Dinghy Atlantic – z Madery na Kanary

0
570

Funchal (Madera) – Santa Cruz de La Palma (wyspy Kanaryjskie)

Z Funchal wyrwaliśmy się wraz z zaprzyjaźnionym jachcikiem Muscadet należącym do Benjamina (Fr), który w załodze miał jeszcze Chorwata, Vida. Mieliśmy nieco rozbieżne kursy, oni na Teneryfę, ja na La Palmę, więc szybko rozpłynęliśmy się we własnych kierunkach, na 250-milowe, bardzo mokre i ciężkie dla obu naszych łódek, przeloty. Benji uwinął się w 53 godziny, ja nieco dłużej- 60h, bo nie cisnąłem zbyt szybko w nocy, poza tym ponownie – nie bardzo miałem na czym płynąć (z wiatrem!) – grot powodował nawietrzność i samoster nie jest w stanie tego wysterować, sztaksle moje z kolei nie miały jeszcze wytyków (już kupiłem bambusy i je robię!), więc większość przelotu zeszła na samym foku i kliwrze, ale w ustawieniu baksztagowym. Wialo konkretnie, cały czas minimum 16, max. około 28 węzłów, a fale szły gęsto (okres min. 4,8 sekundy), miały min. 2 wysokośći i przez część czasu łamały się. Pomagałem samosterowi z kabinki ciągnąc za linki połączone z rumplem systemem bloczkow, albo używałem swojego nowego wynalazku – repetytora rumpla w kabince, niestety działa on odwrotnie – tzn. jak drążek sterowy na rowerze wodnym (sic!). Raz zostałem konkretnie zalany – kokpit na około 10 cm, a fala przelala się przez zrębnicę przy półpokładzie i weszła mi przez narożnik szprycbudy prosto do kabiny – wodospad. Mało jest też miejsca – z uwagi na ponton (jakiś duży mi „wyszedł” tym razem) – nie było gdzie odkladać mokrych rzeczy. Kokpit zalewany był dość często wiadrami wody przez burtę, fale wciskały się do bakist, mocząc rzeczy – teraz mam kolejną refleksję co do rozmieszczenia rzeczy. Odbijacze mogą sobie tam jeździć, ale worek ze sztormiakami na przykład, lepiej wkładać na rufę do bakisty, gdzie fala nie wchodzi. Musiałem też napełnić 20-litrowy kanister i tamże włożyć, żeby dociążyć rufę i wspomóc minimalnie stabilność kursową. Ale dość narzekania, bo jak przypłynąłem do Santa Cruz de La Palma, spotkalem około 70-letnią kobietę, która przypłynęla z FRANCJI, z Bretonii non-stop na Muscadecie, takim jak Benjamin (foto)! 27 dni, przez 20 dni nie zdejmowała sztormiaka. Ufff, respekt, choć wolę się częściej zatrzymywać, jeśli tylko jest możliwość.

 

Santa Cruz de La Palma

W Santa Cruz postalem 5 dni, cały czas usiłując zdobyć ubezpieczenie na swoją łódkę, które marina bezwzględnie wymagała. Nie było możliwe do wykupienia w Polsce, ale zdawało się być możliwe tutaj. Niestety, i tu – po wielu codziennych wizytach w dwóch agenturach, gdzie nikt nie mówił po angielsku, prawo maniany zatriumfowało i nie udało mi się, a marina straciła cierpliwość i zostalem zmuszony do odpłynięcia. Bez sensu, gdyż cały ten okres zmarnowałem, a chciałem przede wszystkim pozwiedzać La Palmę, o której zawsze marzylem, a tak nie ruszałem się z Santa Cruz. Odpłynięcie było najlepszą rzeczą, przemieścilem się w ciągu 1 nocy i polowy dnia na zachodnią stronę wyspy, do Tanzacorte, gdzie nikt nie robi mi (choć ostrzegano) problemów z powodu braku ubezpieczenia. Z powodu absolutnego braku wiatru, większość przesilnikowałem, zużywając ok. 12l paliwa, które na Kanarach kosztuje 0,94 eur/l (benzyna 95), bardzo przyjemna cena! Noc spędziłem 2Mm od najbliższego brzegu północnego wybrzeża, bo byłem śpiący, a morze bardzo spokojne, więc zrzucilem żagle, wyrzuciłem dryfkotwę z obciążnikiem i nastawiłem alarmy: AIS i kotwiczny na 1Mm. W ciągu 7godz. zdryfowało mnie tylko o 2 km, bardziej w morze. Noc była fantastyczna, wyspałem się jak suseł – lepiej niż w marinie w Santa Cruz!

