King of Bongo wyruszył!

0
631

 

Udało się – wreszcie! Wyrwałem przysłowiową kotwicę z Seixal. Od pamiętnego dnia 5.09.2015 można uznać, że jestem w drodze na południe. Na razie niespiesznie, bo czekam w Cascais na Patricka, który oddał swojego grota do żaglomistrza i ma odebrać w środę i mnie dogonić. Następny przystanek – rzut beretem, 30 mil – Sesimbra. Będziemy płynąć powoli na południe, zatrzymując się i intensywnie zwiedzając. Najdlużej zabawimy na południowym wybrzeżu – Algarve. Daje się już odczuć koniec lata, wieczory są chłodne, dni tez bywają. Przemieszczanie się na południe wraz z uciekającym latem jest najlepszą opcją.

Ostatnie dni obfitowały w takie atrakcje , jak dwukrotna wycieczka do IKEI – kupiłem bardzo praktyczne – a jakże – pojemniki plastikowe do bagażników pod podłogą, tam gdzie ewentualnie mogłaby się gromadzić woda (lub wyciek ze słoika czy np. przebitej puszki Chai Koli)  i zepsuć zapasy, rdzewieć puszki etc. Pojemniki stoją bezpośrednio na dnie, ale do rantu jest dobre 25cm, do środka zęzy jeszcze więcej. Poza tym na ściankach ‘kabiny’ powiesiłem materiałowe kieszonki – wersja do szafy, oficjalnie na kapcie chyba, ale u mnie sprawdza się doskonale na wszystko tylko nie kapcie. I jeszcze drugi typ, też wiszący, nieco większe kieszenie, z działu dziecięcego. Ja odnajduje w kolorowych frędzlach motywy ludowe i bardzo ładnie przyozdobiły wnętrze, poza tym są super lekkie i wiszą blisko kokpitu, więc pod ręką są przedmioty, po które normalnie musiałem nurkować do środka. Do bagażnika dziobowego poszły natomiast materiałowo – sztywne pojemniki (lekkość!), które zszyłem razem w dwie pary i przykręciłem do sufitu – na książki, papiery i inne ‘twarde’ drobiazgi. I uwalnia to podłogę bagażnika, gdzie wreszcie mogę trzymać torbę z ubraniami nie przywaloną niczym innym.

Do Cascais przypłynąlem w towarzystwie Klaudii, która już ponad 1,5 roku mieszka w Lisbonie. Klaudia była w załodze „Trinidad” w czasie naszego pierwszego nieco bardziej publicznego występu z małymi łódkami na Baltic Sail 2011. Nie do wiary, ale nawet z Seixal musieliśmy płynąć tu na dwie raty. Wiatr był tak słaby, że nie dopłynęliśmy daleko, jak była już niska woda, wobec czego zatrzymaliśmy się w Doca de Alcantra (chyba?), żeby przeczekać 6 godzin przeciwny prąd przypływu – oczywiście na stanęliśmy na rympał na prywatnych miejscach, 2 razy się przestawialiśmy, ale za to za drugim razem dobiliśmy longside do żaglowca, którego załoga powiedziała, że zawsze możemy do nich przycumować za darmo na ile  chcemy. Dopiero o 2130 popłynęliśmy do Cascais, po drodze odkryłem o Klaudii doskonałą zdolnolność trzymania kursu podczas snu przy sterze! Nie mam jeszcze bowiem zmontowanego z powrotem samosteru, w tej chwili Szymon Ruban dorzucił nowo wykonane zawiasy fletnera samosteru, już tym razem ze stali A4, do polerowania. Potem mi je wyśle do jakiejś mariny po drodze.

No i wreszcie wykorzystałem plażową piłkę znalezioną w Morzu Śródziemnym na „Mateńce”! Dziś rano próbowałem też czyścić dno, ale udalo mi się zrobić może połowe tego zadania – woda jest tak zimna, że doświadczenie to dosłownie zapiera dech w piersiach – a bez tchu ciężko nurkować dłużej niż parę marnych sekund. Do miecza się prawie nie dobrałem, oczyściłem tylko płetwę sterową, od dziobnicy do miecza i 2 boczne pasy poszycia, nieco lepiej linię wodną. Ufff, zostawię to na cieplejsze wody albo po prostu stanę gdzieś na odpływie.

http://dinghyadventures.pl 

Komentarze