Za zgodą Jerzego Kulińskiego
Andrzej Colonel Remiszewski zamyka najcieplejszą od lat zimę rozważaniam jak to nam daleko do morskiej Szwecji. Bez kompleksów – gospodarczo wcale nieźle. Nowe czasy przyniosły nowe kryteria oceny. Dziś wielkośc przeładunków portowych przesłoniła liczebność floty i moce produkcyjne stoczni. A żeglarsko też nie najgorzej – jachtów w Polsce coraz więcej, a formalne rygory utrudniające wyjście na morze (żeglarzom i jachtom) okazały się być śmiesznymi, bo niegzekwowalnymi. Czyli wszystko idzie dobrze mimo upartego szkodnictwa Związunia.
Za news i dobre słowa Colonelowi z zakłopotaniem dziękuję
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
——————————————————————-
Dariuszowi Boguckiemu, od którego wziąłem inspirację, poświęcam
.
Tak się złożyło, że najpierw nastąpiła choroba Don Jorge, a potem niespodziewane spiętrzenie kryzysów w mojej pracy zawodowej. Całkowicie uniemożliwiło to planowane, przeze mnie na 7 marca, zakończenie sezonu pisania tych tekścików, czyli uroczyste obwieszczenie końca zimy. W różnych krańcach kraju bociany zasiedliły gniazda, trwają ostatnie loty narciarskie w Planicy, armatorzy zaczynają przygotowywać jachty do sezonu, ba, planują konkretne daty wodowania, Tadeusz Lis uruchamia wszystkim silniki, nawet w kalendarzu już wiosna, a w SSI ciągle zima. Koniec z tym! Niniejszym ogłaszam zamknięcie tegorocznego cyklu, może…. jeśli Gospodarz i Czytelnicy zechcą wrócę po sezonie. A na pożegnanie zimowej pory temat kontrowersyjny, choć już kiedyś przeze mnie dotknięty.
Co jakiś czas odżywają dyskusje, szczególnie podczas „nocnych Polaków rozmów”, na temat, „Czy Polska jest i czy powinna być krajem morskim”. Co mądrzejsi nie próbują nas porównywać z wyspiarzami z Wielkiej Brytanii, ale już ze Szwedami – owszem. Żyjemy nad tym samym morzem i Szwedów uważa się powszechnie za naród morski. A my?
I od razu odpowiem wprost, by rozwiać wszelkie wątpliwości co do mojego stanowiska: Polska nigdy nie była krajem morskim! Szwedzi mogą, a my, tylekroć większy, przez stulecia także bogatszy naród, nie? Tacy głupi jesteśmy?
Tu zacytuję przemyślenia z nocnej rozmowy Dariusza Boguckiego z Henrykiem Anderszem, polskim żeglarzem – emigrantem zamieszkałym wtedy w Malmoe. Elity rządzące Polską w czasach przedrozbiorowych świadomie i racjonalnie rezygnowały z budowy potęgi morskiej. Byłoby to kosztowne i nic nie przynoszące. Drogę na zachód odcinały Dania i Szwecja, nie istniało wtedy jeszcze „prawo wolnego przepływu”. Na północy, w szwedzkiej biedzie nie było czego szukać (pomijając dynastyczne rozgrywki Wazów). Na wschód droga lądowa była łatwiejsza, szersza i stokroć bardziej efektywna. A więc „Może nie wiedzieć Polak co morze, gdy pilnie orze” jawi się w tym kontekście stwierdzeniem, nie nieudolności i roztropności Polaków.
A Szwedzi? Na morzu byli nieporównanie silniejsi, niż my. Na zamkniętym Bałtyku, który próbowali uczynić swym morzem wewnętrznym. A przecież rządząc Norwegią mogli wyjść na oceany nie gorzej, niż Holendrzy, czy Belgowie, świat stał przed nimi otworem. Czego zabrakło? Woli! Woli, by zaangażować ogromne kapitały potrzebne do stworzenia floty handlowej i wojennej. Tych kapitałów w biednym kraju nie było. Nie było handlu tak rozwiniętego jak nad Renem i Mozelą, nie było mieszczaństwa, klasy średniej. Łatwiej i chyba rozsądniej, było skierować ekspansję na kontynent, na południe od Bałtyku, taniej wzbogacić rabunkiem, wojną, państwo i w nim panujących.
