Autorów newsa już znacie – Iwona i Marek Tarczyńscy – żeglarze z Zalewu Zegrzyńskiego. Ich poprzedni news relacjonujący morskie wizyty w państwach Schengen znajdziecie tu http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=2209&page=0
Warto powrócic do tej lektury – traktując ją jako wprowadzenie do poniżej zamieszczonego opowiadania.
Warto powrócic do tej lektury – traktując ją jako wprowadzenie do poniżej zamieszczonego opowiadania.
Cieszcie się Schengen!
Jestem pod wrażeniem dzielności, umiejętności, rozwagi, a przed wszystki ambicji tych Państwa.
Popełniam niedyskrecję (GIODO czuwa) – Marek kiedyś przez Iwonę został zapisany do SAJ :-))).
Kamizelki twarzowe !
Gratuluję !
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge el Anciano.
—————————
PS. Ja się tak za bardzo sierżantowi SG nie dziwię 🙂
————————-
A tak wykorzystując okazję (prywata): http://www.youtube.com/watch?v=wlAM5dUuVkM
—————————
„NURTEM SCHENGEN 2013”
We wrześniu wróciliśmy, z 9 banderami pod salingiem, z 3-miesięcznego rejsu dookoła Bałtyku. Miał to być rejs z Laboe k/Kilonii do Narwiku i prawie dookoła Skandynawii, w ramach naszego programu „Nurtem Schengen”.
Wobec niekorzystnej, ogólnej sytuacji barycznej i kiepskich prognoz krótkoterminowych Windguru, które systematycznie otrzymywaliśmy z kraju, oczywistym stawało się, że do Narwiku, w najlepszym razie, dojdziemy dopiero w sierpniu, a to postawiłoby nas w bardzo trudnym położeniu. Pod znakiem zapytania stało również, w tych warunkach pogodowych, nasze szybkie przejście z Hanstholmu przez Skagerrak do Kristiansand w Norwegii. Ponadto otrzymaliśmy z Narwiku informację, że firma, która zobowiązała się przewieźć „Cerberynę-Milę” z Narwiku do Lulea nad Zatoką Botnicką, podniosła prawie dwukrotnie cenę za usługę w stosunku do ustalonej przed miesiącem, a to równało się całemu budżetowi wyprawy.
W Thorsminde zwiedziliśmy Muzeum St. George, poświęcone tragedii angielskich okrętów wojennych „St. George” i „Defense”, jaka rozegrała się 24.12.1811 r. w pobliżu Thorsminde, na tzw. Wybrzeżu Wraków. Oba okręty, idące w konwoju z Bałtyku do Anglii, po stracie żagli, wpędzone zostały przez huragan na mieliznę i tu uległy zagładzie. Prosto z muzeum poszliśmy na wydmy na Wybrzeże Wraków, aby z lądu zobaczyć miejsce, które przedwczoraj oglądaliśmy z morza.
Piękne, wysokie wydmy łagodnie opadają na piaszczysty, plażowy brzeg morza, co kilkaset metrów widać wystające z wody czarne głowy skał, jakby budy potopionych samochodów ciężarowych. Sielanka – jak mogło tu zginąć ponad 1300 ludzi, a zaledwie uratować się 17 z obu załóg. Dopiero uzmysłowienie, że tragedia dopełniła się w grudniowej temperaturze, przy sztormie, który przewracał szalupy jak papierowe łódeczki – wyjaśnia skalę dramatu. Skóra nam cierpła, gdy czytaliśmy tabliczki z nazwami statków, które tu zakończyły swój żywot: „St. George”, „Defense”, „Catty”, „Helia”…
Trzy tygodnie tęgich, północnych wiatrów, wielkich fal, nieba bez słońca i ciągłego nocnego wycia want, wpędziły nas w typowy stan przygnębienia. Widziane oczyma wyobraźni sceny z dramatów na Wybrzeżu Wraków ostatecznie przesądziły o decyzji skrócenia trasy.
Wykreślamy z planu wyprawy Norwegię i Zatokę Botnicką. W Thyboron wejdziemy na Limfjord, przez Kattegat do Szwecji i dalej na Alandy.
Rano wiało mocno, ale, ku naszej radości, z SE. Chmurno i nieprzyjemnie jak zawsze, lecz wiatr od lądu na pewno nie zerwie fal, które by pokrzyżowały nasz nowy plan. Odbijamy o 1500 i pędzimy baksztagiem na jednej refie grota i całym foku, osiągając do 6 w.
Przed zmrokiem zawijamy do portu Thyboron, już na Limfjordzie. Zupełnie zmienia się otoczenie. Wokoło pełno jachtów, wesołe załogi na nabrzeżu, ruch w kawiarniach i restauracjach.
