Za mną długi weekend targowy. Udało się być, spotkać z mnóstwem osób w sposób zaplanowany i nie, z czego się bardzo cieszę. Dla mnie tegoroczne targi to przede wszystkim:
1.
Jubileusz 30-lecia wydawnictwa Alma-Press z którym współpracuję, jak przypomniał mi ostatnio jeden z serwisów społecznościowych, już od 10 lat. Tyle lat temu (2005) ukazało się pierwsze wydanie „Żeglowania w trudnych warunkach”, książki, której tłumaczenie było wielkim wyzwaniem, a do dziś pozostaje jedną z największych moich satysfakcji, tak samo, jak przygotowanie kolejnych dwóch wydań tej pozycji. Potem było ponad 10 innych książek, na parapecie leżą kolejne. Niniejszym chciałam podziękować tą drogą Marcinowi Domańskiemu, szefowi wydawnictwa, który nie bał się zlecić mi przed 10 laty bardzo poważnej roboty, a fakt, że będziemy współpracować na odległość i że to się uda, uznał za oczywisty na długo przed tym, zanim gazety zaczęły pisać o takiej formie zatrudnienia. Oraz za to, że nie boi się wydawać książek już raz po polsku wydanych w nowych wersjach – to na rynku wydawniczym nie jest wcale oczywiste. I jeszcze za to, że nieustannie szuka nowych książek żeglarskich, które można wydać w Polsce, po czym je wydaje. Po prostu. Marcin – dzięki!
Dziękuję również wszystkim tym, od których usłyszałam wiele ciepłych słów na temat „moich” książek. Bo co innego siedzieć w lesie i stawiać literki, a co innego słyszeć, że ma to sens i się podoba.
2.
Spotkania (liczba mnoga, bo krótsze i dłuższe, w zależności od tego, gdzie która z nas się akurat przemieszczała) z Dobrochną Nowak (Dziewczyny na Islandię, Zew Oceanu), która wraz z Kaśką Sałaban odebrała nagrodę Żeglarz Roku Magazynu Wiatr. Jak powiedział Krzysiek Olejnik wręczając dziewczynom trofeum – takie wariatki zmieniają świat i do nich należy przyszłość. Małymi krokami uczą się realizować coraz większe projekty, czego dowodem jest obecność Szymona Kuczyńskiego na Karaibach, skąd niebawem rusza dalej, żeby okrążyć świat. Zarówno dziewczynom, jak i Szymonowi, wielce kibicuję oraz do kibicowania zachęcam.
Spotkania (również liczne) z Krystianem Szypką i Radkiem Kowalczykiem w sprawie kolejnej Bitwy o Gotland oraz z samym Radkiem w sprawie projektu Mini Transat.
Mówiąc o Mini, trudno było nie skorzystać z obecności na targach osoby wyjątkowej, Jean-Marie Finota z biura projektowego Finot-Conq, jednego z projektantów będącego legendą licznych klas regatowych – zarówno Mini jak i IMOCA. Pomimo targowego harmidru udało się chwilę porozmawiać. Pytaliśmy przede wszystkim o to, co interesowało Radka, czyli o potencjalne np. wprowadzenie hydroskrzydeł do Mini. JM Finot twierdzi, że wszystko zależy od klasy Mini, która jako stowarzyszenie, jest trochę chimeryczna – wszelkie decyzje zapadają w głosowaniu, a głosowanie to demokracja, a demokracja to polityka, więc … trudno powiedzieć. Na pewno to działa, ale w opcji seryjnej raczej nie będzie wprowadzone tak jak z kolei będzie w klasie IMOCA. Pytaliśmy również o konstrukcje dziobu – jak wiadomo, w Mini triumfy święcą nowe konstrukcje „bezdziobowe”, takie okrągłe z przodu. Dziwne, a pływa i wygrywa? Dla Jean-Marie to wcale dziwne nie jest.
„Okrągły dziób? Narysowałem taki 50 lat temu. Żadna nowość – to po prostu musi szybko pływać, nie ma innej możliwości. Czy to przyszłość? Trudno powiedzieć, to również kwestia mody. Poza tym prawdopodobnie niezbędny będzie kompromis, bo tak szeroki dziób powoduje, że na dużej, a szczególnie na martwej fali, żegluga jest katorgą. A żeglowanie musi być przyjemnością, ono po to jest! Widziałem zwycięzców Vendée Globe, którzy wprawdzie wygrali, ale przyjemności z tego nie mieli żadnej. Widziałem też takich, którzy po tym wyścigu wracali odmienieni – uczyli się tej przyjemności, na dalekim Oceanie Południowym (tak mi kiedyś jeden powiedział, nie pamiętam nazwiska, ale powiedział, że właśnie tam odkrył przyjemność żeglowania), i przypływali jako inni ludzie. To przyjemność jest ważna a nie to, żeby z zaciśniętymi zębami jechać do mety, takie żeglowanie nie ma sensu …”
Trudno się nie zgodzić, prawda?
3.
Pozostałe wrażenia targowe: dzięki nowej lokalizacji można było obejrzeć więcej jachtów niż samochodów, a przynajmniej jachty bardziej rzucały się w oczy. Duże hale, dużo miejsca (w porównaniu z poprzednimi lokalizacjami), ciepło (to wbrew pozorom nie jest oczywiste). Duży nawet parking! (Spora też cena – 5 zł za godzinę – a jeżeli ktoś chciał tam być przez 3 dni, to z tych kilku godzin dziennie robiła się większa kwota – niemniej parking był, a wcześniej nie było, więc jednak poprawa.) Współczuję wystawcom – było ich teoretycznie ok. 400. Każdy musiał coś zjeść. Na niektórych stoiskach pracowało po kilka osób. Jeden mały bufet nie był w stanie tego w żaden sposób udźwignąć, miejsca do spotkań nie było wcale, kilka punktów z kawą to dobry pomysł, ale gdyby na niewykorzystanych miejscach obok stanęły stoliki i jakiekolwiek krzesła, byłoby dużo lepiej. W pobliżu restauracji zero, to akurat taka dzielnica, która ma wiele plusów, w tym dobry dojazd, ale nie jest to dobra okolica do eksploracji kulinarnych. Przynajmniej wiadomo, co można poprawić. Polecam zajrzeć na stronę Arka Rejsa, który wrażenia miał dość podobne:
http://arekrejs.blogspot.com/2015/02/fb-sie-spoznia.html