Droga na szczyt
Podobnie jak większość żeglarzy w naszym kraju, przeszedłem typową drogę.
Zacząłem od Optymista, potem był Cadet, 420, 470, Tornado, a zimą żeglowałem na DN-ie.
Moją przygodę zacząłem w Tałtach, gdzie mieszkałem do 14 roku. Doskonale pamiętam moment, kiedy na brzegu stała zbudowana ze sklejki mahoniowej optymistka, a Tata zmagał się z zamontowaniem gafla do białego żagla bawełnianego.
Na Cadecie żeglowałem z moim bratem Hubertem, Darkiem Cichockim i Staszkiem Mickiewiczem.
W pamięci utkwiło mi wiele regat, gdzie na linii startu oprócz przedłużacza, szotów grota trzymałem w drugiej ręce… pagaj.
Kl. 420 to krótki epizod, z którego pamiętam tylko to, że nie zakwalifikowałem się na mistrzostwa świata, które odbyły się w Charzykowie i że większość czasu walczyłem nad ujarzmieniem tej żaglówki.
Kl. 470 była wielkim wyzwaniem od samego początku. Dzięki temu, że w klubie ta klasa była bardzo mocno obsadzona i mieliśmy się od kogo uczyć, szybko zaczęliśmy żeglować w czołówce krajowej. Piszę my, bo jest to kl. 2-osobowa i na sukces pracuje załoga. Piotr Królikowski, a potem Jurek Ciszewski byli moimi pierwszymi załogantami.
Jako uczniowie Szkoły Mistrzostwa Sportowego mieliśmy doskonałe warunki do pogodzenia nauki i treningów, co też dobrze wykorzystaliśmy. Z Jurkiem wygraliśmy nasze pierwsze mistrzostwo Polski juniorów. Jako zawodnik Yacht Klubu Stoczni Gdańskiej i student AWF Gdańsk, żeglowałem z Mirkiem Szymczakiem. W krótkim czasie zaczęliśmy wygrywać regaty krajowe, jako pierwsi wygraliśmy z niepokonaną od lat w kraju załogą Leon Wróbel – Tomek Stocki, zdobyliśmy tytuł vice mistrzów Polski seniorów. Naszym zwycięstwem zakończyły się także regaty w NRD, której zawodnicy wówczas należeli do światowej czołówki. Takie nazwiska jak Borowski, Brietzke, Seagers mówią za siebie.
Wiedzieliśmy doskonale, jak szybko żeglować, niestety nasze możliwości sprzętowe odbiegały jakością od czołowych załóg zagranicznych. Igrzyska Olimpijskie – Moskwa, tu bylibyśmy dobrymi sparing partnerami dla Leona i Tomka, ale trener kadry zdecydował inaczej. Los Angeles – bojkot, ale nie podejrzewam, żebyśmy tam zawalczyli. Akurat na rok przed nimi dostaliśmy nową 470, ale z ,,dolnej półki’’ co spowodowało, że wyniki osiągane nie zadowalały nas i władz żeglarskich. Zostaliśmy uznani za załogę bez przyszłości, zabrano nam sprzęt i tak miała się skończyć moja przygoda z żeglarstwem.
Dzięki pomocy Romka Paszke miałem możliwość spróbowania żeglugi na kl. Tornado. Była to jednak krótka, aczkolwiek wielce ucząca przygoda, bo sprzęt krajowy niestety nie dawał nam najmniejszych szans w rywalizacji z załogami posiadającymi żaglówki zagraniczne.
Od 14 roku życia zacząłem samodzielnie żeglować na DN-ie, co jeszcze dzisiaj po prawie 30 latach sprawia mi niesamowitą przyjemność. W pamięci na zawsze pozostanie moment, kiedy Tata wsadził mnie i mojego brata do kokpitu Monotypa i sunął po jeziorze Tałty z niewyobrażalną dla nas wtedy prędkością, bo mieliśmy wówczas nie więcej jak 7-8 lat. Podnosząca się płozownica tego ,,olbrzyma’’, hałas kruszonego lodu, nasze wielkie oczy, uśmiech Taty mówiący, że wszystko jest pod kontrolą, tego nie da się zapomnieć.
Nie widząc szans na możliwość kontynuowania żeglarstwa regatowego w Polsce roku 1986 zdecydowałem się na wyjazd do Niemiec. Wyjeżdżałem, z bojerem i płozownicą na dachu samochodu mojego kuzyna, jedną torbą i wielkim optymizmem, że wszystko będzie dobrze i z nadzieją, że uda mi się zrealizować moje plany. Dzięki pomocy mojego kolegi bojerowca Haralda Stuerza, zamieszkałem z moją żoną Izą w Steinhude, gdzie przez długi czas pracowałem w żaglowni a potem budowałem piękne drewniane 7-9 metrowe tzw. Jollenkreuzery, na których startowałem z Kubą Schneiderem i Jarkiem Błaszkiewiczem. W tym okresie nauczyłem się budować jachty z zastosowaniem nowoczesnych technologii, projektować szybkie żagle, a co najważniejsze, to czego mi nikt nie był w stanie wytłumaczyć, kiedy ścigałem się w Polsce, co trzeba zrobić z masztem, żaglami, aby jacht w zmieniających się warunkach cały czas żeglował szybko. Miałem naprawdę olbrzymie szczęście spotkać tam doskonałych żeglarzy, którzy przekazali mi swoją wiedzę.
