NAUKA ROSYJSKIEGO ZAMIAST INNYCH przedwiosenne opowiadanko z morałem

0
677
 
Za zgodą Jerzego Kulińskiego

Marian Lenz poniżej zamieszczonym opowiadankiem przypomina, że wiosna już blisko, że wkrótce wypłyniecie na morze, a więc, że czekają Was najróżniejsze kłopoty silnikowe. To taka beletrystyczna kontynuacja technicznego serialu Tadeusza Lisa.
Trzeba wyrazić uznanie jak to Ramzes XXI zgrabnie przemycił temat procederu podkradania terminologii z języków bardziej wykształconych.
Kojarzy mi się to na przykład gdy słyszę rosyjskie słowa „wokzał” czy „adikałon”.
Ze wstrętem przemilczę natomiast obecną modę, ba – plagę angielskich słów w naszym języku.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge

Motto:

„Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki swoich badań, aby dzieje ludzi nie zatarły się z czasem w pamięci i aby nie zgasła sława wielkich i niezwykłych czynów dokonanych czy to przez Greków, czy to przez barbarzyńców.” (Herodot I 1,1)
———————————————————————— 
PRZYGODA Z SILNIKIEM

Przygotowując się do rejsu na Sycylię w czerwcową sobotę 2013 roku, w Salerno zaokrętowałem się na jachcie o wdzięcznej nazwie „Valentina”. Wszystko było sprawne i działało bez zarzutu, ale firma czarterowa na wszelki wypadek dała jeszcze numery telefonów do swych przedstawicieli w Tropea i Palermo. Ruszyliśmy następnego dnia. Kolejno zaliczaliśmy Wyspy Syrenie, przepiękne Amalfi, Acciaroli, Strombolicho, Stromboli, gdzie załoga miała nocną wycieczkę na krater wulkanu, wyspy Panarea i Lipari, wysepkę Volcano gdzie też zaszliśmy na krater.
Po sześciu dniach zacumowaliśmy w Cefalu na Sycylii. Po drodze zatrzymywalliśmy się w portach i na kotwicowiskach – rzucając i podnosząc kotwicę – kilka razy dziennie za każdym razem uruchamiając silnik.
Opuszczając Cefalu – z zamiarem dotarcia do Favignana na Wyspach Egadzkich – musiałem trzykrotnie przekręcić kluczyk, aby silnik zaskoczył, ale to się zdarza. Minęliśmy Palermo, do którego mieliśmy zawinąć w drodze powrotnej. Pogoda była doskonała i po południu zatrzymaliśmy się w dryfie, dla zażycia kąpieli. Przy uruchamianiu silnika znów pojawiły się kłopoty. Raz, drugi, trzeci, czwarty – nie chciał startować. Silnik nawet nie „rzęził” – ?
Co jest? Oczywiście paliwo jest. Akumulatory naładowane. Oglądamy silnik. Wszystko jest w porządku, żadnych luźnych, lub poluzowanych kabli.
– Maćku spróbuj zastartować, może masz lepszą rękę – zwracam się do kolegi. 
Próbuje raz i drugi, i….. startuje! 
– To trzeba kluczyk tak przycisnąć – tłumaczy; on gdzieś, kiedyś tak miał.
Już po zachodzie słońca docieramy na doskonałe kotwicowiska przy Capo S.Vito. Rzucam kotwicę i odstawiam silnik. Sąsiad awanturuje się, że za blisko stoimy i się boi. Więc, aby wybrać kotwicę i się przestawić próbuję uruchomić silnik. I znowu raz, drugi, trzeci, czwarty….Robi mi się gorąco.
 Maćku spróbuj.
Maciek, przymierza się, startuje raz, drugi…. i zastartował. Patrzę na niego z uznaniem. Ma facet dryg w łapie! 
Wybieram kotwicę i przestawiamy się w inne miejsce, a w dzienniku zapisuję: „Szwankuje stacyjka silnika”. Jest połowa rejsu.
Rano historia się powtarza! Bezskutecznie próbuję uruchomić. 
– Maćku ratuj!
Wychodzi zaspany. Przymierza się. Raz i drugi, i startuje! Próbuję podejrzeć jak on to robi – ten dryg! Wyciągamy kotwicę, opływamy północno-zachodni przylądek Sycylii, po trzech godzinach mijamy na lewym trawersie, na stałym lądzie, na Sycylii, port Trapani, a po dwu kolejnych godzinach cumujemy w Favignana na wysepce o tej samej nazwie. Następnym portem ma być Porto Empedocle, na stałym lądzie, czyli Sycylii.
Załoga wypożycza rowery i jedzie na zwiedzanie wyspy i na plażę. Mam trochę czasu na przemyślenia.
– Ta cholerna stacyjka! – decyduję się na odkręcenie – ki diabeł – może jakiś kabelek się poluzował? Oglądam – tam wszystko w idealnym stanie: kable, podłączenia, jeśli coś jest, to w elemencie nienaprawialnym. Trzeba będzie wezwać przedstawiciela armatora w Palermo na pojutrze, do Porto Empedocle, żeby wymienił stacyjkę. Nie może tak być, że zastartuje, albo i nie. Żagle owszem, owszem, ale prąd i kotwica! Ostatni raz miałem kłopoty z silnikiem piętnaście lat temu. 
