Co tam słychać w szuwarach mocium panie?

0
1069
My tak codziennie o morzu, o szwedzkich jachtach, o suflerach podpowiadających ministerstwu jak przywrócić rygory itp., a szuwarowcy spokojnie, po swojemu nadal od trzinki do trzcinki. Co tam słychać na śródladziu? Ano słychać jak żaby kumkają :-))) 
Asia i Patryk Czubasiewiczowie zdają relację z ich tegorocznych zeglowanek, ale w ostatnim zdaniu wracają do rozważań, ze to już wystarczy, ze warto jednak zacząć studiowac anonse na http://www.blocket.se 
Słusznie.
A żeglarze morscy niech sobie powspinają Mikołajki, Gizycko, Wegorzewo, a moze nawet … Pogorię. Nie, nie ten zaglowiec z rzekomą stajnią dla konia
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
——————
PSUporczywie powtarzam: nie przysyłajcie fotografii wstawionych do pliku tekstowego newsa.  Jakie są konsekwencje powrotu do formatu pliku graficznego zobaczycie ponizej.
___________________ 
Dzień dobry Szanowny Jerzy.
Przez cały okres wakacyjny milczałem i coś się tam nazbierało do Twojego okienka, dlatego zacznę od południa Polski.
O śląskich Karaibach, mazurskim żeglowaniu, mazurskim szkoleniu i jedno pytanie o obecnym stanie
 
I. Śląskie „Karaiby”.
To miejsce to zbiornik Kuźnica Warężyńska (zwana Pogorią 4, graniczy z Pogorią 3).
Największy ze wszystkich Dąbrowskich zbiorników, przez kilka lat pływało tam niewiele łodzi góra 5 – 6 żaglówek i trochę innych pływadeł. W tym roku łodzi żaglowych było już 16, 4 łodzie motorowe i nie wiem po co to komu – ale też wypożyczalnia skuterów wodnych.
W obrębie zbiornika są 3 wyspy, kanał między wyspami a lądem, plaża nudystów, dookoła trasa rowerowa i rolkowa, nad jeziorkiem latają paralotniarze, a w terenie bawią się offroadowcy.
Ale do rzeczy: w tym roku nie mogłem liczyć na większe pływanie, z planów wyszły nici.
W maju, zrobiłem prosiaka z 5 trylinek, zatopiłem i łódka zostawała na jeziorze. 
W poprzednich sezonach wyciągałem łódź za każdym razem po weekendzie, co było męczące i zawsze skracało weekend.
Łodzi w tym sezonie przybyło, ktoś prawie zawsze był na miejscu dlatego bezpieczeństwo wzrosło, a poza tym łódkę trzymałem kilka metrów od brzegu więc i tak trzeba było do niej dopłynąć – to dość skutecznie odstraszało potencjalnych nieproszonych gości.
Różne rzeczy poza pływaniem można robić na Pogorii IV: jak ktoś lubi można wędkować, chodzić na grzyby na wyspach, a generalnie to w weekendy duża ilość żeglarzy i motorowodniaków przypływała na wyspę gdzie odbywały się biesiady piwno – grillowo – ogniskowe. 
My z żoną zajmowaliśmy się nurkowaniem na wstrzymanym oddechu, to młode jezioro więc przejrzystość wody jest bardzo dobra, fauna i flora, zwłaszcza na płytszych obszarach jeziora bardzo bogata i super jest pobuszować wśród roślinności i po podglądać rybki. 
W tym roku miejscowym żeglarzom RZGW w Gliwicach (właściciel zbiornika) przekazał pomieszczenie ze świetlicą i miejsce na keje, w przyszłym będzie jeszcze bezpieczniej i łatwiej z wodowaniem, zawiązuje się właśnie stowarzyszenie żeglarskie.
Łódź wyciągnęliśmy na koniec września, w sumie bardzo się cieszymy z tego sezonu bo każdy weekend, każde wolne popołudnie spędzaliśmy na wodzie, może to nie morze, ale przynajmniej nie przed telewizorem.
                                      