Następnego dnia płyniemy wśród wysp i zatoczek Limfjordu, a wiatr z W i NW sprzyja nam całkowicie. Natychmiast wraca dobre samopoczucie. Zaczynamy trochę żałować decyzji o skróceniu trasy.
W trzecim dniu żeglowania wychodzimy na Kattegat i bierzemy kurs na Göteborg, przez porcik Osterby, na wyspie Laeso. Ruch jak na Marszałkowskiej, głównie Szwedzi i Duńczycy. Za J. Kulińskim identyfikując mijane jachty, stosujemy skrótowo terminologie, jakiej używają obie nacje wobec siebie. Powstaje dziwny żargon: „z lewej idzie pas…,, z prawej pal…”.
Z Göteborga, znakomicie żeglowną rzeką Göta Alv i kanałem Trollhattekanal dopłynęliśmy bez problemów do największego jeziora Szwecji Vänern, po którym żegluje się jak po morzu, 50 razy większego od naszych Śniardw, pełnego wysepek, zatoczek, uroczych miejsc do kąpieli i biwakowania.
W Sjötorp, na wschodnim brzegu jeziora, weszliśmy na Göta Kanal i przez 5 dni podziwialiśmy jego hydrotechniczne rozwiązania i uroki, zwłaszcza odcinków jeziorowych. Z Mem do Sztokholmu postanowiliśmy płynąć szkierami przez Sodertalje i jezioro Malaren. Mimo niekorzystnych wiatrów byliśmy zachwyceni zarówno szkierowym otoczeniem, jak i samym żeglowaniem, które, przy dużej ilości meandrów, dawało wiele satysfakcji. W Sztokholmie bawiliśmy 3 dni, kilkakrotnie odwiedzając Muzeum Vasa i inne zabytki bardzo przyjaznego miasta.
Następnie popłynęliśmy, cały czas szkierami, do Kapellskär, przy bardzo pomyślnym wietrze. Tu wzięliśmy kurs do mariny AŜŜ w Marienhamn na Alandach. W czasie przejścia na Alandy wpadliśmy w charakterystyczny dla tych wód tuman mgły. Widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów, a że płynęliśmy w pobliżu szlaku promów, ciągle słyszeliśmy wokół sygnały mgłowe niewidocznych kolosów. 3 godziny wolniutko terkotaliśmy na silniku w tym morzu mleka, aż temperatura i wiatr zdjęły ów ogromny welon.
Na Alandach odwiedziliśmy kilka ważnych miejsc, w tym Muzeum Morskie, a przede wszystkim czteromasztowiec „Pomern” ze sławnej flotylli żaglowców kapitana Gustafa Eriksona (Gustafa Mauritza) – niepowtarzalne wrażenia. W lądowej części tego Muzeum zrobiliśmy zdjęcie z olejnego portretu wielkiego kapitana, na którym przedstawiony jest z ulubioną kotką Pessi na rękach (w załączeniu). Uroki szkierów alandzkich urzekły nas nie mniej niż szwedzkich, zwłaszcza że już nieźle opanowaliśmy sztukę żeglowania i nawigowania po szkierach. Ostatnią noc na Alandach spędziliśmy na malowniczej wyspie Sottunga, skąd rankiem ruszyliśmy do fińskiego portu Verkan na wyspie Korpo.
W Thorsminde zwiedziliśmy Muzeum St. George, poświęcone tragedii angielskich okrętów wojennych „St. George” i „Defense”, jaka rozegrała się 24.12.1811 r. w pobliżu Thorsminde, na tzw. Wybrzeżu Wraków. Oba okręty, idące w konwoju z Bałtyku do Anglii, po stracie żagli, wpędzone zostały przez huragan na mieliznę i tu uległy zagładzie. Prosto z muzeum poszliśmy na wydmy na Wybrzeże Wraków, aby z lądu zobaczyć miejsce, które przedwczoraj oglądaliśmy z morza.
Piękne, wysokie wydmy łagodnie opadają na piaszczysty, plażowy brzeg morza, co kilkaset metrów widać wystające z wody czarne głowy skał, jakby budy potopionych samochodów ciężarowych. Sielanka – jak mogło tu zginąć ponad 1300 ludzi, a zaledwie uratować się 17 z obu załóg. Dopiero uzmysłowienie, że tragedia dopełniła się w grudniowej temperaturze, przy sztormie, który przewracał szalupy jak papierowe łódeczki – wyjaśnia skalę dramatu. Skóra nam cierpła, gdy czytaliśmy tabliczki z nazwami statków, które tu zakończyły swój żywot: „St. George”, „Defense”, „Catty”, „Helia”…
Trzy tygodnie tęgich, północnych wiatrów, wielkich fal, nieba bez słońca i ciągłego nocnego wycia want, wpędziły nas w typowy stan przygnębienia. Widziane oczyma wyobraźni sceny z dramatów na Wybrzeżu Wraków ostatecznie przesądziły o decyzji skrócenia trasy.
