Czy potrzebne jest nam wychowanie morskie

0
663

Za zgodą: http://www.kulinski.navsim.pl

Wszyscy wiedzą, że SSI jest nie tylko oknem subiektywnym, ale i prowokacyjnym. Mój ulubiony brytyjski polityk (oczywiście oprócz Żelaznej Damy) – Enoch Powell (1912 – 1988) profesor greki, generał brygady, minister, poseł do Izby Gmin, konserwatysta, później unionista powiedział kiedyś (cytat z pamięci – Jurek Knabe poprawi):

„ja wam teraz powiem to co każdy z was myśli, ale sam przed sobą wstydzi się do tego przyznać”.

My tu teraz w Polsce też o kilku sprawach mamy swoje przemyślenia, ale do ich ogłaszania jestesmy tacy skorzy z różnych powodów. I wcale nie chodzi mi o wszechobecny uniwersalny terror oportunistycznej „poprawności politycznej”. Po prostu latami pewne sprawy tak do łepetynek zostały wtłoczone, że wielu z nas niesłusznie traktuje je jako aksjomaty.

Bardzo mi się podoba, że Andrzej Colonel Remiszewski wziął byka za rogi. To mi się jakoś komponuje z dyskusją pod poprzednim newserm. A teraz uprzedzam – tekst jest napisany na poważnie i na trzeźwo.

Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
———————————————-

Czy potrzebne jest nam wychowanie morskie?

„Pływałem (…) mokłem i marzłem na pokładach jachtów nie po to, ażeby z Was uczynić sportowców (…) lecz dlatego, abyście Wy, jako Polacy, poznali morze, uczuciem się z nim związali, uznali je za własną bezcenną wartość, bez której nie ma życia dla dzisiejszej Polski. W tej myśli pracowałem, pływałem po morzu często nawet wtedy, kiedy do pływania nie miałem ochoty (…)”.- Mariusz Zaruski

Tytułowe pytanie okaże się zapewne prowokacyjne dla kilku grup Czytelników. Szczególnie w kontekście wyżej przytoczonego cytatu, znanego zapewne każdemu polskiemu żeglarzowi powyżej pięćdziesiątki.

Jedną z tych grup będą Czytelnicy wychowani na ideach harcerskich, z dawnej dobrej szkoły, pochodzącej jeszcze od Mariusza Zaruskiego, przedwojennego AZM-u, czy Ligi Morskiej i Kolonjalnej. Przecież są wśród nas tacy, których żeglarskimi nauczycielami byli ci, co swą żeglarską drogę rozpoczynali jeszcze przed wojną. Są też tacy, którzy powołując się na te szczytne tradycje, prowadzili żeglarską i morską edukację przez kolejne dekady peerelu, służąc co prawda w ten sposób ówczesnej władzy ale jednocześnie wyrąbując lufcik do wolności w ustrojowym murze. I dając młodym ludziom coś bezcennego: pasję życiową, przygodę, świadomość, że świat to nie tylko to, co ich bezpośrednio otacza.

Inną grupą okażą się zapewne wielbiciele polskiej potęgi morskiej, którzy z łezką wspomną, jak to szeregi młodych ludzi zasilały zatrudniające dziesiątki tysięcy pracowników przedsiębiorstwa armatorskie, stocznie. Jak tysiące rekrutów trafiały do czekającej na rozkaz desantu na Danię, Marynarki Wojennej. Pamiętających PCWM jest już pewnie niewielu, lecz wielu pamięta „Latającego Holendra”, „Bractwo Żelaznej Szekli”, miesięcznik „Morze”, Licea Morskie. Wychowywali się na nich już to czynni dziś żeglarze, już to rodzice współczesnych żeglarzy.

Sprowokowani mogą poczuć się także entuzjaści przeróżnych, funkcjonujących z sukcesem w innych krajach, organizacji prowadzących różnoraką edukację morską, a przynajmniej zapewniających kontakt z morzem młodym ludziom. Dołączą do nich być może ci, co praktykują to samo i w polskiej siermiężnej rzeczywistości.

Dwu pierwszym grupom na tytułowe pytanie odpowiem krótko: NIE! WYCHOWANIE MORSKIE JEST NIEPOTRZEBNE!