Zastawiam się nad wyjściem na żaglach, gdyby silnik nie zastartował. Nieźle wieje prosto w wyjście. Porcik jest niewielki, ciasny, wąsko i płytko. Kto zna port w Favignana, to wie, że wystarczy chwila i można wylądować na skalistej mieliźnie! Na wszelki wypadek opracowuję plan.
Dzwonimy do Palermo. Odzywa się Luigi – oczywiście pomoże, ale proponuje jutro i w Trapani, przy pontile Columbus Mooring; do Porto Empedocle jest mu za daleko.
Następnego trochę zelżało, ale jeszcze wieje. Przymierzam się do stacyjki. – Jak zastartuje to będzie cud! – mówię do załogi. 
Przekręcam i… startuje – cuda się zdarzają! Na wszelki wypadek, do Trapani, dwie godziny płyniemy na silniku, aby nie nadwyrężać mocy niebieskich! 
Mieliśmy tu zajść w drodze powrotnej. Teraz załoga idzie na zwiedzanie całkiem sympatycznego miasta. Jest okazja i kolejką linową jadą do przepięknego Erice. Mam spokój, a i port jest zaliczony.
Luigi jak przystało na Włocha spóźnia się solidnie, ale przyjeżdża z kolegą. Jego angielski jest równie beznadziejny jak mój więc dogadujemy się bez problemu. Przekręca kluczyk – silnik ani drgnie. Podnosimy schodnię i otwieramy boczne luki. „Japończyk” stoi w pełnym świetle jak malowany, czyściutki, bez śladu wody, ropy, oleju, żadnej rdzy, ani brudu – jak na wystawie! Luigi sprawdza wszystkie kable – to już sprawdzaliśmy – wszystko jest w idealnym porządku. Prosi o śrubokręt i każe koledze przekręcić, i przytrzymać kluczyk. Sam rękojeścią śrubokręta uderza w denko „puszki”, do której doprowadzone są różne kable. Silnik startuje. Tą samą czynność powtarza jeszcze trzy razy. Za każdym razem efekt jest taki sam – silnik startuje!
Odwraca się i mówi – Rele.
– „Rele, rele, rele” – ciśnie mi się to słowo. Takie jakieś znajome, brzmi z angielska, zaglądam do słownika. Nie ma (?), ale przecież je znam!
Wtem z mroków pamięci wyłania się twarz i zdarzenie sprzed dokładnie czterdziestu laty. W stoczni, na budowanym dla byłego ZSRR (uwielbiam słowo byłego) trawlerze, elektryk, przedstawiciel nadzoru, prosi o zamontowanie w instalacji elektrycznej dodatkowego „rele”, „takoj reluszki” (takiego przekaźniczka). Szukam w słowniku z polskiego na angielski słowa „przekaźnik”, ale jest tylko „transfer”.
Luigi, już wie o co chodzi i mówi, że muszą wyjść do miasta i wrócą po sjeście. 
Wracają nie sami, a z mechanikiem (jakiegoś serwisu), który w ręku trzyma nowe „rele”. Kwadrans i jest po wymianie. Silnik gra, aż miło. W ręku trzymam zachowaną na pamiątkę elegancką „puszkę” starego „rele”. Na noc płyniemy dalej i rankiem jesteśmy w S. Leone koło Empedocle.
O przygodzie przypomniałem sobie, gdy Maciek poprosił mnie o opinię z rejsu. Z ciekawości sięgnąłem po słownik rosyjsko/polski: jest „rele” – przekaźnik.
Aby pogłębić wiedzę korzystam z najnowszej techniki. W wyszukiwarce wpisuję „przekaźnik”. Wyskakuje: „Przekaźnik elektryczny – urządzenie elektryczne…” i całe kompendium wiedzy ze schematami i kolorowymi rysunkami. Na marginesie naciskam „English” i wyskakuje: „Relay is elelectrically opereted switch…”. Szukam w słowniku – jest: “Relay(ri’lei)”.
Teraz się wyjaśnia: w słowniku szukałem nie tam gdzie trzeba.
Sprawdzam jeszcze „Russkij” – wyskakuje „Rele (fr. relais) – elektriczeskoje ustrojstwo (wykluczatiel) …. O to te francuskie guwernantki pewnikiem „przywlokły” to słowo do języka rosyjskiego! 
Podochocony naciskam jeszcze „Italiano” i wyskakuje: „ Il rele a un dispositivo elettrico comandato…..”- chyba jednak trzeba zwrócić cześć guwernantkom – to zapewne rosyjscy rewolucjoniści spędzający czas na Capri, na przełomie XIX i XX wieku, przywlekli do domu to „rele”! Wszak dopiero wtedy był to czas pary i elektryczności, zresztą guwernantki….
Przypomina mi się też moskiewskie porzekadło: ucząc się języka rosyjskiego uczysz się innych języków obcych

Marian Lenz

Komentarze