W angielskojęzycznych mediach żeglarskich zrobiło się głośno o załodze jachtu Nora, który w ciągu 7 miesiącu rejsu 9 krotnie wymagał ingerencji służb ratunkowych. Bob i Steve to amerykańscy żeglarze, którzy w lipcu 2015 r kupili 40 stopowy jacht w Norwegii i wypłynęli na nim z zamiarem dopłynięcia do Ameryki Północnej. Po raz pierwszy z pomocy ratowników skorzystali jeszcze w Norwegii. Później w czasie rejsu pomagali im ratownicy z Danii, Szkocji, Irlandii i Wielkiej Brytanii.
Ostatnim razem jacht wymagał pomocy w czasie postoju w porcie w Hayle w Kornwalii. Na jachcie wybuchł pożar ponieważ kiedy załogi nie było na pokładzie. Jacht z powodu nieodpowiedniego przycumowania przechyliła się na burtę w czasie odpływu, a pożar spowodowała świeczka pozostawiona wewnątrz jachtu. Jak twierdzą właściciele na jachcie nie ma poważniejszych zniszczeń i planują kontynuować swój rejs. Wcześniejsza internwencje służb ratunkowych spowodowane były m.in. wejściem na mieliznę (Szkocja, Irlandia, Wielka Brytania) i awarią silnika w okolicach St Ives gdzie Nora dryfowała około 1,5 mili od brzegu, uszkodzeniem wału silnika (Norwegia), problemy z elektryką (Dania).
W sprawie dwóch żeglarzy wypowiedział się nawet Sir Robin Knox Johnston mówiąc „To już nie są żarty. Wydaje mi się, że oni nie zdają sobie sprawy z tego, że każda akcja ich ratowania to ogromne koszty. Jedno wypłynięcie w morze to od 6 do 8 tysięcy funtów i narażanie życia ekip ratunkowych. Ciężko mi to powiedzieć, ale – opuście nasze wody terytorialne jak najszybciej”. Bosman portu w Haley zapytany o załogę cumującą u niego w porcie podsumował „Tylko czekać, aż wydarzy się katastrofa”.
Ta historia rozpoczęła dyskusję czy jakiekolwiek służby lądowe mogą i powinny zatrzymać jednostkę wychodzącą w morze co do której mają watpliwości czy to w związku z posiadanymi umiejętnościami (w Wielkiej Brytani nie ma obowiązku posiadania certyfikatów żeglarskich) czy to pod względem stanu technicznego jachtu.
do artykulu załączono zdjęcia z http://www.dailymail.co.uk