Nie potrzeba nam kadr dla floty wojennej, nie potrzeba nam poboru rekruta, tradycyjna flota jest nam także niepotrzebna. Nie będę tego szerzej rozwijał, bo to ogromny temat sam w sobie.

Nie potrzeba nim siły roboczej na statki, do fabryk i stoczni. Flota ma się dobrze (sam szczeciński PŻM to ponad 3 mln ton nośności), dzięki otwarciu rynków nasi marynarze mogą znaleźć zatrudnienie we flotach obcych, a nasi armatorzy, załogi z obcokrajowców. Nie ma powodu, by państwo sponsorowało kształtowanie kadr dla prywatnych przedsiębiorców. To samo dotyczy przemysłu, w tym stoczni. Dziś, we współczesnym świecie, większość tych prac i zawodów jest zarezerwowana dla pracujących za miskę ryżu robotników z Dalekiego Wschodu. Nas powinny interesować nowoczesne technologie, praca mózgów, a nie bicepsów. Tak zmienił się świat, szczególnie zaś, były już na szczęście, „drugi świat”, do którego należeliśmy przez niemal dwa pokolenia. Narzekaczom, ogarniętym nostalgią za minioną epoką dedykuję poetę:

„Wy nie cofniecie życia fal!

Nic skargi nie pomogą!

Bezsilne gniewy, próżny żal!

Świat pójdzie swoją drogą.”

Grupie trzeciej odpowiem tak: TAK, WYCHOWANEI MORSKIE JEST POTRZEBNE.

Musimy tylko odpowiedzieć sobie na pytania: Co to jest? Po co? Za czyje pieniądze?

Postawię tu kilka tez.

Polska nie jest krajem morskim, nigdy nie była i nie musi być. Aktywność Polaków na morzu nie różni się istotnie od ich aktywności w rolnictwie, na drogach, kolei, w kopalniach, centrach komputerowych, galeriach handlowych, turystyce górskiej, leśnej i wszelkich innych obszarach działalności. Wszystkie te obszary są w coraz większym stopniu domeną działalności prywatnej – gdzie prywatny przedsiębiorca oferuje towar, usługę, miejsce pracy, a prywatny, wolny obywatel decyduje, czy z oferty skorzysta.

Nie ma żadnego powodu, by państwo w sposób szczególny „sponsorowało” aktywność morską. Albo inaczej: powodów jest milion, wszystkie takie same, jak oczekiwanie „sponsorowania” górnictwa, lotnictwa, rolnictwa i czego tam jeszcze chcecie. Wystarczy, by politycy i urzędnicy nie przeszkadzali, w sposób naturalny Polacy będą korzystać z morza, analogicznie jak inne narody kontynentalne.

Państwo nie powinno zastępować świadomych, wolnych obywateli w tych dziedzinach, w których mogą i powinni radzić sobie oni sami. Zrobią to lepiej i efektywniej od polityków i urzędników. Są oczywiście dziedziny, których bezpośrednia organizacja przez państwo jest konieczna, są też takie, gdzie nie jest konieczna ale jest celowa i słuszna, są wreszcie takie, które wymagają wsparcia budżetowego. Lista tych dziedzin jest oczywiście tematem dyskusji na całym świecie, prowadzonej między liberałami, a socjalistami. Nie miejsce na żeglarskim portalu na taką dyskusję, tym bardziej, że często sprowadza się ona (nie tylko w Polsce) do używania demagogii, prymitywnych uproszczeń, a często kłamstw.

Co to jest wychowanie morskie? Czym powinno być. Już wiemy, że nie musi być „kuźnią kadr morskich”, niekoniecznie musi propagować okno na świat, ową „bezcenną wartość”, o której pisał Zaruski.

Może powinno stać się sposobem hartowania charakterów, kształtowania osobowości? To piękna idea, pytanie tylko, czy realna w dzisiejszym świecie? Znów prowokacyjnie, zapytam, czy kiedykolwiek tak naprawdę była wdrażana w życie?

A może wystarczy po prostu pokazywanie młodym ludziom innego sposobu na życie, dawanie szansy na przeżycie przygody, na poznanie świata inaczej, niż z fotela samochodu rodziców albo stołka przed komputerem? Młodzi ludzie, choć dziś tak inni, są jednak tacy sami jak przed dziesięcio- i stuleciami. Może więc otwarcie przed nimi takich szans jest właściwym sensem tego, co szumnie zwiemy wychowaniem morskim?

