Zew Oceanu – O smaku jałowca

0
661

Pędzimy ile sił w żaglach żeby zdążyć sie zobaczyć z Malaiką przed ich ruszeniem do Europy. Niestety wiatr jak na złość nam nie pomaga. Dopiero po 6h udaje nam się minąć St. Vincent. Potem jest już na szczęście lepiej. Przed nami w prawdzie noc płynięcia, ale humory dopisują. Po raz pierwszy na Karaibach odwiedzaja nas delfiny. Nie zdążylismy złapać za aparat, bo niestety chyba byliśmy dla nich za wolni do zabawy i szybko odpłynęły. Ale Brożce udało się siąść na dziobie i pomachać z nimi nogami 🙂

W nocy bardzo spokojna żegluga. Szymon jednym okiem prowadzi ciągłą obserwacje horyzontu, a drugim gra w Cywilizację II. Brożka w trakcie swojej szychty tym drugim okiem czyta. Przeżywamy istny napad latajacych ryb. Te stworzonka potrafią przelecieć nawet 90 m! Brozka jedną dostaje w głowę – kask, zdecydowanie powinniśmy używać kasków!

Koło południa wpływamy do Rodney Bay. Stąd prowadzi krótki kanał do mniejszej zatoki w której znajduje się Rodney Bay Marina. Według naszej mapy powinno być wewnątrz kotwicowisko, więc decydujemy się halsować do środka. Nie jest to łatwe, bo co chwilę pędzą tędy skutery wodne, motorówki i jachty wychodzące z mariny. Przed wejsciem do portu nalezy zameldować sie przez VHF do biura o czym informuje wielka tablica przed wejściem do kanału. Wychodząc widzimy wielką marinę, w której stoi kilka mega jachtów. Dobrze, że nie zechciało im sie wypływac kiedy my się halsowaliśmy! Niestety poza mariną nie ma tu nic. A w szczególności naszego kotwicowiska… Choć jest coś! Szymon wypatrzył znaną już żółta rufę Malaiki. Poczekali na nas ! Parkujemy pomiędzy Malaiką, a katamaranem. Obsługa mariny przypatruje się z zaciekawieniem, kto postawił 3 jachty w miejscu dla dwóch.

     obraz nr 1

fot. A. Shramm-Newth

W Rodney czas mija nam powoli. Aga i Paweł przyjeli nas do siebie, nakarmili, wyparli i umyli 😉 Pracujemy koncepcyjnie w biurze, które zostało z potrzeby chwili otwarte w kokpiecie sąsiadów. Spędzamy czas niczym rodzinka na wakacjach, w dodatku uzależniona od komputerów. Niestety są rzeczy, które trzeba nadrobić. W wolnych chwilach robimy drobne prace techniczne na Małej. Szymon wjeżdża na maszt i kontroluje stan takielkunku. Wymienia też lewe nakrętki od ściagaczy (bo się okazało, że są ze stali A2, a nie A4 czyli korodują w kontakcie ze słoną wodą). Brożka w tym czasie szyje nową dryfkotwę.

Właściwie nie udaje nam się zwiedzić St. Lucii, ale nie smucimy sie tym. W końcu musi być jakiś powód żeby tu wrócić! Z praktycznych informacji możemy powiedzieć, że zakupy spożywcze są tu tańsze niż na Grenadynach. Jakieś 15 min. spacerem od mariny znajduje się dobrze zaopatrzony supermarket IDA. Rodney Bay warto odwiedzić w piatek, gdyż odbywa się tu wtedy Friday Night street party. Oczywiście nie w marinie, ale w części dawniej zamieszkałej przez rybaków -Gros Islet. Na głównej ulicy wystawione są olbrzymie głośniki z których ciagle słychać muzykę, do tego przydrożne stoisk głównie z różnymi alkoholami. Bawi się tu zarówno miejscowa ludność jak i turyści. Trzeba uważać, żeby nie stracić torebki, telefonu z kieszeni (lepiej wartościowe przedmioty zostawić na jachcie) lub nie wpaść do głębokiego rynsztoku. Odważnym amatorom lokalnych trunków polecamy spróbować lokalną mikstrurę o kolorze i zapachu oranżady różowej, smaku anyżu i mocy ponad 70%.

obraz nr 2
brożka  
 
www.zewoceanu.pl

Komentarze