie na 1500 – 1600. Generalnie żegluje się w porze dziennej, więc po prostu trzeba w miarę wcześnie rano ruszyć (my zazwyczaj startowaliśmy ok 0900) aby bez problemu móc po południu zaparkować w marinie. Niestety, ten plan nie do końca zgadza się z rytmem adriatyckich wiatrów, więc siłą rzeczy pierwsze 3 godziny płynęliśmy na silniku, koło południa przystawaliśmy na kotwicy w ładnej zatoczce na kąpiel i po niej, już korzystając z wiatru żeglowaliśmy do wybranego miejsca noclegu. 
Warto czasem zadzwonić dzień wcześniej do upatrzonej przystani i zarezerwować sobie miejsce przy pomoście. Niestety kosztuje to dodatkowo co najmniej napiwek dla marinero (czyli śródziemnomorskiego bosmana). Wiele jachtów staje na kotwicach lub bojach wystawionych w zatoczkach lub w pobliżu portów – niestety także i tam pobierane są zazwyczaj opłaty tyle, że niższe niż w marinach. 
W czasie dwóch tygodni jeden raz zdarzyło się nam nie znaleźć w zaplanowanym porcie miejsca, przez co musieliśmy popłynąć do oddalonego o parę mil innego miasteczka. Jedną noc poświęciliśmy też na dłuższy przelot, ale generalnie prawie nikt tam nocą nie pływa.
Po piąte – trzeba parkować rufą do kei (czego bałem się najbardziej – jak się okazało zupełnie bezpodstawnie)
Faktycznie 90 procent jachtów cumuje rufą, ale robi się to głównie ze względów praktycznych: przy niskich pływających kejach wchodzenie na jacht z dziobu byłoby po prostu niewygodne. Dobrze jest od razu wchodzić tyłem do portu, zwłaszcza jachtem, który bez problemu pływa na wstecznym i na dobrej prędkości manewrowej wpasować się we wskazane przez marinero miejsce. Są wyższe nabrzeża (np. falochron w Komižy na Visie) i tam można podejść dziobem z zastrzeżeniem, iż większość jachtów nie ma na dziobie stopnia (tzw. kaczego dziobu),więc trzeba by wchodząc stawać na zawieszonej przed sztagiem, nie dającej pewnego oparcia kotwicy. 
Co mnie zaskoczyło, to właściwie brak możliwości wyboru miejsca w porcie. To marinero wskazuje gdzie mamy dobić, odbiera rufowe cumy i podaje nam muring. Dziobowej cumy w ciągu tych 2 tygodni użyliśmy tylko raz, cumując przy stacji paliw. 

 
obraz nr 2

Skrivena Luca – popisy  deskoskoskoczka bez asekuracji
.
Po szóste – można się kąpać!
Ponieważ nie należę do klubu morsów, w naszym Bałtyku, a szczególnie po Szwedzkiej stronie nie korzystam z kąpieli ( w tym roku w lipcu w Hano woda miała 12 stC, na Bornhomie ok 15). 
Adriatyk miał 26-27 stopni, więc kąpiele prosto z jachtu były na porządku dziennym. Poza tym wspaniała jest przeźroczystość wody, możliwość pływania niczym w wielkim, ciepłym akwarium obcując z ławicami kolorowych rybek, koloniami jeżowców, strzykwami wylegującymi się na dnie czy chowającymi się w cieniu skał krabami. Te kąpiele to jedne z przyjemniejszych momentów chorwackiego rejsu.