Tazacorte

Port wspaniale osłonięty, marina tania (podobnie jak w St Cruz, płacę ok. 6eur/dobę za swój okręt, mam prąd, prysznice i wodę, internet extra, ale bardzo tanio i szybki. Tazacorte no w miarę nowa marina, reklamuje się jak „ostatni europejski port” – w kontekście patrzenia wysunięciem na zachód w stronę Atlantyku, faktycznie można by tak przyjąć. zamelinowałem się tu z celem zwiedzania wyspy, dlatego wczoraj odbyłem piękną wycieczkę szlakiem wulkanów, jedna z perełek La Palmowych trekkingów. Była już 1300 gdy dojechałem autobusem do Fuencaliente na południu wyspy i pani w informacji turystycznej odradzała wyjście w góry na 18- kilometrowy szlak tego dnia, ale byłem zawzięty i postanowiłem sprawdzić jak mi będzie szło czasowo – porównując przebyty i pozostały dystans, biorąc pod uwagę zmęczenie, miałem podjąć decyzję w trakcie. Ostatecznie, uwinąłem się w 4,5 godziny! (szlak liczony na 8h…!?). Wycieczka przepiękna, choć męcząca – szliście kiedyś po plaży pod górę? Nie, bo plaże są raczej płaskie. Ale można sobie wyobrazić – tak się idzie po wulkanicznym żużlu przez połowę tej trasy. Na początku i na końcu lasy iglaste (choć wysokości powyżej 1500 m n.p.m. – u nas byłaby już najwyżej kosodrzewina albo połoniny. Potem krajobraz marsjański, tylko wulkaniczny żwir, kamloty i placki roślinności. Ocean ledwo ledwo widoczny w zamgleniu, pogoda doskonała, ale woda schodziła szybko. Na górze niceo chłodniej, zarzucilem ChaiKolową bluzę. W Refugio El pilar, camping na końcu szlaku, zlapałem na parkingu stopa, straszliwie nudnych starszych Niemców, z którymi podjechałem do El Paso, tam zaopatrzylem się w markecie o fantastycznym asortymencie między innymi w bambusy do wytyków i inne delicje (jakie tanie słodycze! A jakie dobre! Np. Milka Oreo 0,40 eur!) i obladowany siatami, zjechałem dwoma kolejnymi autobusami do Tazacorte. Komunikacja autobusowa na La Palmie działa sprawnie, punktualnie i jest tania – max cena to 2,10 eur, obojętnie jak długa trasa. Z drugiej strony, trzeba się przesiadać, jeśli nie jedziemy z „metropolii”, a Tazacorte na pewno nią nie jest. Kierowcy jeżdżą szybko, autobusy mają mocne silniki i zawijają się po serpentynach (często bez barierek) w ekspresowym tempie, to NIE jak podróż ogórkiem po Bieszczadach 15 lat temu, z prędkością średnią 25 km/h (to też mialo swój urok oczywiście!).

Mam jeszcze plan, aby spędzić jedną noc w namiocie NA LĄDZIE! nie robiłem tego od kwietnia, ani razu nie spałem gdzie indziej niż na łódce (no, raz w pociągu). Chcę skorzystać z leśnego campingu i jedną noc pogapić się w gwiazdy, korzystając z jednego z najleszych nieb (jak to się odmienia?! „niebów”?!) na Świecie. I pooddychać lasem, tak dla odmiany. Koniecznie także muszę zobaczyć obserwatoria astronomiczne, jedna z większych największych atrakcji tej wyspy, od dawna marzylem o nich i latałem nad nimi samolotem w Google Earth (wiecie, że jest opcja polatania samolotem w GE, nie?). Może przypłynie Benjamin, znowu się spotkamy i wypożyczymy na spółkę samochód – zobaczymy. W każdym razie, pośpiech jest wskazany przy łapaniu much, a ja jeszcze wciąż mam kilka rzeczy do zrobienia na łódce… nie kończący się nigdy temat. Szanse na spotkanie się z Szymonem Kuczyńskim na Cape Verde – rosnące!

 

Komentarze