Po kilkuletniej dominacji na jachtach Jollenkreuzer, przyszedł czas na postawienie pierwszych kroków w tzw. morskim żeglarstwie. Od wielu lat robiły na mnie wrażenie wielkie jachty, potężne maszty, olbrzymie żagle, elegancko ubrane wieloosobowe załogi. W roku 1989 dzięki pomocy Krzyśka Paszke, który żeglował wtedy na jachcie „Saudade’’ kl. jedna tona, dostałem szansę pożeglowania na tej ówczesnej maszynie regatowej. Zacząłem od pozycji tzw. masztowego, pożniej trymowałem genuę, spinakera, grota. Przez kilka miesięcy miałem wspaniałą okazję poznać pracę załogi, jak wykonuje się poszczególne skomplikowane manewry. Miałem też możliwość sterowania tym jachtem i na kilku regatach pełnienia funkcji taktyka. Była to dla mnie doskonała szkoła żeglarskiego rzemiosła. W kl. 1 Tona, w której na początku lat 90 żeglowała elita świata żeglarskiego, startowałem do roku 1994. W roku 1991 na jachcie ,,Thomas I Punkt’’ Thomasa Friese miałem okazję doskonalić moje umiejętności, pełniąc różne funkcje na jachcie. Najważniejsze było to, że Thomas dał mi szansę żeglugi z niektórymi z najlepszych żeglarzy zawodowych na świecie. W roku 1992 zdobyte wiadomości mogłem już wykorzystać na polskim jachcie ,,Gemini’’. Efekt był doskonały, bo raptem ten jacht zaczał mieszać w czołówce.
Rok 1993 był rokiem przełomowym w mojej karierze sportowej. Team niemiecki wygrał Admirals Cup, regaty uważane za morskie drużynowe mistrzostwa świata, a ja przeszedłem chrzest bojowy będąc sternikiem na największym 50 stopowym jachcie ,,Container’’. Zajęliśmy w naszej klasie doskonałe a wręcz sensacyjne 2 miejsce.
Po tych regatach otrzymałem propozycję od Willego ILLbrucka, aby zostać sternikiem jego ,,Pinty’’, wówczas jachtu kl. 1 tona. Było to dla mnie tzw. propozycja nie do odrzucenia, bowiem był to dream team: John Kostecki robił taktykę, Don Cowie trymował grota a Ross Halcrow genuę i spinakera, na dziobie był Alan Smith.
W roku 1994 zdominowaliśmy tę klasę wygrywając większość regat. W lipcu 94 wystartowałem jako taktyk na jachcie klasy Mumm 36, która dopiero pojawiła się na rynku, w regatach Commodores Cup, które odbyły się w Cowes w Anglii. Thomas Friese, właściciel jachtu „Thomas I Punkt’’ zaufał mi, a ja poprowadziłem jego załogę do zwycięstwa. Tom Dodson sterował nim a pozostałe funkcje pełnili żeglarze z Nowej Zelandii, którzy dopiero zakończyli Volvo Ocean Race. Na jesieni był też zwycięski start w regatach Sardynia Cup na jachcie „OMEN’’ klasy ILC 40, na którym byłem sternikiem, a taktykiem był Jim Brady. Pod koniec roku 1994 żeglowałem już w Nowej Zelandii, gdzie została zbudowana i ochrzczona nowa 46 stopowa ,,Pinta’’ kl. ILC 46. na której latem w regatach Admirals Cup, wygraliśmy naszą klasę, a w klasyfikacji generalnej zajęliśmy dobre 3 miejsce.
Rok 1996 to zwycięstwo w Copa del Rey na Majorce poprzedzone złotem na mistrzostwach świata w Newport – USA i sukcesami na regatach w Miami i Key West. W tym roku również opiekowałem się kadrą polskich olimpijczyków.
Rok 1997 był ostatnim sezonem, w którym żeglowałem na ,,Pincie’’, tym razem na nowym jachcie kl. ILC 40. 2 miejsce na mistrzostwach świata, które odbyły się w Gdyni pozostawiły pewien niedosyt. Rewanż nastąpił na regatach Admirals’ Cup, w których zdecydowanie wygraliśmy naszą klasę. Po tych regatach Willi ILLbruck podjął decyzje o starcie w następnej edycji Volvo Ocean Race.
W roku 1998 zacząłem współpracę z firmą MK Cafe, byłem managerem programu MK Cafe Sailing Team a zarazem sternikiem. W tym roku przetransportowaliśmy jacht kl. ILC 40 na Morze Śródziemne, gdzie wystartowaliśmy w cyklu regat. Największym sukcesem było pokonanie na mistrzostwach Europy wszystkich jachtów kl. ILC’40 (Brava, Mean Machine – mistrzowie świata z Gdyni).
W roku 1999 wyczarterowałem wspólnie z Thomasem Friese jacht kl. Sydney’40, na którym zdobyliśmy vice – mistrzostwo świata i wygraliśmy tę klasę na Admirals Cup, a dosłownie krótko przed tymi regatami poprowadziłem do zwycięstwa na mistrzostwach świata, jacht ,,Thomas I Punkt’’ klasy Mumm 36. Był to rok, w którym zaczęliśmy brać udział w regatach meczowych, zdobywając srebro w mistrzostwach Europy i złoto w mistrzostwach Niemiec. Sukcesy te były bardzo cenne, biorąc pod uwagę fakt, że startowaliśmy już w tzw. polskim składzie.
Dominik Życki, Grzesiek Baranowski, Kuba Schneider, Jacek Wysocki, Piotr Przybylski, to żeglarze, dzięki którym osiągałem tak wielkie sukcesy.
Źródło: http://karoljablonski.pl/