Na przystań w Twierdzy Wisłoujście przyjechali pełni zapału, radości – jak to u rasowych regatowców, czekających ich wyścigów, przekonani o swej kompetencji, pełni wiary w niedalekie zwycięstwo, a co nie daj Boże tylko w czołowe miejsce na mecie wieloetapowych regat Opali. Żal mi było bardzo, bo sam kiedyś takie regaty wymyśliłem przed ćwierć wiekiem, ale zapłacony czarter rzecz to święta, więc załoga opanowała jacht, był mały grymas że GPS nie czyta map (!) ale nikt nie zgłaszał uwag, nie zapytano gdzie zawory w kadłubie (wiadomość czasem cenna) oficerowie rzucili okiem na nawigacyjną i ruszyli żwawo przygotować jacht do wyjścia., drobiazgami jak plan jachtu, tabela dewiacji kompasu czy instrukcja obsługi EPIRBU nie zawracając sobie głowy. Byli zdyscyplinowani, uśmiechnięci, trzeźwi i złaknieni morza . No i wyszły nasze dzielne zuchy z portu po zwycięstwo, sławę, złoto i kobiety. Z tymi kobietami to chyba przesadziłem, bo na jachcie były trzy śliczne dziewczyny, z których jedna, pełniąc funkcję III oficera weźmie znaczący udział w późniejszych wydarzeniach. ….No i nareszcie start ! Instrukcja Żeglugi stanowi, że meta lotna etapu jest linią startu do następnego. Kapitanowie notują czasy i na postoju po obliczeniach poznają wyniki. Regulamin czysty, czytelny, dla gentlemanów. Po etapach Gdańsk – Hel i Hel – Władysławowo, z marszu rozpoczęto długi bieg przez Bałtyk do portu Gronhogen, co nie dla wszystkich jachtów, jak się okaże, było wykonalne.
Pogoda była znakomita, przy niskim stanie morza i umiarkowanych, baksztagowych wiatrach, załogi nie przepracowywały się, a o prawidłowym nawigowaniu i pilnowaniu kursu świadczy obecność prawie wszystkich łodzi w pobliżu mety, przy główkach portu, już przed godz. 0200 następnej doby. Wystarczyło około 30h, aby być „ po drugiej stronie „.Załogi idą spać, bo jutro start do ostatniego etapu. Rano zaczęły się kłopoty – miało być 10, jest 9 łodzi ! Brakuje „Portowca”!. Próba użycia współczesnych narzędzi do komunikowania nie udaje się. Jacht milczy, co zaczyna umiarkowanie niepokoić inne załogi, ale bez paniki i natłoku złych przeczuć. Pogoda była znakomita, wiatry korzystne, właściwie przepłynięto Bałtyk jednym halsem ! Jachty były sprawne, w połowie biegu potwierdziły swoje pozycje, więc co złośliwsi zejmani snuli domysły, w której to knajpie po drodze nasze dzielne zuchy zmywają gorycz porażki lokalnym przysmakiem piwnym. O jakże się mylili, nie pragnienie ani inne chucie gastronomiczne, a nierozwiązywalne, skomplikowane zagadnienia z dziedziny nawigacji terestrycznej, zawiłości locji, zła ponoć „ widoczność „ (wg niektórych „widzialność”), niechętne morze, zmęczenie (będzie i o tym) , wzajemne niezrozumienie kapitana i oficerów w intencjach zapewnienia warunków, by jacht jednak jakoś płynął, t.zw. dobra praktyka morska, sytuacja w Darfurze, wczesna jesień w Normandii i totalny bałagan, nieuctwo, lenistwo prowadzącego, jego niezdecydowanie, bezmyślność wachtowego oficera i błogostan właściwie całej załogi spowodowały, że – i tu proszę czytać uwaznie1 -:
ORZECZENIE z dnia 19 lutego 2008 r.- Izba Morska przy Sądzie Okręgowym w Gdańsku z siedzibą w Gdyni, w składzie ..itd. itd., z udziałem, itd itd , po rozpoznaniu w dniu 5 lutego sprawy wejścia s/y „Portowiec Gdański” na płyciznę przy wschodnim wybrzeżu wyspy Oland w dniu 25 września 2007 r.- ORZEKA: Przyczyną wejścia itd itd. na kamienistą przybrzeżną płyciznę przy WSCHODNIM wybrzeżu wyspy Oland , na pozycji 56o36, N i 016o 42, E, w dniu itd.itd. około godz. 0900; przy wietrze SSE 1 STOPIEŃ B, GŁADKIM MORZU i DOBREJ WIDZIALNOŚCI , a w konsekwencji tego ROZBICIA i UTRATY jachtu, było obranie kursu P R O W A D Z Ą C E G O NA BRZEG !