A potem? Gdy zamknięcie cieśnin bałtyckich przestało być nieuchronne? Wtedy natychmiast po odzyskaniu państwowości Polacy zaczęli wychodzić na morze. Ale nie ekscytujmy się nadmiernie. Stworzenie gospodarki morskiej z niczego, marynarki handlowej, floty wojennej, portów, szkolnictwa morskiego, żeglarstwa, zaczątków przemysłu stoczniowego i rybołówstwa, było w realiach międzywojennych wyczynem niemal kosmicznym. Na miarę naszych tradycji i możliwości. I wysiłkiem kolosalnym, ponad siły, szczególnie, że tworzyć trzeba było wszystko. Trzeba jednak widzieć proporcje. Wielkość polskiej gospodarki morskiej na tle świata była niezauważalna, nawet na Bałtyku, gdzie jedynie Gdynia stała się liczącym portem. Wielkość gospodarki morskiej na tle całości polskiej gospodarki też nie była zbyt istotna. Tu ważniejszy był efekt polityczny i emocjonalny. Unowocześnienie rolnictwa albo budowa jednej fabryki, czy drugiej, choć o niebo bardziej efektywne dla zamożności narodu, w żaden sposób nie było tak zauważane i nie budziło takiej dumy w zrastającym się z części narodzie jak jeden niewielki statek handlowy albo para do niczego nieprzydatnych niszczycieli. Czy więc źle czyniliśmy? Moim zdaniem nie! Ten koszt było warto ponosić. Nie warto tylko nadymać się „wielkością osiągnięć”. „Znaj proporcję mociumpanie…”
Tak się złożyło, że najpierw nastąpiła choroba Don Jorge, a potem niespodziewane spiętrzenie kryzysów w mojej pracy zawodowej. Całkowicie uniemożliwiło to planowane, przeze mnie na 7 marca, zakończenie sezonu pisania tych tekścików, czyli uroczyste obwieszczenie końca zimy. W różnych krańcach kraju bociany zasiedliły gniazda, trwają ostatnie loty narciarskie w Planicy, armatorzy zaczynają przygotowywać jachty do sezonu, ba, planują konkretne daty wodowania, Tadeusz Lis uruchamia wszystkim silniki, nawet w kalendarzu już wiosna, a w SSI ciągle zima. Koniec z tym! Niniejszym ogłaszam zamknięcie tegorocznego cyklu, może…. jeśli Gospodarz i Czytelnicy zechcą wrócę po sezonie. A na pożegnanie zimowej pory temat kontrowersyjny, choć już kiedyś przeze mnie dotknięty.
Co jakiś czas odżywają dyskusje, szczególnie podczas „nocnych Polaków rozmów”, na temat, „Czy Polska jest i czy powinna być krajem morskim”. Co mądrzejsi nie próbują nas porównywać z wyspiarzami z Wielkiej Brytanii, ale już ze Szwedami – owszem. Żyjemy nad tym samym morzem i Szwedów uważa się powszechnie za naród morski. A my?
I od razu odpowiem wprost, by rozwiać wszelkie wątpliwości co do mojego stanowiska: Polska nigdy nie była krajem morskim! Szwedzi mogą, a my, tylekroć większy, przez stulecia także bogatszy naród, nie? Tacy głupi jesteśmy?
Tu zacytuję przemyślenia z nocnej rozmowy Dariusza Boguckiego z Henrykiem Anderszem, polskim żeglarzem – emigrantem zamieszkałym wtedy w Malmoe. Elity rządzące Polską w czasach przedrozbiorowych świadomie i racjonalnie rezygnowały z budowy potęgi morskiej. Byłoby to kosztowne i nic nie przynoszące. Drogę na zachód odcinały Dania i Szwecja, nie istniało wtedy jeszcze „prawo wolnego przepływu”. Na północy, w szwedzkiej biedzie nie było czego szukać (pomijając dynastyczne rozgrywki Wazów). Na wschód droga lądowa była łatwiejsza, szersza i stokroć bardziej efektywna. A więc „Może nie wiedzieć Polak co morze, gdy pilnie orze” jawi się w tym kontekście stwierdzeniem, nie nieudolności i roztropności Polaków.
A Szwedzi? Na morzu byli nieporównanie silniejsi, niż my. Na zamkniętym Bałtyku, który próbowali uczynić swym morzem wewnętrznym. A przecież rządząc Norwegią mogli wyjść na oceany nie gorzej, niż Holendrzy, czy Belgowie, świat stał przed nimi otworem. Czego zabrakło? Woli! Woli, by zaangażować ogromne kapitały potrzebne do stworzenia floty handlowej i wojennej. Tych kapitałów w biednym kraju nie było. Nie było handlu tak rozwiniętego jak nad Renem i Mozelą, nie było mieszczaństwa, klasy średniej. Łatwiej i chyba rozsądniej, było skierować ekspansję na kontynent, na południe od Bałtyku, taniej wzbogacić rabunkiem, wojną, państwo i w nim panujących.
