VOLVO OCEAN RACE

0
2573

Za zgodą Jezrego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl 

Pawle Oska w SSI czytaliście już kilka razy. Jego jacht „Baleana” też już oglądaliście na fotografiach w SSI.

Nic nie stoi na przeszkodzie abyście i Wy teraz pomarzyli podczas lektury artykułu Pawła. 

Czasy się zmieniają, świat stoi otworem a Polacy coraz zamożniejsi i zamożniejsi. Tylko te lata lecą, lecą i jakoś nie dają się cofać jak te liczniki aut przywożonych z Niemiec. 

Paweł sezon 2019 otworzył w styczniu !

Pawłowi dziękuję !

Przygotujcie się na czekający w kolejce news Eugeniusz Moczydłowskiego.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

Don Jorge,

Od kiedy pamiętam, zawsze marzyłem o regatach. Nie, nie o zwyczajnych regatach po bojach, gdzie jest presja, pośpiech, stres. Marzyłem o regatach oceanicznych! Moje marzenia rozpalał od zawsze świat wielkich oceanicznych wyścigów od ARC (Atlantic Rally for Cruisers – przyp. autora) po Whitbread później przemianowane na Volvo Ocean Race czy Vendee Globe. To było dla mnie jak podróż na Księżyc, do innej galaktyki. Szczególnie załogowe regaty etapowe, których początek miał miejsce w 1973 roku i w których uczestniczyły dwa polskie jachty –„Copernicus” i „Otago” był dla mnie inspiracją, którą podsyciła dodatkowo relacja córki kapitana „Otago” – Iwony Pieńkawyw książce „Otago, Otago na zdrowie”.

Wszystko to było mega niedostępne, nierealne dla zwykłego śmiertelnika. Jeszcze może na początku, w pierwszych edycjach jachty były bardziej „cywilne” a załogi bardziej amatorskie – jak załoga zwycięzcy pierwszej edycji 1973/1974 Meksykańskiego milionera Ramona Carlina. Ten niesmowity człowiek dzięki swoim pieniądzom spełnił marzenie, zakupił w stoczni Nautor w Finlandii jacht Swan 65 konstrukcji genialnego Olina Stephensa, zebrał bardzo amatorską załogę i… wygrał! Wygrał z bardzo mocnymi przeciwnikami jak np. Great Britain II pod ChayemBlythem z załogą złożoną z samych komandosów, na dodatek co etap nowych, wynienianych, wypoczętych. Ech, to były czasy! Ta historia została udokumentowana na filmie: www.theweekendsailor.com

obraz nr 1

 

A potem? Potem regaty Whitbread stawały się coraz bardziej zawodowe. Zmienił się sponsor. Zamiast producenta piwa Whitbread został nim koncern Volvo. Koncepcja jachtów zaczęła zmierzać do ich ujednolicenia co w zamyśle miało spowodować wyrównanie szans. Najnowsze obecnie jednostki to jachty Volvo open 65. 65 stopowe mocne jachty, budowane jako monotypy – czyli takie same dla wszystkich. Firma Dong Feng, właściciel Volvo Ocean Race postawił na jednego konstruktora i identyczne jachty z jednej stoczni. Cóż, jest to koncepcja co najmniej kontrowersyjna i zdania na ten temat są bardzo podzielone. 

Jachty biorące udział w poprzednich edycjach były ciut większe – miały 70 stóp a ich robocza nazwa to Volvo Open 70. Różnica polegała też na tym, że organizator podawał tylko założenia konstrukcyjne a poszczególne syndykaty mogły budować jacht na regaty same i same też mogły wybrać konstruktora takiej jednostki. Ciekawostką jest, że za najszybszy obecnie jacht VOR uznaje się dawny SFS obecnie przemianowany na I love Poland. Tak na marginesie, pod Polską banderą od 2019 roku pływają już dwa jachty VOR. Wspomniany już I Love Poland i jacht z ostatniej edycji regat – dawne Mapfre, czyli Volvo Open 65. Jest to o tyle ciekawe, że taki jacht nie jest łatwo nabyć. Najnowsza flota VOR 65 w większości należy do Chińczyków, jeden jacht jest holenderski a jeden Polski.