Mój Boże…. to około 4Mm na E od południowego cypla Olands Sodra Udde, niedaleko mielizna z kaszycą i latarnia Olands Sodra Grund, ale NAPRZECIWKO portu Gronhogen, mety etapu, po drugiej stronie wyspy! Dwie lampy, jedna świeci na 26 Mm, druga na 22Mm. Jak nie zauważyć tych świateł ? Przy takiej pogodzie ? Z przebiegu rozprawy wynika, że praktycznie nie było nawigacji w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, na mapie wykreślano dziwne kursy, których nawet oficer wachtowy, autor tychże, nota beneinformatyk, nie potrafił Wysokiej Izbie zinterpretować (kurs kompasowy to, czy rzeczywisty, „ droga po dnie „?) co wywołało wpierw zdziwienia, a potem zaniepokojenie Składu Orzekającego, rozpaczliwą chęć zrozumienia w czym rzecz u Delegata Ministra Infrastruktury (taki prokurator jakby) a u przedstawicieli Armatora, kapitanów z dużym stażem, niepowstrzymane salwy śmiechu ! Bo i było z czego. Nikt z załogi naszych wikingów nie potrafił powiedzieć w jaki sposób obliczano prędkość jachtu, przebytą drogę, co oznaczają tajemnicze zapisy w dzienniku., gdzie na jachcie była locja (popłoch w oczach). A nie byli to ludzie przypadkowi, o nie ! Jeden z oficerów pochwalił się rejsem na „Chopinie”, a i innym kursy i praktyki liczne nie były obce. Dowodzący sternik morski miał 500 h pływań w 7 bodaj rejsach, co daje ok. 36 h na rejs, ale nie oszałamia, a na śródlądziu, gdzie niegdzie wzbudza szacunek, jak nie podziw. Aby biednego Dominika (tak ma na imię nasz dzielny jarl) nie pogrążać do końca, litościwie nie poinformowałem Wysokiej Izby o niedawnym wejściu na mieliznę „naszego drogiego kapitana’ , ale jachtem stalowym dla odmiany. Ten nie zatonął. A w czasie rejsu były konsultacje i narady kadry oficerskiej z kapitanem na tematy m. innymi nawigacji terestrycznej, locji i podobnych, a dopuszczony do konfidencji z Pierwszym po Bogu manszaft ośmielał się sugerować różne ciekawe rozwiązania problemów nawigacyjnych.
To co napisałem nie jest moją złośliwością, skąd bym śmiał, to zdradził nam Pan Dominik, usiłując, nieudolnie zresztą, podzielić odpowiedzialność „ pa wsiech ” O 8 rano przy zmianie wacht (nikt nie wiedział jaka jest pozycja jachtu,) III oficer, przeurocza młoda dama, takie trochę chucherko, miała wskazany kurs, pokazany nieodległy brzeg i błogosławieństwo „kapitana” który POSZEDŁ SPAĆ ! Zmęczenie ? Po czym ? Hypoglikemia ? Z niewiadomych powodów Pani Olga zboczyła ku lądowi, nie wiedząc że równolegle do brzegu płycizn kamienistych moc, a małe białe baranki to nie odległa od wyspy fala przybojowa (!) a już kamyki. No i stało się. Nagłe głośne bardzo .’bum’ budzi kapitana. Jacht na burcie prawej pod kątem 45 o zaczął brać wodę. Rozpoczyna się akcja ratunkowa, poprzedzona ewakuowaniem bagaży załogi. Nie udaje się znalezienie przecieku i z obawy o życie załogi po wezwaniu pomocy u stosownych służb Królestwa Szwecji następuje ewakuacja w asyście łodzi rybackich, które w okolicy akurat łowiły. Wszyscy szczęśliwie są na brzegu (od ‘bum’ tekst wg relacji kapitana..) A zdjęcia wykonane z helikoptera pokazują jacht na kamieniach, nieopodal brzegu, z wypełnionymi lekkim wiatrem wszystkimi żaglami! Genua, grot i bezan , nie zdjęte, dobrze widoczne. .Podobno nie dało się zdjąć żagli ….Bryza