Odszedł Aleksander Brojek Latarnik Helu

0
1212
Za zgodą Jerzego Kulińskiego
Nowe techniki nawigacji w natarciu, ale do tej pory żeglarz naprawdę czuje się pewny pozycji swej łodzi, kiedy „na własne oczy” widzi światło latarni.
I to jeszcze trochę potrwa.
Aleksander Brojek latami Was prowadził do portów Zatoki Gdańskiej. Znaliście Jego światło, choć nie znaliście Opiekuna.
Znał Go natomiast dobrze Jarosław Czyszek, który dziś wspomina Przyjaciela.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
—————————————————–
Jurku,
obraz nr 1

Oczywiście kiedyś świat był inny, w codzienności mieszkańców Helu był czas kiedy statki Żeglugi Gdańskiej były dotykalną na co dzień rzeczywistością zwykłej komunikacji ze stałym brzegiem, „z Gdynią” jak to się normalnie na tej półwyspie mówiło – mając na myśli kraj cały, bo wodą właśnie była doń najprostsza podróż. Ale pominąwszy takie tam okazjonalne po Zatoce podróżowanie nie był Aleksander Brojek marynarzem, ale z morza żył i z morzem był na dobre i na złe związany. Codziennie, przez lat ponad czterdzieści, zapalał nad morzem światło. Na bezludziu i wygwizdowie okrutnym gdzie stałym elementem jest łoskot przyboju walącej o strand wody., Zaraz obok mojego byłego już niestety domu. Kiedy czasem rzadkim łoskot ten milknie w ciszy flautowej, stały mieszkaniec brzegu półwyspy zaczyna się rozglądać podejżliwie. Bo czegoś brakuje, bo kogoś już nie ma, bo świat cały już nigdy nie będzie taki sam.
 
Jeżeli uważasz, że pasuje to zamieść może to co poniżej, jako wspomnienie o człowieku morza, o latarniku, który odszedł na wieczną służbę. Bo latarnicy nie pełnili wacht. Co trzydzieści sześć godzin szli na dwunastogodzinną służbę. Dzień po dniu, noc po nocy. Aleksander Brojek od wczesnych lat pięćdziesiątych do końca dwudziestego wieku, bez przerwy.
 
Roziskrzona gwiazdami, zimna i wietrzna noc styczniowa. Od zachodu idzie sztorm, od brzegu niesie się przez las głuchy odgłos przyboju pomieszany z tym hałasem co to od rozkołysanych drzew. 
Dom, w którym się wychowałem stał w Helu najbliżej otwartego morza, wśród lasu, rzut kamieniem od porośnięty karłowatą sosną wydm, dwieście metrów zaledwie od Latarni Morskiej, która każdej nocy równym izofazowym światłem, co cztery i na cztery sekundy, rozświetlała wierzchołki drzew. Bliżej jeszcze, na wierzchołku piaszczystej góry stał kratownicowy maszt z reją, na nokach której, w czasach kiedy radio na rybackich kutrach było luksusem i wielką rzadkością dyżurny latarnik helskiej blizy podnosił stożki i walce by w ten kodowy sposób przekazać w morze prognozę pogody. W nocy były to girlandy kolorowych świateł. Dawniej naftowe, potem kiedy pociągnięto kabel awaryjnego zasilania z maszynowni helskiej Latarni aż na Górę Szwedów, która z helską przez dziesiątki lat tworzyła system dwu świateł wspólnie opisujących zarys brzegowej kosy, przy okazji doprowadzono prąd elektryczny również i do sygnałowego masztu. W dalszym ciągu jednak za pomocą ręcznej wciągarki trzeba było podpiąć do stalowej liny odpowiednie światła i ręczną korbą, z towarzystwem stukotu zapadki, wciągnąć na reję. Ostrzeżenia sztormowe, w taką zimową noc, kiedy przenikliwy i zimny wiatr od morza kołysał kosodrzewiną, w blasku słabej latarki, pod niebem gdzie mroźne gwiazdy przysłaniane gonitwą białych chmur nieskończonym zda się szeregiem wędrujących znad morza nad tym skrawkiem lądu przez chwile tylko by zaraz zniknąć znowu w morzu po przeciwnej stronie widnokręgu, garścią kolorowych punkcików, przy pomocy korby i zapadki rzucone w niebo. By tam, w morzu, wsród narastającego rozkołysu można było w czas odnaleźć drogę do portu, do którego prowadziły białe i czerwone światła dwu morskich latarni i gromadka innych jeszcze, na główkach falochronów i nabieżnikach. Wszystkie te światła obsługiwane przez czteroosobową obsadę Latarni Morskiej w Helu. Trzech latarników i kierownik, wszyscy wraz z rodzinami mieszkali w cieniu latarnianej wieży, w obszernym domu z początków XIX wieku. 
Karol Borhardt pisał o wdzięczności dla latarnii morskich, że często giną we mgle czy deszczu, wystawiają cierpliwość na próbę kiedy godzinami nie chcą się odkryć tam gdzie być powinny. Teraz świat jest inny. Teraz prognozy pogody na najmniejszej łódce odbiera się z internetu via satelita, tak samo jak precyzyjną pozycję odczytuje się z elektronicznej mapy, z której latarnie morskie można jednym ruchem właściwej opcji usunąć z ekranu tak by sektory świateł nie zasłaniały widoku. Czas naftowych prognoz pogody, czas mgłowych tyfonów, który zaraz obok sygnalizacyjnego masztu jest jednym z silniejszych wspomnień mojego dzieciństwa kiedy nasiąknięta wilgocią mgły przestrzeń rozdzierana była w regularnych odstępach czasu niskim dźwiękiem cyplowego buczka, odszedł w przeszłość.
obraz nr 2

Latarnia Hel – fot. ze strony internetowej miasta.
.
W przeszłość odchodzą latarnie morskie, w przeszłość i wspomnienie odchodzą latarnicy.
Na Górze Szwedów po latarni morskiej zostało wspomnienie zarys konstrukcji tylko, powoli zasypywany lotnym, wydmowym, piaskiem. 
Kilka dni temu, po styczniowej nocy, takiej jak ta z moich wspomnień, w domu u stóp latarni umarł latarnik. Nie był marynarzem, nie żeglował, nie pochodził znad morza nawet bo przywędrował do Helu z Kochowa, znad Wisły, vis a vis Kozienic, tuż obok Maciejowic sławnych chwałą i goryczą ostatniej bitwy kościuszkowskiego powstania. Przez czterdzieści ponad lat za to pilnował światła helskiej Latarni. Jeżeli kiedyś Hel był dla was ostatnim światłem przed podróżą na drugą stronę morza, to Aleksander właśnie przez dziesięciolecia zapalał tę drobinę światła pośród morskiego przestworu. Od czasów, kiedy była jedynym oparciem, jedyną realnością pośród sztormowego morza, on i jego koledzy, z których był ostatnim z jeszcze żyjących, pilnowali by nigdy nie zgasło. 
Teraz… zostały już tylko automaty i świat już nigdy nie będzie taki jak kiedyś i, nie wiem może mi się wydaje, ale to światło latarniane też już jakieś inne.
Pamięci Aleksandra Brojka, który całe swoje życie był latarnikiem.
Żył i umarł w Helu.
 
Jarosław Czyszek
—————————————–
PS Nie mam dobrego zdjęcia Latarni Morskiej w Helu. Zawsze była tak blisko, że zawsze można było pstryknąć jej fotkę, ale jakoś tak… przez czterdzieści lat się nie złożyło.
Ratownik – foto moje.
 

Komentarze