Co do starszych jachtów losy ich są bardzo różne. Część już nie pływa, część jest w prywatnych rękach a niektórzy, jak Austriak Johannes, są armatorami nawet dwóch takich jednostek.Hannes jak go potocznie nazywaliśmy jest właścicielem jachtu klasy Volvo Open 70 Green Dragon z edycji 2008/2009. Jacht ten podróżuje ze swoim właścicielem pomiędzy Europą – w okresie letnim a Karaibami – w okresie naszej zimy, gdzie średnio 8 razy w roku bierze udział w najświetniejszych regatach półkuli północnej. Bierze a raczej brał, ponieważ w sezonie 2018 jacht będący zaledwie o godzinę od swojego portu macierzystego uderzył w nieznakowaną na mapie podwodną skałę, doznając bolesnego urazu kadłuba. Nie zatonął tylko dlatego, że otrzymał pomoc prawie natychmiast. Green Dragon stanął więc na lądzie, uziemiając Johannesa i pod znakiem zapytania stawiając misterną siatkę zaplanowanych regat. Rozpoczęły się przepychanki z ubezpieczycielem, bo naprawa karbonowego jachtu i uszkodzeń kila to nie tania zabawa.

Johannes jako człowiek czynu prawie natychmiast przygotował plan awaryjny. Cudem kupił drugi jacht, Ericssona 1, jacht klasy Volvo Open 70, mający za sobą udział w regatach Volvo Ocean Race w 2005-2006 roku na pokładzie którego żeglowały takie sławy jak Ian Walker czy TorbenGrael. Łódka o jednąeydję VOR starsza, ale w dobrej kondycji overall:) i ruszył w drogę.

Mam takiego Przyjaciela od lat, Rafała. Żeglujemy razem raz na jakiś czas i dobrze nam to wychodzi. W zeszłym roku Rafał wraz ze swoim 6 letnim synem – Kosmą spędził na pokładzie mojej Balaeny ponad tydzień w drodze z Istambułu do Aten. Dużo wtedy rozmawialiśmy o planach żeglarskich, o przyszłości. Rafał wywodzi się z nurtu regatowego żeglarstwa ale bywa także na jakże nie regatowej Balaenie w celach typowo rekreacyjnych:) I tak od słowa do słowa zgadaliśmy się, że kiedyś fajnie by było popłynąć na ocean na jakimś szybkim jachcie, ot tak dla zdobycia doświadczenia.Rafałowi przyszło to szybciej i jeszcze na Green Dragonie przepłynął ocean z Antingua do Horty na Azorach. 

Przyszły nieżeglarskie miesiące polskiej jesieni i zimy. Chciałoby się pożeglować. „Balaena” w porcie we Włoszech czeka na sezon i przechodzi szereg usprawnień. Aż tu nagle na taki podatny grunt pada propozycja od regaty.pl firmy Rafała – rejsu na Ericssonie z Malagi na Wyspy Kanaryjskie w styczniu 2019! Trasa to w lini prostej 900Mm, a czas na to przewidziany to tydzień łącznie z dolotami i ewentualnymi postojami po drodze. Dzwonię, pytam i … kupuję bilety lotnicze. Nawet niespecjalnie staram się nad tym zastanawiać. Dla mnie to fantastyczna szansa popływać na takim jachcie i to nie w regatach tylko w „normalnym” rejsie! Coś wspaniałego. Po drodze Cieśnina Gibraltarska którą miałem przyjemność przechodzić już 3 razy, dwa razy w 2007 roku na Śmiałym w rejsie Lizbona – Malaga – Lizbona i dwa lata temu już na Balaenie. Na Kanary jeszcze nie płynąłem. Czułem obietnicę przygody. Liczyłem też na chwilę odpoczynku od bieli i szarości:) Poza tym od ponad 20 lat pływałem w funkcji prowadzącego jacht, czy to w rejsach załogowych, samotnych czy rodzinnych. Nadarzyła sięwięc okazja pożeglować bez całej tej odpowiedzialności za jacht i załogę, podpatrzeć jak to robią inni na tak trudnym jak mi się wydawało jachcie.