dobijała kadłub do kamieni, na pewno poszerzała dziurę, Może bez żagli dałoby się zepchnąć jacht na wodę, no ale nikt się nie poważył zostać na jachcie i trochę powalczyć o jego uratowanie….Kapitan co prawda, nie zapomniał zabrać z jachtu GPS-u, który niebawem podarował rybakom za pomoc, ale o żaglach, choć bardziej widoczne, zapomniał. Hojne panisko z niego ! Załoganci nie bardzo wiedzieli co i jak, ale szybko się uwinęli, i z kapitanem, porzucając jacht, ponawigowali do domu. Ale na rozprawie, co trzeba przyznać, jak jeden mąż solidarnie bronili szypra. To dobrze o nich świadczy, mam nadzieję, że jeszcze popływają sporo. Nie komentuję sposobu uzyskania „kwalifikacji” przez oficerów i szefa tej wyprawy, rozumiem, że chłopcy i dziewczęta mogli niektóre „lekcje” opuścić i nie wolno mi sugerować nieprawidłowości w pracach komisji egzaminacyjnej, której niektórych członków znam osobiście i cenię. Na pewno był tu ogromny pech, zaniedbania z lenistwa no i nieuctwa, brak wyobraźni, doświadczenia u wszystkich, ale że był to też rejs szkoleniowy, to i bardziej trzeba było pilnować porządku na jachcie. Źle że jacht zatonął, dobrze że bez strat w ludziach. Dobrze by było, co by niektórzy z pechowej załogi wyciągnęli właściwe wnioski, a nie dąsali się na przedstawicieli Armatora, co miało miejsce po rozprawie – cytuję: „napastliwe traktowanie”! Wybaczcie że nie było tam niepotrzebnych poprawności, ale dla mnie nieuk jest nieukiem a cymbał-cymbałem.
Sprawcy zatonięcia jachtu zrobili niedźwiedzią przysługę tym, którzy od lat walczą o zniesienie rygorów w jachtingu, niepotrzebnej, wydawało się, hierarchizacji i nadmiernej interwencji w nasze żeglowanie. przez administrację, jakże chętną do wsadzania każdej działalności obywateli w ramy, nawiasy i kagańce. Teraz zwolennicy „porządków” w jachtingu dostali argument, niech Was…
Niepełny byłby artykuł bez wskazania winnych. Cytuję orzeczenie Izby :
„Winę za wypadek ponoszą :
– kapitan jachtu, j.st.m. Dominik J. przez to, że zanim poszedł spać – nie wydał trzeciej wachcie precyzyjnych wskazówek co do kursu oraz zachowania bezpiecznej odległości od brzegu;
– oficer wachtowy, st. J. Olga J. bo zmieniła kurs na prowadzący do brzegu,
III pozbawić:
1. jachtowego sternika morskiego Dominika J. pozbawić prawa prowadzenia jachtów żaglowych po wodach morskich na dwa lata oraz uzależnić przywrócenie go od odbycia w pełnym zakresie praktyki wymaganej do uzyskania dotychczasowych uprawnień,
2. sternika jachtowego Olgę J. prawa prowadzenia jachtów żaglowych po wodach morskich na jeden rok oraz uzależnić przywrócenie go od ukończenia wymaganego szkolenia, odbycia stażu i zdania egzaminu.”
Izba Morska w swej dobroci nie uwzględniła postulatu przedstawiciela Armatora aby praktyki i egzamin zaliczać poza Okręgiem macierzystym zainteresowanych. I tyle. Straciliśmy jacht na który czekaliśmy 10 lat, pływali bez mała 30, był naszą dumą, .wizytówką Portu, był naszą miłością. Dla wielu z nas był ważnym ze względów osobistych, pozostawił najlepsze wspomnienia. Dla niektórych najważniejsze. I aż tyle !
Morze nie toleruje ignorantów. Morze nie jest po kolana..” KAPITANIE” J…..
Mariusz Pycz- Pyczewski. kpt
Za zgodą:http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2063&page=0