Pierwszy etap „Setką przez Atlantyk” z pokładu Skwarka

0
820

Poniedziałek, 19 listopada.

Start.
Leciutki wiaterek z północy.

Płynę powolutku, do 3 węzłów, za to prosto na Teneryfe. Coś sapie za burtą. Delfiny bawią sie wokół Skwarka. Słońce zachodzi o 19. Zbliżam sie do pierwszej ruty statków omijającej Cabo de Sao Vincente. Próbuję przeskoczyć ją na resztkach wiatru. Flauta. Z lewego trawersu widzę kolejna choinkę świateł. Dwa białe, czerwone i zielone. Zawracam i w wariackim tempie wiosłuję pagajem. Dryfuje pół mili od ruty. Na północ kilka statków rybackich i latarnia Świętego Wincenta. Siedzę, leżę, półleżę w kokpicie. Podpieram palcami powieki. Byle nie zasnąć i na czas złapać pagaj.

Wtorek, 20 listopada.
Rano przychodzi wiaterek. W nos. Nie marudź. Jest pięknie. Grot i fok w górę. Ostry bejdewind. Szybka jazda po biegnących z północy, jeszcze czterometrowych falach jakie pozostawił ostatni niż. Rozdmuchuje się. Pierwszy ref. Na stary rozkołys nakłada sie południowa fala. Morze bardzo nierówne. Lecimy 6 węzłów. Przy tej fali wielkiego postępu nie będzie. Drugi ref. Nadchodzi noc. Wiatr rośnie. Fok w dół. Fok sztormowy w górę. Duje, pizga, fuka. Na malutkiej Setce wstrząsy są zupełnie wariackie. Grot w dół, o północy, na tańczącym Skwarku.

Środa, 21 listopada.
 O 0400 dmucha juz za dużo na żeglowanie bejdewindem pod sztormowym fokiem. Stajemy na „spadochronowej” dryfkotwie zaimprowizowanej z zapasowego grota. Działa. Jest duży reflektor radarowy i oświetlenie. Maszt i statecznik samosteru pomalowane farbą odblaskową. Na dziobie, zmarlowany do relingu pomarańczowy fok sztormowy. Stoimy poza ruta. Zamykam zejściówkę. Kładę sie na podłodze. Organizm strajkuje. Tęskni do fotela. Od ponad doby nie mogę połknąć jedzenia ani picia. Czy nie zbyt późno realizuje stare plany? Podrzemuję. Co pół godziny wystawiam głowę na zewnątrz. Lina dryfkotwy patrzy 40 stopni na prawo od dziobu. Jesteśmy ok. 60 mil na południe od Przylądka Świętego Wincentego. 0650 Wystawiam głowę na zewnątrz. Z rufy czysto. Na przeciwko dziobu Skwarka, 200 do 300 metrów, wielki dziob statku. Ułamek sekundy nadziei, że próbują mnie ratować. Ida prosto na mnie. Dziob w dziob. Wyskakuję, odwiązuję ster. Stawiam foka. Koniec. Teraz będzie mnie powoli zabijał. Roztrzaska, wciągnie pod dno, przemieli śruba. Fala dziobowa. Trzask. Tępy walcowy dziob wali w dziobnice Skwarka. Top masztu uderza w spódniczkę nawisu. Setka leci odrzucona w przechyl masztem do wody na prawa burtę. Nie było czasu na wpinanie. Wyrzuca mnie za prawa burtę.
Trzymam sie prawoburtowego relingu na wysokości want. Nie zarejestrowałem jak to sie stało. Półtora metra od lewej burty Skwarka przesuwa sie burta statku. Maszt stoi. Kadłub cały, normalnie wysoko stoi na wodzie. Skwarek dopłyniesz wszędzie. Znika wczorajsza chandra. Wisząc na relingu, z tyłkiem w oceanie przyjmuje gigantycznego kopa optymizmu. Pokład jest metr nad wodą. Podobno człowiek nie potrafi wydrapać sie z wody na taka wysokość. Potrafi błyskawicznie. Rzut na handreling burtowy, potem środkowy. Stoję na pokładzie. Wanty i sztag napięte. Kokpit suchy nad woda. We wnętrzu prawie wszystko na prawej burcie. Zęza sucha. Zbliża sie rufa. Napięta lina dryfkotwy. Nie zostaniemy wciągnięci pod nawis. Mała pawęż, zaokrąglone burty przechodzące dołem w trójkąt.
PINE
MAJURO
Brak bandery. Ciemny mostek. Nikt nie wychodzi. Tak bardzo brak czegoś silniejszego niż rakiety sygnałowe. Walnąć w mostek i obudzić matoła. Sosenka znika. Sprawdzam straty. Ślad na dziobnicy. Kadłub bez uszkodzeń. Takielunek również. Niemały profil (tzw., Kety 115) nawet sie nie skrzywił. Fały chodzą. Zejściówka była otwarta. Materace mokre. Prawie wszystkie ubrania leżały blisko zejściówki. Są przemoczone. I to prawie cała woda w jachcie. Z zakamarków i z dna gąbką wybieram jeszcze około jeden litr. Pod podłogą jajecznica z 50 jaj. Zniknęło białe światło, mam rezerwowe. Niestety wypłynąłem bez  prezentu, czołówki Petzla. Widać Neptunowi wystarczył taki rarytas. Dostał jeszcze troszkę rumu.
Stawiam foka sztormowego. Cztery węzły w dobra stronę. Marnuję warun. Mógłbym dostawić trochę grota ale w tej chwili zupełnie przestało mi zależeć na prędkości. Rozkoszuję sie spokojną jazdą, sterowaniem, falami, widokiem morza. Dogaduję sie z samosterem. Wodzu, gdy sie go dobrze ustawi, jest posłuszny i radzi sobie z utrzymaniem kursu. Trzeba mu pomoc, gdy zbyt duża fala wybije Skwarka z kursu o ponad 15 stopni.