II. Mazurskie szkolenie.
Tak się złożyło ze z uwagi na brak stałej pracy znalazłem ogłoszenie, że na koniec sierpnia, super pilnie pewna szkoła żeglarska na mazurach poszukuje sterników na rejs. Napisałem, pogadałem i za trzy dni byłem w pociągu do Giżycka. Na miejscu okazało się że mam szkolić młodzież (13 – 17 lat), w rejsie po Mazurach i przygotować ich do egzaminu w celu uzyskania patentu żeglarza jachtowego. Szybka analiza sytuacji, ludzie poinformowani że jedyny kartonik jaki posiadam to żeglarz jachtowy, no ale trochę człowiek popływał, przezornie nieśmiertelne dzieło „Sternik jachtowy” wziąłem ze sobą i do dzieła.
Na początku był jacht: fajny duży 730 cm, takielunek zmęczony życiem jachtu szkoleniowego, silnik może z 5 lat, a w stanie jakby ze 3 lata na dnie przeleżał, widać że jacht nie miał lekkiego życia. No ale wiktuały na rejs bardzo dobre i w ilościach naprawdę sporych. Każdy jacht potrzebuje załogi, dostałem trzech chłopaków i dwie dziewczyny, fajne dzieciaki, większość coś tam żeglowała, niektórzy posiadali w rodzinach jachty i żeglowało coś z rodzicami.
Organizator szkolenia: Szkoła widać prężna, lekki chaos organizacyjny, ale to chyba z uwagi na wielkość przedsięwzięcia w ciągu sezonu szkolą około 1000 osób. Ja złego słowa powiedzieć nie mogę patrząc na całokształt.
Szkolenie: postanowiłem że nie będę stosował metod PZŻ rodem z ubiegłego ustroju, nie będę kazał załodze wybierać wody ze skrzyni mieczowej, ani wysyłał kogoś do bosmana po klucz do brytów. Poza tym chciałem te dzieciaki jak najwięcej nauczyć, aby wiedzieć że dadzą sobie radę jak będą sami żeglować, a nie udowadniać im na siłę że nic nie potrafią. Moja załoga egzamin zdała, Pani egzaminator pochwaliła poziom wyszkolenia, zwłaszcza robótki bosmańskie, a ja mam satysfakcję. 
Trasa kursu: start w Węgorzewie, przez Giżycko do jeziora Bocznego i z powrotem. Koniec był taki że byłem na Mazurach od dwóch tygodni kiedy w dniu egzaminu dzieciaków przyjechała żona Asia i jechaliśmy pożeglować we dwoje 
No ale nie może być tylko tak pięknie teraz minusy obozu: „Komandor rejsu” -nie widziałem jeszcze tak antypatycznej i aspołecznej osoby, która lekceważy każdego, swoją załogę traktuje jak służących i doprowadza do płaczu, szkoda słów. Niestety my jako osoby podlegające Komandorowi musieliśmy znosić fochy i inne dziwne zachowania PANI komandor. Kolejną absurdalną rzeczą był „Apel poranny”- Matko Przenajświętsza, czy naprawdę tych kilku zdań nie można powiedzieć przy porannej herbacie tylko trzeba robić wojskową musztrę dzieciakom, które w końcu są na wakacjach? Ja rozumiem oddać hold banderze, ale robić z tego codzienny rytuał z karami za 20 sekundowe spóźnienie, tego nie pojmuje…
                         