Poleciałem na jeden dzień do Kalabrii na „Balaenę” umówić prace na jachcie oraz zabrać sztormiak, PLB, kamizelkę pneumatyczną, czołówkę itd., słowem niezbędnik żeglarza:) 

19 stycznia wieczorem samolot jednej z niskobudżetowych linii lotniczych wraz z Rafałem, małoletnim Kosmą oraz większością przyszłej załogi Ericssona lekko oderwał się od pasa startowego w Modlinie. Kierunek Malaga. Po przygodę!

Malaga powitała nas dżdżystą pogodą. Nie zwlekając szybko znaleźliśmy się w porcie. W porcie, nie w marinie bo takowej tu nie ma. Są tylko miejsca klubowe. W 2007 roku wpływając tu Śmiałym doświadczyłem niegościnności władz portowych, które rękami PoliciaPortuaria w postaci Otyłego Sanczo Pansy odrzuciły wprost do wody nasze właśnie co założone z mozołem cumy rufowe. Palec wskazujący na wyjście z portu nie pozostawiał złudzeń. Ale zostawmy wspomienia… 

Wysiedliśmy z busa i szybko odnaleźliśmy nasz jacht. Dziwne uczucie. Jacht z pierwszych stron gazet i my na nie go się okrętujący. Potem pierwsze kroki po pokładzie, zapoznanie z wnętrzem – wszystko nowe, nieznane inne od tego co do tej pory. No bo przecież i kibelek na kardanie i kambuz z jednym palnikiem umieszczone centralnie pośrodku jachtu tuż za masztem, koje za rurek aluminiowych i siatki w dwóch rzędach po sześć na każdej burcie, łącznie 12. Nawigacyjna pod kokpitem ale z dojściem tylko od strony zejściówki. Analizuję sensowność takich rozwiązań ale wierzę, że większej klasy specjaliści pracowali na ergonomią i rozkładem właściwie jednego dużego pomieszczenia. A celem tych działań był jak największy komfort załogi w trudnym rejsie przez Ocean Południowy. 

Jest na w sumie 13. Johannes właściciel i kapitan jacht w jednym, Marco i Iris dwójka Włochów przyjaciół Hannesa, którzy płyną z nim na Karaiby, oraz nasza 10, czyli Rafał z Kosmą, Marek ze swoim synem Maksem, Zuiy, Maciej, Wojtek, Jarek, Filip i ja. 

Wieczór mamy wolny. Od rana będziemy przygotowywać się do startu. Trochę mocno wieje i niestety w twarz, więc trochę poczekamy przygotowując jacht do drogi. W niedzielę udaje nam się dobrze zjeść na śniadanie i pozwiedzać Malagę. Już w klapkach i sandałach:) Godzina wyjścia ustalona na 23.45. O 23 wszyscy proszeni o przybycie na burtę. 

Krótko po 23 Hannes robi nam Safety Briefing, omawia poszczególne niuanse bezpieczeństwa a także system korzystania z najważniejszego urządzenia na jachcie – kibelka. Ciekawostką tego urządzenia poza tym, że jest postawione na kardanie jest także brak drzwi w samym pomieszczeniu, które zastąpiono kotarką. Obiecują sobie w myślach, że nie będę tam jednak bywał.

Ruszamy. 75 konny diesel nieco ponad 14 tonowego jachtu żwawo nadaje mu prędkości. Jeszcze na akwatorium portowym stawiamy grota. Czynność prosta na jachcie cruisingowym tu zajmuje około godziny. Johannes musi zostać podciągnięty na ławeczce bosmańskiej na około 4 metry przy maszcie aby dopilnować właściwego mocowania liku przedniego żagla do masztu. Metr po metrze pod czujnym okiem marynarzy ze stojącej nieopodal francuskiej fregaty 250 metrowy grot na podwójnym refie wjeżdża na maszt. 

Przed 0100 21 stycznia ruszamy w drogę. Jest w miarę ciepło a warunki porównałbym do letniego żeglowania po Bałtyku. Raczej do czerwca niż lipca:)

Jacht płynie lekko, bez przechyłu. Bez problemu osiąga w półwietrze 10 węzłów przy wietrze 3B. Coś niesamowitego! Tym bardziej, że naszą siłę napędową stanowią zarefowny podwójnie grot i mały 50 metrowy! fok. Posiedzę jeszcze trochę i nasycę się nocą, światłami oddalającej się Malagi i żeglugą. Tak! Właśnie spełniają się marzenia.