A potem? Gdy zamknięcie cieśnin bałtyckich przestało być nieuchronne? Wtedy natychmiast po odzyskaniu państwowości Polacy zaczęli wychodzić na morze. Ale nie ekscytujmy się nadmiernie. Stworzenie gospodarki morskiej z niczego, marynarki handlowej, floty wojennej, portów, szkolnictwa morskiego, żeglarstwa, zaczątków przemysłu stoczniowego i rybołówstwa, było w realiach międzywojennych wyczynem niemal kosmicznym. Na miarę naszych tradycji i możliwości. I wysiłkiem kolosalnym, ponad siły, szczególnie, że tworzyć trzeba było wszystko. Trzeba jednak widzieć proporcje. Wielkość polskiej gospodarki morskiej na tle świata była niezauważalna, nawet na Bałtyku, gdzie jedynie Gdynia stała się liczącym portem. Wielkość gospodarki morskiej na tle całości polskiej gospodarki też nie była zbyt istotna. Tu ważniejszy był efekt polityczny i emocjonalny. Unowocześnienie rolnictwa albo budowa jednej fabryki, czy drugiej, choć o niebo bardziej efektywne dla zamożności narodu, w żaden sposób nie było tak zauważane i nie budziło takiej dumy w zrastającym się z części narodzie jak jeden niewielki statek handlowy albo para do niczego nieprzydatnych niszczycieli. Czy więc źle czyniliśmy? Moim zdaniem nie! Ten koszt było warto ponosić. Nie warto tylko nadymać się „wielkością osiągnięć”. „Znaj proporcję mociumpanie…”
Życzę Czytelnikom i takich widoków latem – „Flying Cloud” znalezione w Internecie.
Tak samo nie uważam, by błędem była rozbudowa gospodarki morskiej po II wojnie światowej. Tym bardziej, że nowe realia geograficzne zwiększyły jej relatywną opłacalność. Bez fundamentów międzywojennych ten rozwój mógł się okazać niemożliwy albo dużo, dużo trudniejszy i kosztowniejszy. Wbrew powszechnemu stereotypowi ten rozwój trwa nadal. Jest tylko bardziej naturalny, sterowany realiami rynku, a nie wyobrażeniami centralnego planisty, do tego czasem urzędującego w stolicy obcego mocarstwa. Niektóre segmenty zanikły –najczęściej z powodu procesów o zakresie ogólnoświatowym (zawłaszczenie łowisk oceanicznych, przewaga koreańskiej i chińskiej taniej siły roboczej, koncentracja w żegludze liniowej). Dotknęło to w ostatnim 40-leciu całej Europy i nie ma się co obrażać. To, co zmieściło się na wolnokonkurencyjnym rynku rozwija się systematycznie i znacznie bardziej efektywnie, niż kiedyś. Gdzie jest gorzej? Tam gdzie mamy bezpośrednią ingerencję polityki i państwa. Twierdzę, że dlatego unowocześnienie polskiej Marynarki Wojennej drepce w miejscu, między absurdalnymi pomysłami budowy floty podwodnej wyposażonej w agresywną broń typu pocisków manewrujących, a totalną niemożnością, czego przykładem niech będzie wciąż niekończąca się od 15 lat budowa jednego małego patrolowca.
A żeglarstwo? Czyż to nie dowód, o ile jesteśmy gorsi i głupsi od Szwedów? Na tym samym zimnym i surowym morzu mamy zapewne tysiąc razy mniej jachtów i żeglarzy w proporcji do wielkości narodu niż oni! Fakt. Ale też faktem jest, że długość wybrzeża szwedzkiego to licząc po brzegu wszystkich wysepek i zatoczek 68 tysięcy kilometrów. My licząc tą samą metodą doliczylibyśmy się zapewne nie więcej, niż niespełna 800 km. 80, czy 90 razy mniej. Portów i przystani pewnie 100 albo 200 razy mniej, bo i warunki terenowe są mniej korzystne. Więc na tle możliwości nasze osiągnięcia nie są takie beznadziejne.
Drugą kwestią jest zamożność ludzi. To komentarza nie wymaga. Tak jak z Niemiec i Holandii sunął kiedyś (nadal sunie) potok używanych Golfów, Passatów i Mercedesów, tak bogaci Szwedzi zmieniając jachty na nowe i większe zasilają nasz rynek. Ten proces będzie trwał. W miarę wzrostu zamożności kraju przyrastać będzie też ilość nowych jachtów, ten proces już widać. To musi potrwać pokolenie albo dwa.