III.  Mazurskie żeglowanie – czyli jak mimo wielu przeciwności losu udało się we wrześniu być na Mazurach nam obojgu. Wyczarterowaliśmy jacht Venus z Kokoszki na Tałtach, ależ pięknie wyposażony, brama masztu na korbę, roler foka, takielunek w idealnym stanie, silniczek od pierwszego szarpnięcia odpalał, dwie porządne kotwice, nic nie przecieka nigdzie się nie leje no po prostu cudo! Właściciel jachtu Pan Antek to człowiek, który o łódki dba jak o swoje dzieci. Venuska to super jacht dla dwojga i psa, a koszt czarteru takiego jachtu jest po prostu śmieszny w porównaniu z utrzymywaniem własnej łodzi.
Szybkie zaokrętowanie i wypływamy, wiatr słabiutki jedynka w porywach, ale wychodzimy na środek jeziora i tam wiaterek pcha nas w stronę Mikołajek, zmrok nas łapie na wysokości wyspy przed Mikołajkami, dlatego tam postanawiamy się zatrzymać na noc. Poranek jest słoneczny, plan jest taki że płyniemy do Okartowa do bazy Mazurskiej Służby Ratunkowej, bo jakoś nigdy się nie składało aby tam popłynąć, a z opisów Wojciecha Kuczkowiskiego w jego kultowych książkach o Mazurach miejsce wydawało się bardzo przyjazne. Dzięki masztowi na korbę złożenie masztu poszło super sprawnie, przepływamy pod mostami, zaraz za ostatnim mostem silnik stop i żagle staw – znów jesteśmy na żaglach. Asia cały czas steruje, ja jakoś po tych dwóch tygodniach nauczania , podczas których czujność musiałem mieć wzmożoną non stop, mam dość i po prostu nie chciało mi się. Moja żona przejęła obowiązki kapitana łodzi i radziła sobie wzorowo.
Zająłem się nawigacją, nawet Weypointy miałem wgrane w komórkę ale okazało się że Śniardwy pięknie są kardynalnie oznaczone (dwa lata temu jeszcze tak dobrze nie było). 
Po południu dopływamy do MSR, szukamy komendanta, rozmawiamy, okazuje się że tradycji płacenia pracą już nie ma, teraz za parę złotych jest przysznic, ubikacja, świetlica, internet i co najważniejsze ŚWIĘTY SPOKÓJ, cisza aż miło. Baza zawalona różnorakim sprzętem ratowniczym sprawia wrażenie wręcz surrealistyczne – jakbyśmy wskoczyli w powieści przygodowe czytane w dzieciństwie, ratownicy są mili i sympatyczni. W bazie stoi też dużo sprzętów z demobilu, boczny basen portowy wygląda jak muzeum lub skansen, przeznaczenia niektórych urządzeń nie sposób się domyśleć. kto nam powie co to jest?
Kolejnego dnia plan jest tak że płyniemy z Okartowa na Seksty, i tak właśnie robimy, w połowie żeglugi wiatr słabnie całkowicie, ale przecież nie będziemy uruchamiać silnika jesteśmy na żaglach. Po zjedzeniu obiadu wiatr zaczyna wiać i rozwiał się do przyjemnej 3 – 4 B. W bramce Sekstyńskiej mamy fordziela, miło i gładko wchodzimy na Seksty, miejsce na postój wybieramy na brzegu po zachodniej stronie wejścia do kanału Jeglińskiego. Binduga z olbrzymim dębem, który jest pomnikiem przyrody, we wrześniu nawet TOI-TOI’e są już zabrane – kiedy dopływaliśmy właśnie odjeżdżały na przyczepce samochodu pomocy drogowej.
Kolejny dzień to wyjście na Śniardwy i kurs na Wierzbę na Bełdanach, w sumie pół dnia halsówki, a ostatnie 300 metrów na silniku bo wiatr poszedł już spać.
Po zacumowaniu poszliśmy do przystani na wierzbie na piwo, już mało ludzi, w sklepiku resztki z sezonu ale masło i jakieś pieczywo było, miła Pani w kasie zdradziła, że z nowego zaopatrzenia zamawiają tylko chleb i piwo. Na całe szczęście mieli duże zapasu papieru toaletowego po sezonie letnim. W nocy jakaś zwierzyna (obstawiamy jelenia albo łosia) ryczała tak donośnie, że nasz psiak się bał i budził nas w nocy.
Kolejny dzień do już powrót na Kokoszkę, do Mikołajek wiatr nijaki i deszcz, ale powoli się żeglowało, zatrzymaliśmy się przy plaży miejskiej chcieliśmy przejść do miasta, za postój może 1,5 godzinny musieliśmy zapłacić w WOPRze 10 zł, a ubikacja 2 zł za jedną wizytę – to chyba drobna przesada Panowie ratownicy. Mikołajki mają odnowione centrum i nową fontannę w rynku – ładnie i ciekawie, udało się utrzymać dawny charakter tego miejsca pomimo remontu. Dokoła rynku wianuszek rybek ułożony z bruku.
Druga część dnia obfitowała w porządne wiatry, ale bez konieczności refowani,a choć na granicy, i halsówkę po Taltach, Venuska to dzielny jacht, lubię takie falszkilery. 
Takie przechyły nie podobały się naszemu psiakowi, nawet hundkoja nie była odpowiednia do takiego turlania się z jednej burty na drugą. Na przyszłość obiecaliśmy psu zamontowanie mu legowiska na kardanie, żeby nie odczuwał tak dotkliwie przechyłów łódki.
Po południu byliśmy z powrotem na Kokoszce, rano dokończyliśmy klarowanie jachtu z gospodarzem Antonim się pożegnaliśmy i pojechaliśmy do domu.
 
IV. Ostatni temat jaki chciałem poruszyć na łamach SSI to obecny stan prawa patentowego. I mam teraz pytanie do znawców prawa i spraw związanych z paradoksem patentowym.: Tak się zdarzyło że dwie osoby z innych lodzi z obozu o którym pisałem nie zdały egzaminu. Zgodnie z prawem ich kurs jest ważny rok i przez rok mogą podejść ponownie do egzaminu. Takich osób w Polsce jest zapewne co najmniej kilkadziesiąt. Jeżeli dobrze myślę, ale oczywiście mogę się mylić, to osoby te poprzez brak przepisów utraciły swój przywilej w chwili wygaśnięcia przepisów, co oznacza ograniczenie ich praw już raz nabytych, poprzez brak możliwości przystąpienia do ponownego egzaminu i uzyskanie patentu w okresie 1 (całego) roku. Te osoby stracą być może możliwość ponownego przystąpienia do egzaminu z uwagi na upływ czasu. W jaki sposób ministerstwo oraz PZŻ ma zamiar zrekompensować wydane przez te osoby pieniądze na szkolenia – nie wiadomo, nie wiadomo czy w ogóle ktoś zastanowił się nad sytuacją takich osób.
Może kursy na patenty i certyfikaty żeglarskie powinny być z automatu ważne dożywotnio. Proszę znawców tematu o dyskusję.
 
No to dobrnęliśmy do końca. 
Z żeglarskim pozdrowieniem
Asia i Patryk Czubasiewicz
 

Komentarze