 
obraz nr 3

Urocze brzegi – gdzie im do nudnych szwedzkich szkierów ?
Przez 2 tygodnie zrobiliśmy ok. 250 mil. Nie są to duże przebiegi, ale trzeba pamiętać, iż pływaliśmy rodzinnie, z dziećmi, można by rzec – po mazursku. Jednak warto też zaznaczyć, iż Adriatyk to nie Mazury i bez prowadzenia dokładnej nawigacji można wpędzić się w nie lada kłopoty. Wybrzeża są skaliste, wśród rojów wysepek zdarzają się kamienne mielizny, w dodatku nie wszystkie oznaczone – tak więc pływanie wyłącznie na wzrok byłoby wielce ryzykowne. Jachty także nie są mazurskie, dość powiedzieć, iż nasza 12 metrowa, ważąca ponad 8 ton Delphia, była zazwyczaj jedną z najmniejszych jednostek w tamtym rejonie. Wiele jest katamaranów, wiele 50 stopowych krążowników. Dużą cześć jednostek rekreacyjnych stanowią wielkie, kilkupiętrowe motorówy. 
Co jest miłe, to brak rut dla dużych statków, a te – jeśli już gdzieś się pojawią – starają się ustępować z drogi jednostką rekreacyjnym. Nawet spotkany nocą prom relacji Split – Ancona ustąpił nam z drogi zmieniając o ok 20 stopni swój kurs, co ze zdziwieniem skonstatowałem podglądając go na aplikacji marine trafic.
 
 
obraz nr 4

Młody sternik – przechył jak się patrzy.
.
 
 
obraz nr 5

Zmiana wachty i od razu jacht się prostuje 🙂
. 
Chorwacja to kraj przepięknych krajobrazów i klimatycznych miasteczek. Najpiękniejsze miejsca, w jakich byliśmy to bezsprzecznie Komiža na wyspie Vis, archipelag i park narodowy Kornati, Park narodowy rzeki Krka, Mašlenica na wyspie Šolta, Vela Luca na wyspie Hvar, zatoka Skrivena Luka na wyspie Lastovo.
Najlepsze mariny na naszej trasie to znowu Mašlenica, Marina Vlaska w Milnej na Braču, Porto Rosso we wspomnianej Skrivenej Luce na Lastovie. 

 
obraz nr 6

Bunkier brzegowy
.
Skąd jacht? Firm są setki. Nasza Delphia, co sympatyczne pod polską banderą była wyczarterowana od firmy NOA YACHTING za pośrednictwem niesamowicie sympatycznego i pomocnego Tomka Sosina (Sajmona) z agencji Sailing Whale Academy. Cena za czarter była porównywalna, a nawet niższa niż tego typu jacht na Bałtyku. Delphia jest zarejestrowana na 10 osób, ale – umówmy się – pływać w dziesiątkę to byłaby męka, gdyż np. przy stole w kokpicie z trudem siada 8 osób (a w mesie jest za gorąco). W pierwszym tygodniu było nas 6 dorosłych i 3 dzieci, w drugim tygodniu 4 dorosłych i także 3 dzieci. Pierwszy tydzień gotowaliśmy na jachcie, w drugim co drugi dzień jadaliśmy w restauracjach, co – o dziwo – było tańsze. A to dlatego, iż wiele knajpek nie pobiera opłat za postój przy ich pomostach – jeśli zjemy u nich kolację. 
Czy warto popłynąć do Chorwacji? Na pewno tak, z zastrzeżeniem pewnych niedogodności, o których wspomniałem. Warto dla wrażeń przyrodniczych (nie znaczy, że bogatszych, ale innych niż na Bałtyku), dla kąpieli w ciepłej, krystalicznie przeźroczystej wodzie, dla niemal 100 procentowej gwarancji słońca (jeśli ktoś lubi), dla delfinów spotkanych na pełnym morzu. 
Chorwacki naród jest na ogół Polakom przyjazny, a i można się dogadać „prawie po polsku”. Oczywiście wszyscy mówią lepiej lub gorzej po angielsku (chętnie) bądź po niemiecku (raczej z konieczności). Obiecaliśmy jednak sobie, że jeśli jeszcze kiedyś tam wrócimy, (raczej nie za rok) na pewno zabierzemy na jacht przenośny klimatyzator, który będzie chłodził kabinę przynajmniej wtedy, gdy stoimy podłączeni do prądu na kei. 
I na koniec confessio: nie miałem sumienia w tym upale zmuszać załogi do pływania w kamizelkach, o czym szepcząc mea culpa przyznaję ze wstydem

Krzysztof Kusiel-Moroz 

Komentarze