Grenlandia zachwyca

0
660

Z Dublina do Stornoway

Środa, 13 czerwca

Wyjście z Dublina opóźniło się nam nieco na skutek, jak zwykle, nieprzewidzianych okoliczności. Nad Wyspami zaległo jakieś paskudztwo, które spowodowało że przez kilka dni walczyliśmy w marinie o przetrwanie przy 40 knotowych wiatrach. 

W chwilach wolnych od wciskania na miejsce wyskakujących odbijaczy i łatania urwanych cum szukaliśmy naszej palety z zakupami na Grenlandię, która z powodu urodzin Królowej utknęła gdzieś w Londynie. Wizja opuszczenia Irlandii bez odpowiedniego zapasu fasolki po bretońsku, polskich mielonek i stosownego zapasu Słodkich Chwil powodowała bezsenność skippera, której nie były w stanie pokonać nawet lokalne sztandarowe produkty. Wreszcie paleta dotarła, wiatr zelżał, słońce wyjrzało – ruszyliśmy. 

Morze Irlandzkie, trochę wzburzone po ostatnich przejściach, pozwoliło jednak na normalną żeglugę pod pełnym zestawem świeżo naprawionych żagli. Opatrzność do tego stopnia nas oszczędzała, że trzeba było znowu liczyć o której godzinie woda płynie w którą stronę. Podciągnąć na N przy korzystnym prądzie, zakotwiczyć na parę godzin w towarzystwie fok i znowu dalej. North Channel przeszliśmy gnani prądem ale wspomagani silnikiem. Zaraz potem wpłynęliśmy na szkockie wody. Wybraliśmy trasę między wyspami. Po części za przyczyną prognoz, po części za potrzebą upajania się widokami. Prognozy sprawdziły się co do joty, widoki nie sprawiły zawodu. Bez deszczu i raczej pod żaglami dopłynęliśmy do Sea of Hebrides. Tu niestety mozolna halsówka pod takie szóstkowe wiatry z N aż do Stornoway.

Przed wejściem do portu, pomni wcześniejszych doświadczeń i zapisu w Reeds’ie „Visitors should report to HM” próbujemy zasygnalizować nasze istnienie. Czynności w tym kierunku, podjęte tuż po północy powodują, że ostatecznie stwierdzamy, iż lokalny dialekt używany przez wyraźnie zaspane służby w tej części świata uniemożliwia jakąkolwiek formę porozumienia. Nasze zdziwienie nie miało granic, kiedy na kei, o 0100 zobaczyliśmy Harbour Mastera czekającego aż doczłapiemy się do obrzydliwej, betonowej Cromwell Quay. Uprzejmy pan poinformował nas, że to miejsce jest niewygodne do cumowania, natomiast za ferry terminal jest ukryty mały pływający pomost przy którym możemy wyjątkowo się zatrzymać. Kiedy tam dopłynęliśmy pomógł nam zacumować, wręczył przygotowany zestaw folderków o okolicy i możliwościach w mieście i jeszcze chwilę pogawędził o planach. Kiedy po śniadaniu szedłem do biura, na jednym z masztów wisiała polska flaga. To było naprawdę ujmujące.

 Nasz pierwszy port na Grenlandii

wtorek, 3 lipca 2012

Jest 0200, czyli druga w nocy jakiegoś czasu. Słońce zaszło na chwilę poniżej morza. Księżyc w pełni wisi za rufą. Po 40 godzinach płynięcia we mgle o widoczności do dziobu nagle iluminacja. Zachodni brzeg Grenlandii przed nami. Ostre szczyty, błękit nieba o północy, biel lodowców. Sopran Aleksandy Kurzak i Donizetti L’elisir d’amore (wtajemniczeni wiedzą), to się chyba nazywa ekstaza. 

