Założyłem, że część czytających może być zainteresowana jak to się uprawia żeglarstwo bez silnika. Dlatego będzie trochę opisów dość technicznych związanych z wykorzystywaniem sił natury i własnych nie tylko do pokonywania dłuższych dystansów na otwartych wodach, ale również do zapomnianej już w niektórych rejonach świata umiejętność wchodzenia i wychodzenia do/z miejsc postojowych bez pomocy silnika
18 września 2014 o 0700 oddałem cumy. O 1000 przetaczałem się przez zachodnie główki zewnętrznego falochronu. Wysoka woda o 0452, ale kalkulowałem żeby wykorzystać odrobinę silniejszy prąd który miał być właśnie po siódmej. Wiatr który siadł wieczorem miał być nadal wschodni i tu nie miało być niespodzianek. W czwartek miał mieć jeszcze 9-10 węzłów. W planie moim zapomniałem o jednej rzeczy – bryzie. Miałem wyjechać na spinakerze i przez moment tak nawet było, ale na odcinku 30 m wiatr zmienił kierunek o 90 stopni i w stronę wyjścia musiałem się halsować. Podmuchy niestety dość słabe i dokładnie pod prąd. Wiec w samym wejściu totalny bałagan w wodzie. Bardziej dryfuje niż żegluje. Ale koło południa w końcu ruszyłem. Korzystny prąd i przyzwoity wiatr 3-4B, który powoli skręcał na coraz bardziej południowy. Idę 5-6 węzłów. Niestety skończyło się to po minięciu wyspy Guernsey. Było gorąco i niepokojąco. Noc rozwiała moje wątpliwości – za rufa burza. Znowu muszę uciekać. Do tego przebiegi słabe i pierwsza doba to średnia 3 knt.
Następny dzień jest jeszcze gorszy. Wiatr ma w porywach 1B. Bardzo gorąco, szoruje pokład. Stawiam spinaker, bo odkręcił wiatr na wschodni, ale prędkość nie przekracza 1,5knt. Na szczęście za rufą zrobiło się czysto na niebie.
Wieczorem coś usłyszałem. Gdy powtórzyło jeszcze kilkukrotnie miałem pewność. COŚ się buduje. Znowu życie zmusiło mnie do ścigania. I znowu się udało. Wygrałem! Nocny spektakl piorunów za chmurami był niesamowity i przerażający. Niczego tak się nie boje na wodzie jak właśnie wyładowań niebo-woda. Próbowałem robi zdjęcia i kręcić filmy, ale te obrazy chyba są zapisane tylko w mojej głowie.
Skończyło się zagrożenie burzowe i zaczęła się mgła. A w planie było skrócenie drogi i zostawienie wyspy Ushant po prawej burcie. Ale trzeba pokonać wąskie przejście z bardzo silnym prądem. Rzut oka na zegarek, mapę i prędkość. Jak się postaram to zdążę złapać się na korzystny kierunek prądu. Staram się wiec bardzo – trymuje porządnie spina. Baksztag. Zwrot przez rufę. Baksztag. Jak najszybciej. I nasłuchuje. Mgła bardzo gęsta. Widoczność może na z 50 m. A statki buczą. Myślę że w takiej sytuacji rybackie jednostki nie będą robi sobie jaj jak zwykle i AISy maja włączane? Z lewej burty idzie spora jednostka. AIS twierdzi że miniemy się w odległości pól kabla, ale kto by ufał tej elektronice J Słyszę jego silnik na godzinie 11. Bardzo wyraźnie słyszę. Słyszę go na 10, na trawersie…. Wyobraźnia podpowiada złe obrazki. Pól kabla? To 90 m. Statek ma 150m długości. Jeżeli antena AISa jest w połowie długości to ma 75 m do dziobu czyli zostaje 15m zapasu, realnej różnicy? Nie myśl, słuchaj! Ręka na rumplu. Jeśli on we mnie dziobem to ja jego też! To najmocniejsza cześć jachtu. Ja idę 4knt , on 7 knt, wiec potencjalna prędkość zderzenia to 11knt. Dużo tej matmy w tym żeglarstwie, co? Samo uderzenie Puffin wytrzyma bez problemu, ale co poźniej? Utrata masztu? Wciągnięcie przez śrubę? Jak bardzo jest zabalastowany? Może skończy się tak u Janausza na Skwarku? Słyszę go na 8, 7 za rufą. Uff, przeszedł przynajmniej dźwięk bo statku nawet cienia we mgle nie zobaczyłem.
Celuje w grubą Rosjankę (boja kardynalna wschodnia) przy Uschant, za nią zmienię kurs na bardziej zachodni, a później już na południe. Gdzie ona jest, przecież to wielka stawa. Jest! Wyłania się z mgły mocno górując nade mną jakieś 20 m od burty. No to już wiem już jaka jest naprawdę widoczność. Wiatr w przewężeniu tężeje, wiec szybko pokonuję ten odcinek i skręcam już zupełnie na południe. Jeszcze tylko minąć podejście do Brestu i będzie spokój. Zresztą tu mimo mgły i tak jest dużo lepiej bo nie ma kłopotu z miejscem aby zmienić kurs.
Kolejny poranek z słabym półwiatrem. Stawiam pod niebieskim niebem genakera. Z notatek w zeszycie wynika ze ostatnia doba trochę lepsza i zrobiłem 87 mil. Pojawiło się miłe choć nieokrzesane towarzystwo w postaci delfinów. W czasie popisów przed kamera któryś z nich przywalił pod woda w ster 🙁 Wiatr rośnie o 1500 – genaker w dół, fok w górę. O 19 na grocie już pierwszy ref. No w końcu jakieś puffinowe warunki 🙂 O 21 mam już dwa refy, a o 22 zakładam trzeci – ostatni na grocie. W nocy wycieczka na dziób. Stawiam baby foka, a marszowy klaruje na relingu. Fala bardzo nieprzyjemna, jest bardzo mokro. Na szczeście autopilot Raymarine nie ma problemu ze sterowaniem. Więc ja ląduje z powrotem w suchej koi. Jest już 35-40 węzłów wiatru rzeczywistego z bejdewindu. Rano siada do 7B zmieniam, wiec przedni żagiel na kliwra. Teoretycznie mógłbym mieć więcej żagla, ale samoster by się bardziej męczył, żegluga była by twarda i nieprzyjemna. Puffin jest bardzo stateczny i bardzo lubi dużo żagla i szybką żeglugę, ale przy tak krótkiej, a wysokiej fali, albo się w nią wbija albo przelatuje i spada po drugiej stronie. Daliśmy dużo balastu z myśla o bezpieczeństwie, a stworzyliśmy mała „zadziorę” która pływa bardzo szybko w mocnych warunkach. Doba zamknięta wynikiem 105 mil zdobytych w bejdewindzie (w tym przy wietrz 25-35 węzłów wiejącym przez 16h).
Cel (La Rochelle) już blisko, a wiatr odkręca i robi się coraz bardziej szkwalisty. Będzie paskudna halsówka na koniec. Biskaje mi nie odpuściły mimo, że prognozy twierdziły że maksymalnie będzie 20 węzłów.
/Szymon/
PS – zdjecia będą niedługo dodane 🙂 /Brożka/