Czy naprawdę nie ma więc nic do zrobienia? Ależ wprost przeciwnie! Po pierwsze można obniżać, a najlepiej całkiem likwidować zbędne bariery biurokratyczne i formalne. To staranie „organizacji wolnościowych”. I naprawdę trudno pojąć stanowisko wyrażone ostatnio przez wiodące w dziedzinie bezpieczeństwa żeglugi Ministerstwo Infrastruktury, które bez ogródek ale i bez uzasadnienia merytorycznego, mówi że liberalizacji już dość. Wystarczy i basta. Otóż nie. Nie wystarczy. Szkoda tylko, że garstka działaczy „wolnościowych” ma tak mało tłumne wsparcie rzesz żeglarzy. Tak jakbyśmy nie wierzyli, że w demokratycznym kraju urzędnicy umieją usłyszeć głos ludu.
Trzeba jednak robić coś jeszcze. Obok propagowania wyjścia na morze, trzeba jeszcze propagować mądre, rozsądne po nim pływanie. Tu zasługi Don Jorge są już przysłowiowe, niestety doceniane przez wiernych Czytelników, a niekoniecznie przez instytucje, które z racji swych statutowych obowiązków doceniać je powinny. Mamy tu jednak wszyscy cos do zrobienia. Zasada „Edukacja, nie regulacja” powinna być wcielana w życie w postaci „doskonalę się sam i pomagam doskonalić się innym”. To prawdziwy element przewagi Szwedów nad nami! Oni to wiedzą i to praktykują.
Udanego sezonu!
1. MA BEZPIECZNIE!
2. MA BYĆ MIŁO!
3. Koniec zimy…
20 marca 2015 na kwadrans przed nadejściem astronomicznej wiosny.
Colonel
A żeglarstwo? Czyż to nie dowód, o ile jesteśmy gorsi i głupsi od Szwedów? Na tym samym zimnym i surowym morzu mamy zapewne tysiąc razy mniej jachtów i żeglarzy w proporcji do wielkości narodu niż oni! Fakt. Ale też faktem jest, że długość wybrzeża szwedzkiego to licząc po brzegu wszystkich wysepek i zatoczek 68 tysięcy kilometrów. My licząc tą samą metodą doliczylibyśmy się zapewne nie więcej, niż niespełna 800 km. 80, czy 90 razy mniej. Portów i przystani pewnie 100 albo 200 razy mniej, bo i warunki terenowe są mniej korzystne. Więc na tle możliwości nasze osiągnięcia nie są takie beznadziejne.
Drugą kwestią jest zamożność ludzi. To komentarza nie wymaga. Tak jak z Niemiec i Holandii sunął kiedyś (nadal sunie) potok używanych Golfów, Passatów i Mercedesów, tak bogaci Szwedzi zmieniając jachty na nowe i większe zasilają nasz rynek. Ten proces będzie trwał. W miarę wzrostu zamożności kraju przyrastać będzie też ilość nowych jachtów, ten proces już widać. To musi potrwać pokolenie albo dwa.
Czy naprawdę nie ma więc nic do zrobienia? Ależ wprost przeciwnie! Po pierwsze można obniżać, a najlepiej całkiem likwidować zbędne bariery biurokratyczne i formalne. To staranie „organizacji wolnościowych”. I naprawdę trudno pojąć stanowisko wyrażone ostatnio przez wiodące w dziedzinie bezpieczeństwa żeglugi Ministerstwo Infrastruktury, które bez ogródek ale i bez uzasadnienia merytorycznego, mówi że liberalizacji już dość. Wystarczy i basta. Otóż nie. Nie wystarczy. Szkoda tylko, że garstka działaczy „wolnościowych” ma tak mało tłumne wsparcie rzesz żeglarzy. Tak jakbyśmy nie wierzyli, że w demokratycznym kraju urzędnicy umieją usłyszeć głos ludu.
Trzeba jednak robić coś jeszcze. Obok propagowania wyjścia na morze, trzeba jeszcze propagować mądre, rozsądne po nim pływanie. Tu zasługi Don Jorge są już przysłowiowe, niestety doceniane przez wiernych Czytelników, a niekoniecznie przez instytucje, które z racji swych statutowych obowiązków doceniać je powinny. Mamy tu jednak wszyscy cos do zrobienia. Zasada „Edukacja, nie regulacja” powinna być wcielana w życie w postaci „doskonalę się sam i pomagam doskonalić się innym”. To prawdziwy element przewagi Szwedów nad nami! Oni to wiedzą i to praktykują.
Udanego sezonu!
1. MA BEZPIECZNIE!
2. MA BYĆ MIŁO!
3. Koniec zimy…
20 marca 2015 na kwadrans przed nadejściem astronomicznej wiosny.
Colonel
—————————-
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Komentarze
Sign in
Witamy! Zaloguj się na swoje konto
Forgot your password? Get help
Password recovery
Odzyskaj swoje hasło
Hasło zostanie wysłane e-mailem.