Toast za szczęśliwe ocalenie już wypity. Mocno przywiązani do czegoś, co kiedyś było kutrem, stoimy w Paamiut. To nasz pierwszy port na Grenlandii. Stąd do Nuuk już tylko 150Nm. Emocje ustąpiły, nastała proza. Jest całkowicie oczywiste, że w pewnym momencie przestaje się być zdobywcą oceanów i trzeba przejść na poziom operacyjny. Zasięg GSM, PINy do kart i różnice średnic węży do wody. 

Natychmiast po wysłaniu wzniosłych relacji otrzymałem polecenie / zapytanie: A gdzie zdjęcia? I zaczęło się. Przeglądanie zawartości 10 kamer, kable, adaptery, przejściówki i czytniki to nic w porównaniu do konieczności przejrzenia miliona zdjeć. Kiedy już pokazało się dno w butelkach uzgodniono wspólne stanowisko, nie ma takich zdjęć, które pokażą jak tu jest. Grenlandia zachwyca. Jest inna niż znane nam wcześniej miejsca w Arktyce.

 

środa, 11 lipca 2012

Wreszcie pod naszym prawym salingiem powiewa dumnie grenlandzka flaga. Wymiary ma nieco większe od polskiej na flagsztoku na rufie, ale innej nie było, a poza tym to my jesteśmy tu duży statek. Flaga Grenlandii ma polskie barwy, ciekawy wygląd i dorobioną do tego ideologię. Biały pas to czapa lodu, czerwony to ocean, czerwony półokrąg to zachodzące słońce, biały półokrąg przedstawia góry lodowe i pak. Kupić tę flagę nie było łatwo bo nie ma tu czegoś takiego jak sklep żeglarski. W sklepach z pamiątkami mają tylko papierowe. Była nawet koncepcja aby tę papierową zafoliować lecz sprawa utknęła na braku możliwości foliowania. Rozwiązanie zastępcze polegające na użyciu foliówki (koszulki na dokumenty) uznano za nie licujące z powagą sytuacji. Ostatecznie dzięki łańcuchowi ludzi dobrej woli udało się dotrzeć do firmy Stark, w której banderę nabyliśmy po cenie urzędowej. Inna sprawa, że wszystkie pozostałe jachty nie mają nic pod prawym salingiem i nikogo to nic nie obchodzi. 

Życie towarzyskie w Nuuk

czwartek, 12 lipca 2012

W Nuuk jest kilka jachtów. W większości znajomi i w większości na North-West Passage. Mark płynie na Jonathanie, dwa jachty włoskie i jeden szwedzki Halberg-Rasey. Jedynie Enrico na Plum, znamy się jeszcze z Ushuaia, będzie, tak jak my, wracał po sezonie na południe. Ponieważ ja nie mam w tym momencie napiętego terminarza, poznaję Nuuk, dłubię coś przy jachcie i prowadzę bogate życie towarzyskie. Poprzednia załoga już wyleciała, aczkolwiek z trzydniowym opóźnieniem, bo Island Express uznał, że warunki pogodowe uniemożliwiają loty choć samoloty Greenland Airlines latały w tym czasie. Chłopcy mieli dodatkowy urlop w hotelu na koszt linii lotniczych. 

Dzisiaj kolacja u Renaty i Zbyszka, czyli opiekunów polskich żeglarzy na Grenlandii. Wcześniej spotkanie miejscowej polonii w liczbie osób czterech (czyli niepełnej) u nas na pokładzie. Zakupy już zrobione (czyt. naczynia wytłuczone podczas przejść pod Kap Farvel odkupione), jacht przygotowany, prognozy w miarę korzystne; czas ruszać dalej, w kierunku Ilulissat.