Wykreślamy z planu wyprawy Norwegię i Zatokę Botnicką. W Thyboron wejdziemy na Limfjord, przez Kattegat do Szwecji i dalej na Alandy.
Rano wiało mocno, ale, ku naszej radości, z SE. Chmurno i nieprzyjemnie jak zawsze, lecz wiatr od lądu na pewno nie zerwie fal, które by pokrzyżowały nasz nowy plan. Odbijamy o 1500 i pędzimy baksztagiem na jednej refie grota i całym foku, osiągając do 6 w.
Przed zmrokiem zawijamy do portu Thyboron, już na Limfjordzie. Zupełnie zmienia się otoczenie. Wokoło pełno jachtów, wesołe załogi na nabrzeżu, ruch w kawiarniach i restauracjach.
Następnego dnia płyniemy wśród wysp i zatoczek Limfjordu, a wiatr z W i NW sprzyja nam całkowicie. Natychmiast wraca dobre samopoczucie. Zaczynamy trochę żałować decyzji o skróceniu trasy.
W trzecim dniu żeglowania wychodzimy na Kattegat i bierzemy kurs na Göteborg, przez porcik Osterby, na wyspie Laeso. Ruch jak na Marszałkowskiej, głównie Szwedzi i Duńczycy. Za J. Kulińskim identyfikując mijane jachty, stosujemy skrótowo terminologie, jakiej używają obie nacje wobec siebie. Powstaje dziwny żargon: „z lewej idzie pas…,, z prawej pal…”.
Z Göteborga, znakomicie żeglowną rzeką Göta Alv i kanałem Trollhattekanal dopłynęliśmy bez problemów do największego jeziora Szwecji Vänern, po którym żegluje się jak po morzu, 50 razy większego od naszych Śniardw, pełnego wysepek, zatoczek, uroczych miejsc do kąpieli i biwakowania.
W Sjötorp, na wschodnim brzegu jeziora, weszliśmy na Göta Kanal i przez 5 dni podziwialiśmy jego hydrotechniczne rozwiązania i uroki, zwłaszcza odcinków jeziorowych. Z Mem do Sztokholmu postanowiliśmy płynąć szkierami przez Sodertalje i jezioro Malaren. Mimo niekorzystnych wiatrów byliśmy zachwyceni zarówno szkierowym otoczeniem, jak i samym żeglowaniem, które, przy dużej ilości meandrów, dawało wiele satysfakcji. W Sztokholmie bawiliśmy 3 dni, kilkakrotnie odwiedzając Muzeum Vasa i inne zabytki bardzo przyjaznego miasta.
Następnie popłynęliśmy, cały czas szkierami, do Kapellskär, przy bardzo pomyślnym wietrze. Tu wzięliśmy kurs do mariny AŜŜ w Marienhamn na Alandach. W czasie przejścia na Alandy wpadliśmy w charakterystyczny dla tych wód tuman mgły. Widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów, a że płynęliśmy w pobliżu szlaku promów, ciągle słyszeliśmy wokół sygnały mgłowe niewidocznych kolosów. 3 godziny wolniutko terkotaliśmy na silniku w tym morzu mleka, aż temperatura i wiatr zdjęły ów ogromny welon.
Na Alandach odwiedziliśmy kilka ważnych miejsc, w tym Muzeum Morskie, a przede wszystkim czteromasztowiec „Pomern” ze sławnej flotylli żaglowców kapitana Gustafa Eriksona (Gustafa Mauritza) – niepowtarzalne wrażenia. W lądowej części tego Muzeum zrobiliśmy zdjęcie z olejnego portretu wielkiego kapitana, na którym przedstawiony jest z ulubioną kotką Pessi na rękach (w załączeniu). Uroki szkierów alandzkich urzekły nas nie mniej niż szwedzkich, zwłaszcza że już nieźle opanowaliśmy sztukę żeglowania i nawigowania po szkierach. Ostatnią noc na Alandach spędziliśmy na malowniczej wyspie Sottunga, skąd rankiem ruszyliśmy do fińskiego portu Verkan na wyspie Korpo.
a) nie odpowiadamy na radiowe wezwania SG,
b) płyniemy nocą bez świateł nawigacyjnych,
c) nie zgłaszamy się do kontroli celnej i paszportowej.