Zmywają podłogę. Dokończę jutro.

Pani w kafejce wita nas uśmiechem. Na Szymona komputerze zdjęcie i dane PINE. Płynął do Turcji. Stoi w Iskenderun. 200-metrowy 40-tysiecznik zarejestrowany na Wyspach Marshalla. Klasyczny, nie walcowy, dziob o umiarkowanym pochyleniu. To co po ciemku wziąłem za krawędź rozchylenia walcowego dziobu to kanciaste poszerzenia pokładu. Skwarek musiał je minąć, gdy był odrzucony na burtę masztem w dół. Trudno zaakceptować tyle szczęścia.

Wieczorem wiatr powoli słabnie. Dostawiam grot. Po godzinie zmieniam foka sztormowego na marszowego. Skwarek sunie 5 węzłów prosto ku Kanarom. Po zmroku, kilka mil z lewej burty, pojawiają sie trzy silnie oświetlone statki. Płyną powoli, równolegle do mojego kursu. Przed północą jeden zmienia kurs na kolizyjny. Odpadam, by go przepuścić. Znów sie zbliża. Zdecydowanie celuje w Skwarka. Seria uników nie pomaga. Są bardzo blisko. Zielone, czerwone i masa innych świateł nie do zidentyfikowania. To ostatni zestaw, jaki chciałbym dzisiaj widzieć. Podpływają bardzo blisko i oświetlają Skwarka. Maszyny wstecz. wracają na poprzedni kurs. Dochodzi 2400. To były moje imieniny.

 

Czwartek, 22 listopada.

Całą noc trzy jednostki płyną powolutku równolegle do mnie. Rano obserwuję pierwszego w konwoju. Silnie oświetlony. Z daleka  brałem go za wycieczkowiec. Jest bliżej. Długi pokład startowy ponad krótszym kadłubem. Nie upewniłem sie czy to lotniskowiec. O świcie trzy okręty zwiększyły obroty i szybko zniknęły za horyzontem. Mam bardzo prosta taktykę. Przyjąłem, że nietypowe dla tej pory roku i szerokości silne niże będą sie formowały kolo Madery. Więc szybko na południe, bliżej Afryki. Wydaje się, że to dobry pomysł. Robi sie cieplej, maleją fale. Tylko słabiutki wiatr z rufy nie pozwala przekroczyć 2 węzłów. Plaża. Puste morze. Nad głową prowadzą mnie smugi kondensacyjne samolotów lecących z Madrytu na Kanary. Wiatr dalej słabnie. Stawiam dwa foki na bomach. Skwarek pięknie trzyma kurs i pędzi 0,5w, 0,6w. Pozwalam sobie na 15-minutowe zamkniecie oczu i płytki sen. Głowa nad pokład. Sprawdzenie horyzontu i znów 15 minut półsnu. Tak kilka godzin, co noc.

 

Leciutki półwiatr od Afryki. Chwilami robimy nawet 3 węzły. Od wieczora flauta. Delfiny nurkują i skaczą wokół jachtu. 

 

Sobota, 24 listopada.

O 10 przychodzi 2B z SW. Prosto od Teneryfy. Suniemy bejdewindem po gładziutkim oceanie. Mam parę prowadzących delfinów.

 

Niedziela 25 listopada.