Po co? No właśnie: po co? Czy po to, by wyciągnąć ich zza monitorów komputerowych, z czeluści dyskotek, spod sklepów z dopalaczami? Czy po to, by używając żeglarstwa, jako narzędzia formować ich, jak deklarują to różne chrześcijańskie szkoły pod żaglami? A może po to, by mieli szansę przeżyć przygodę, stać się doroślejsi, bardziej świadomi, zaradni, odpowiedzialni? A więc, może jednak wracamy do, zdałoby się utopijnej, idei kształtowania osobowości?

Na to pytanie powinien sobie odpowiadać każdorazowo ten, kto chce taką działalność edukacyjną i wychowawczą prowadzić.

I pozostaje pytanie o pieniądze. Żeglarstwo było tanie tylko w pewnym okresie historii. Było to w swoim rodzaju zdobyczą minionego ustroju. Lecz było tanie tylko pozornie. Możliwość żeglowania wymagała sporego wysiłku, być może ponoszenie go miało swoje walory, choć jak sądzę, nie w każdym elemencie. Jest różnica między włożeniem własnej pracy w przygotowanie sprzętu i naukę, a różnymi na przykład wymuszonym członkostwem w masowej organizacji.

No i ta taniość była pozorna. Raz, że opłacona niska jakością sprzętu, brakiem niemal wszystkiego. Dwa, że i tak ktoś za to płacił i to płacił nieświadomie – byliśmy to my wszyscy. Dziś przejrzystość finansów publicznych staje się niechętnie przyjmowaną normą, dziś też coraz więcej obywateli chce mieć wpływ na to, na co wydawane są ich pieniądze. Mogą też zadać pytanie, czy słuszne jest finansowanie żeglowania. I dobrze!

Już pisałem, że nie powinno być zadaniem państwa organizowanie za obywateli i dla obywateli wszelkiej aktywności. Ale państwo (rząd, samorząd, różne fundusz unijne) może wspierać finansowo cele ważne dla swego istnienia, dla egzystencji społeczeństwa, dla poprawy sytuacji społecznej i gospodarczej. Kluczowe słowo to: wspierać.

Oznacza to, iż najpierw trzeba zrobić coś samemu. Aż chciałoby się pomarzyć o tym, że „tradycyjne” organizacje dają masową ofertę dla młodzieży. Tak chyba się nie dzieje. Może dlatego, że ich działacze nie umieli w pewnym momencie zauważyć nadchodzących nowych czasów. Może dlatego, że właśnie zauważyli i postanowili te wiedzę obrócić we własny interes, zapominając o podstawowej misji, której winni służyć.

Narzeka się, że „kluby padły”. Owszem kluby w postaci znanej nam z peerelu zniknęły razem z całym ustrojem. Tam, gdzie przetrwały, jest to wynikiem po prostu zrozumienia przez ich działaczy reguł normalnej gospodarki oraz ciężkiej i uczciwej ich pracy.

Polska jednak to nie tylko nieudane relikty przeszłości. To także mnóstwo pasjonatów, którzy w różnych miejscach próbują zrobić coś pożytecznego. Tu drużynowy harcerski, tam działacz klubowy, gdzieindziej jakaś fundacja, a w jeszcze innym miejscu doświadczony kapitan, który w porozumieniu z wójtem zajął się gimnazjalistami. Są to różne osobowości, różne formy działania, różni adresaci działań. Łączy ich kilka podobieństw. Umiłowanie żeglarstwa, chęć zajęcia się młodymi ludźmi, pasja, no i umiejętność zdobywania środków materialnych. Oni wszyscy zasługują na docenienie, zasługują też na „państwowe” materialne wsparcie prowadzonych przez siebie przedsięwzięć.

I to jest właściwa formuła. Żeglarstwo jest domeną prywatności, nie ma żadnego powodu, by dziś i w przyszłości, je upaństwawiać, uspołeczniać i co tam jeszcze. A tym, co potrafią tylko narzekać zadajmy pytanie: co sami poza narzekaniem robią?

Andrzej Colonel Remiszewski

PS. Żeby było jasne: nie czynię przytyków żadnej konkretnej osobie i żadnej konkretnej organizacji.

Tekst wyraża wyłącznie osobiste, indywidualne poglądy autora

Komentarze