Ilulissat / Grenlandia

wtorek, 17 lipca 2012

Na Grenlandii nie ma problemów z parkowaniem samochodów. Natomiast zaparkowanie jakiejkolwiek łódki stanowi wyzwanie. Nikogo nie dziwi kiedy doklejamy się jako piąty statek w tratwie, czwarty to coś co przypomina kuter rybacki, ale jest o połowę mniejszy od nas. Za chwilę do nas dochodzi, jako szósty, kanadyjski jacht ze studencką załogą. Rano trochę nam dokuczało kanadyjskie tankowanie polegające na noszeniu diesla w 10l baniakach. Kanadyjskie studentki jednak takie miłe były, a do tego jeszcze uprzejmie zapytały co to za egzotyczna bandera powiewa na naszej rufie. Zadeptany fordeck trzeba będzie jednak umyć. Zachodziliśmy do Maniitsoq, gdzie wprawdzie miejsca dość ale ramię dźwigu wystaje nieco nad wodę, co grozi niezgorszą katastrofą . Byliśmy w Kangaamiut, który figuruje wprawdzie w World Port Index ale obrócić Spirita w owym porcie to już sztuka. Do Ilulissat próbowałem wejść, wystraszyłem się nieco ogromnej ilości motorówek i growlerów pływających w porcie, zacząłem cofać, na co lokalny rybak pokazał „go on”. To wszedłem i jakoś tak wymanewrowałem, że udało się do czegoś doczepić nie powodując strat w sprzęcie i miejscowej infrastrukturze. 

Disko Bay z setkami (tysiącami?) gór lodowych robi wrażenie. Formy, kształty, kolory i struktury zupełnie niepowtarzalne. Każdy pływający kawał lodu inny. Każdy wygląda inaczej oświetlony niskim słońcem i inaczej w południe. Niesamowity spokój i majestat otoczenia. Trzask migawek powoduje wrażenie dysonansu. Nasz maszt ma 80 stóp i nie sięga nawet do połowy tego, obok czego właśnie przepływamy.

Grenlandia – podsumowanie

piątek, 24 sierpnia 2012

Ostre szczyty grenlandzkich gór już za nami, wracamy w cieplejsze klimaty, czas na podsumowanie. 

Byliśmy na wodach Baffin Bay przeszło dwa miesiące. Przepłynęliśmy więcej niż 3.000 mil. Odwiedziliśmy wszystkie większe miejscowości na zachodnim wybrzeżu Grenlandii. Dopłynęliśmy do Upernavik, ostatniego większego osiedla w północnej części. Byliśmy w Arktyce kanadyjskiej. Przepłynęliśmy prawie całą Baffin Island (Ziemię Baffina). Zwiedzaliśmy miejsca nie opisane w żadnej locji, odkrywaliśmy nowe kotwicowiska, odwiedzaliśmy opuszczone dawno osady. Poznaliśmy fantastycznych ludzi, zarówno Innuitów jak i Europejczyków, którzy z tych czy innych powodów mieszkają na Grenlandii. Pamiętamy gościnny dom Renaty i Zbyszka w Nuuk. Egede uczył nas łowić ryby, zbierać muszle i żeglować w fiordach. Byliśmy w miejscach gdzie powstają największe na północnej półkuli góry lodowe. Oczarowały nas kształty, faktury i kolory grenlandzkiego lodu. Poznaliśmy smak nowych potraw, nauczyliśmy się przyrządzać muskoxa i raindeera. Opuszczając Grenlandię przeszliśmy Prins Christian Sund. Miejsce zupełnie wyjątkowe, dla mnie nieco przypominające Beagle Channel, tam gdzie najbardziej spektakularne lodowce wiszą nad wodą. Pięćdziesiąt mil wąskim fiordem z okalającymi szczytami ponad 2.000m, z lodowcami zawieszonymi wysoko lub spadającymi do samej wody, z pionowymi granitowymi ścianami o wysokości kilkuset metrów na wyciągnięcie ręki i kaskadami niezliczonych wodospadów. Kiedy wcześnie rano wychodziliśmy z Sundu na Danmark Strait płynął z nami ogromny Humpback, równolegle do jachtu, z taką samą prędkością. Prychał, robiąc tę swoją fontannę i sprawiał wrażenie zupełnie nie zainteresowanego nami. Wreszcie dał nura, pokazał ogon i zostaliśmy sami. Te miejsca są niepowtarzalne, trzeba tu jeszcze wrócić.

Jerzy A. Kosz

 

Źródło: http://spiritone.pl

Komentarze