Wprawdzie uznał nasze tłumaczenie, że jacht wielkości „Cerberyny-Mili” (Antila 24) zgodnie z przepisami nie musi posiadać radiostacji, a więc nie musi prowadzić nasłuchu, nie musi posiadać innych świateł poza światłem topowym, a myśmy je mieli. Natomiast odrzucił nasze tłumaczenie, że jako obywatele UE i kraju, należącego do Traktatu Schengen, nie musimy poddawać się kontroli celnej i paszportowej. Stwierdził, że wracamy z Rosji i w związku z tym podejmuje rewidowanie jachtu. Tłumaczenie, że przejście przez rosyjskie wody terytorialne nie równa się pobytowi w Rosji, nie znalazło zrozumienia u bardzo gorliwego funkcjonariusza. Pierwsza rewizja, jaką przeszliśmy w całym programie, „Nurtem Schengen”, potwierdziła swój bezsens. Pozostał niesmak.
W 2 dni później popłynęliśmy na Przekop Wisły zobaczyć foki, dalej na Zalew Wiślany i do Elbląga, skąd już na lawecie powróciliśmy do Nieporętu, a 5 września, na żaglach, do macierzystego portu Jacht Klubu Politechniki Warszawskiej, przy ujściu Rządzy do Zalewu Zegrzyńskiego.
Wprawdzie uznał nasze tłumaczenie, że jacht wielkości „Cerberyny-Mili” (Antila 24) zgodnie z przepisami nie musi posiadać radiostacji, a więc nie musi prowadzić nasłuchu, nie musi posiadać innych świateł poza światłem topowym, a myśmy je mieli. Natomiast odrzucił nasze tłumaczenie, że jako obywatele UE i kraju, należącego do Traktatu Schengen, nie musimy poddawać się kontroli celnej i paszportowej. Stwierdził, że wracamy z Rosji i w związku z tym podejmuje rewidowanie jachtu. Tłumaczenie, że przejście przez rosyjskie wody terytorialne nie równa się pobytowi w Rosji, nie znalazło zrozumienia u bardzo gorliwego funkcjonariusza. Pierwsza rewizja, jaką przeszliśmy w całym programie, „Nurtem Schengen”, potwierdziła swój bezsens. Pozostał niesmak.
W 2 dni później popłynęliśmy na Przekop Wisły zobaczyć foki, dalej na Zalew Wiślany i do Elbląga, skąd już na lawecie powróciliśmy do Nieporętu, a 5 września, na żaglach, do macierzystego portu Jacht Klubu Politechniki Warszawskiej, przy ujściu Rządzy do Zalewu Zegrzyńskiego.
——————————
Rejs trwał 86 dni. Przepłynęliśmy przeszło 1800 Mm, odwiedziliśmy 9 krajów i 55 portów. Zdobyliśmy 6 nowych bander morskich krajów Schengen. Poznaliśmy nowe, wspaniałe akweny Bałtyku, kraje, ludzi. Wzbogaciliśmy swoją wiedzę i praktykę żeglarską. Do zakończenia naszego programu postało jeszcze zdobycie 4 bander morskich krajów Schengen, tj. Słowenii, Malty, Norwegii i Islandii. Teraz zastanawiamy się, jak dalej realizować trudną końcówkę programu „Nurtem Schengen”.
Bardziej szczegółowe sprawozdanie z rejsu, wraz z galerią zdjęć, zamieścimy na witrynie naszego klubu www.jkpwwolica.ayz.pl
Rejs trwał 86 dni. Przepłynęliśmy przeszło 1800 Mm, odwiedziliśmy 9 krajów i 55 portów. Zdobyliśmy 6 nowych bander morskich krajów Schengen. Poznaliśmy nowe, wspaniałe akweny Bałtyku, kraje, ludzi. Wzbogaciliśmy swoją wiedzę i praktykę żeglarską. Do zakończenia naszego programu postało jeszcze zdobycie 4 bander morskich krajów Schengen, tj. Słowenii, Malty, Norwegii i Islandii. Teraz zastanawiamy się, jak dalej realizować trudną końcówkę programu „Nurtem Schengen”.
Bardziej szczegółowe sprawozdanie z rejsu, wraz z galerią zdjęć, zamieścimy na witrynie naszego klubu www.jkpwwolica.ayz.pl
Iwona i Marek
Źródło: http://www.kulinski.navsim.pl
Komentarze
Sign in
Witamy! Zaloguj się na swoje konto
Forgot your password? Get help
Password recovery
Odzyskaj swoje hasło
Hasło zostanie wysłane e-mailem.