Wiatr rośnie. Wieczorem płyniemy juz pod samym fokiem sztormowym. Głębokie przechyły. Sztorm.

 

Poniedziałek, 26 listopada.

Wiatr dalej rośnie i w ciągu nocy przechodzi na NE. Fale coraz większe. Nie mogę zostawić steru. 

0600. Około 100 metrowy serwisowiec, nadbudówka na dziobie, potężny dźwig na środku pokładu rufowego, staje mile przede mną burtą prostopadle do naszego kursu. Wyraźnie czekają, by udzielić mi pomocy. Robią bardzo wiele i więcej niż myślą. Odbudowują moja wiarę w morskie tradycje odpowiedzialności za siebie i innych na morzu. Musieli widzieć mnie z daleka na radarze, wiec wielki reflektor, który przyczepiłem do lewej wanty naprawdę działa. Jeszcze jedna myśl. Jeżeli chcą mi pomoc to ten sztorm sie nie kończy tylko rozbudowuje. Zmieniam kurs i macham ręką załodze choć tego nie mogą widzieć.

 

Wtorek 27 listopada, do mety.

Fale wysokie na ponad 5 metrów i bardzo strome. Żegluję pod fragmentem powiązanego foka sztormowego, z linami z rufy. Prosto ku Kanarom, ze średnią prędkością prawie 2 węzły. Podczas ślizgów z fal prędkość przekracza 8 węzłów. O 0700 Dokładna powtórka ze wczoraj. Duży masowiec staje mile przede mną burtą prostopadle do naszego kursu. Oni tez czekają, by udzielić mi pomocy. Panowie jesteście wielcy. Nie tylko oni. Najbliższej nocy, w odległości jednej mili, statek utrzymuje moja prędkość i równoległy kurs. Jak silny jest ten niż? Wiało 8 do 10B. Fale przekraczały 6 metrów. Od zderzenia nie mam suchych ubrań. Materace też mokrusieńkie. Jestem zmęczony i bardzo niewyspany. Przeszło na N. Odpuściło dopiero w czwartek, 6 czasami 5B, na to przechodzą gwałtowne szkwały . Stawiam foka sztormowego i podwójnie zarefowanego grota. Fale nadal wysokie. Dziób lekko uderza o wodę. Pach, pach i śśślizg. Lecimy do 14 węzłów. Gdy mocniej fuka chowam giepsa. Nie zmierzę maksymalnej. Gdy, skośnie do fali, wpadamy w ślizgu na właśnie gasnący za wierzchołkiem spieniony grzbiet, pędząca łódka dostaje jeszcze silnego przyspieszenia. To pewnie efekt napowietrzenia dna i spadku oporów tarcia. Nie działa na starych płatach piany. Zabawa jest fantastyczna. Wygląda lepiej niż na filmach z VOR. Pęd wśród piany, potężne szpryce nad pokładem. Słońce. Postanawiam nie schodzić w nocy z pokładu tylko gnać (KK 240) ku Teneryfie. Nie wytrzymałem. O piątej rano wszedłem do kabiny po Grześka, tego w czekoladzie. Godzinę później obudził mnie własny krzyk. Jak sterujesz! i po co tak tupiesz po pokładzie. Z dużym trudem wracam do formy. Jest jazda. Może dzisiaj, w piątek, zobaczę Teneryfę. Nie udało się. Jeszcze jedna noc za sterem. Niecała. Gdy zamiast fal widzę ścianę domu zrzucam żagle i zamykam sie w kabinie. Spie a raczej momentalnie wpadam w nieświadomość. Dwie godziny na podłodze. Dalej do przodu. Bejdewind pod fokiem sztormowym. W sobotnie południe góry wyrastają z morza. Teneryfa. Wiatr i fale znowu rosną. Pod samą wyspą zabieram sie na ślizg na burcie w dół 5/6-metrowej fali z masztem w poziomie. To juz nie robi wrażenia. 1840 Las Teresitas. Nie, jednak stanę u rybaków. Dzwonie do Szymona. przypłynął rano. Wszystko OK. 

Stoi w Marina Atlantica i jest tam prysznic. Zostawiam basen rybacki. Do północy w deszczu halsuje pod przeciwny prąd, by wejść do mariny. Cumuję i zasypiam. Nie mam siły na prysznic.

To juz wszystko. 40 tysięcznik dostał w dziob.

Teraz idę pod prysznic!

 

 Szczęśliwym zwycięzcą pierwszego etapu został Szymon. GRATULACJE!

 

Tekst i Fot. Janusz Maderski

Źródło: http://setkaatlantyk.blogspot.com/

Komentarze