Błękitna Wstęga Zatoki Gdańskiej – impreza jak zupa bez wkładki.
Mam wrażenie że walka na trasie, jest tylko pretekstem do czegoś, co moja „kobieca” intuicja odbiera jako tworzenie medialnej atmosfery dla potrząsania rączkami VIP-ów. Na tej imprezie, jak na żadnych innych regatach, czuję się jak egzotyczna przyprawa do dania głównego, które już zjedzono.
Irytuje mnie podniecanie się organizatora ilością uczestników, obowiązek reklamowania sponsorów regat (jakbym był im coś winien), opóźnienie startu. Bystry to ja nie jestem, bo parę lat zajęło mi skonstatowanie, że to nie moja bajka. Pociesza mnie fakt, że moja absencja na następnych BWZG, jest kompletnie bez znaczenia. Show must go on..
Wprawdzie Błękitna Wstęga to przecież nie regaty. Jej proste zasady przypominają adrenalinę, którą odczuwamy ścigając się na trasie Hel – Górki, wracając z weekendowej wycieczki w towarzystwie kilku jachtów.
Jaki sezon takie i jego zakończenie, godzinka w oczekiwaniu na start, czterdzieści minut w kolejce po kiełbaskę, zupy starcza tylko dla najszybszych jednostek.
Zawsze miło się poregacić w miłym towarzystwie ale czemu organizatorzy czy raczej Organizatorowie żeglarzom w tym przeszkadzają?