Nad ranem mijamy Gibraltar i latarnię Europa Point. Nie stajemy. Po pierwsze do mariny w Gibralarze ciężko by było wejść jachtem o zanurzeniu 4,5 metra. Poza tym wszyscy chcemy jak najwięcej popływać a przed nami prawie 800Mm do Gran Canarii w archipelagu Wysp Kanaryjskich.

Po przekroczeniu TSS za Wyspą Tarifą odkładamy się na S. Wieje od półwiatru do ostrego baksztagu i taki kierunek utrzyma się przez cały rejs. Nad ranem odrefowujemy grota i stawiamy najmniejszego genakera. Najmniejszego oznacza 250 metrowego! Jacht wyraźnie przyspiesza a na logu pojawiają się prędkości dochodzące do 14 węzłów. 

Mamy trochę północnego rozkołysu, co powoduje, że część naszej wspaniałej ekipy cierpi na chorobę morską. Włosi przygotowują pierwszy ciepły posiłek.

Jacht do momentu jak płynie wolno, czyli do 10 węzłów jest cichy i spokojny w środku. Gdy prędkość wzrasta zaczynają budzić się demony:) To tak jakby z samochodu zdjąć opony i pozostawić go na felgach. I tak jechać np. 50 km/h. Maksymalna prędkość jaką udało nam się popłynąć to 17 węzłów. Bez problemu i lekko. Prędkości na tym jachcie powyżej 20 węzłów to norma. 34 też podobno się dało… Nie wyobrażam sobie tego.

Warunki bytowe dobre. Trochę jak na obozie harcerskim bo zmywanie w morzu, jedna wielka przestrzeń pod pokładem, brak jakiegokolwiek elementu drewnianego na jachcie. Ale na taką konwencję się zgodziliśmy i taka nas cieszy! Tu jest tylko czyste żeglowanie i wszystko jest temu podporządkowane. Nie ma kompromisów, no może jakieś małe – jak np. regularna toaleta:) Jacht ma moc. Przyspiesza z miejsca, reaguje na najmniejsze podmuchy wiatru jak omega. Uchylny kil pozwala na żeglugę praktycznie bez przechyłu. Jak nie ma fali i jest prędkość to jest żegluga jest w ślizgu a pod pokładem jest cisza. Jakby to nie był jacht tylko prom kosmiczny.

Cały jacht i wszystko w środku jest z carbonu w kolorze czarnym. Dzięki temu zasłaniając zejściówkę nie ma się pojęcia co do pory dnia czy nocy. Można wypocząć.

Z dnia na dzień jest coraz cieplej. Ściągamy „śródziemnomorsko zimowe” czapki i kolejno warstwę ocieplaczy. Cały czas regularnie towarzyszy nam słońce. W nocy pełnia i pełne zaćmienie księżyca. 

Płyniemy na dwie wachty w układzie 4h w nocy x 3 wachty i 2 x 6h w dzień. Dzięki temu jest rotacja i dość dużo odpoczynku. Ja jednak wolę swój układ 3 godzinnych wacht i 6 godzinnego czasu wolnego.

Na całej trasie wykonujemy tylko jeden zwrot przez rufę, 80Mm nad Gran Canarią. Potem już tniemy prosto do celu. Do Las Palmas docieramy w czwartek w nocy po dokładnie 102 godzinach przelotu. 

Wszyscy przeszczęśliwi. Przyjechaliśmy tu dla tego jachtu na którym za plecami pozostawiliśmy ponad 1000 mil żeglugi. Wyszło 250 na dobę. Podobno można sporo więcej…

Najważniejsze są doświadczenia z żeglugi i obcowanie z tak wyrafinowanym jachtem, który mimo, że nie pierwszej młodości, to jednak żegluje nieprawdopodobnie. 

Druga sprawa to ekipa która była doborowa. Taka do tańca i do różańca chciałoby się powiedzieć. 

Dziękuję Panowie za to wspólne doświadczenie raz jeszcze. 

Sezon 2019 uważam za otwarty. W styczniu!

Pablo

Komentarze