Zabieramy sie do napisania serii artykułów z cyklu – „Jak przygotować mały jacht do żeglugi morskiej/oceanicznej”. Na pierwszy ogień pójdzie instalacja wodna. Na Lilla My po prostu jej nie ma i na Maxusie też nie będzie. Często spotykamy sie z pytaniem „czemu ?”. W końcu wygodniej jest raz zalać jeden zbiornik, a nie upychać plastikowe butelki po „kątach”.
Prawda jest taka, że zbiorniki na wodę mają jednak dość dużo wad na małej jednostce. Przede wszystkim na wstepie odżucamy zbiorniki miękkie – mamy z nimi złe doświadczenia. Łatwo można je przetrzeć i bywają nieszczelne. A jeśli chodzi o zbiorniki stałe:
– najprostsza instalacja to co najmniej dwa zbiorniki. Zawsze któryś będzie po zawietrznej czy za bardzo z przodu czy z tyłu.
– istnieje ryzyko utraty wody i zalania jachtu przez co najmniej 100l naraz.
– powstaje mozliwość zatankowania dużej ilości wody niezdatnej do picia, a jesli woda się zepsuje to cała naraz
– trudniejsza kontrola ilości wody
– trudniejsza kontrola stanu zbiornika
– instalacja wodna to kolejna rzecz która zgodnie z prawem Murphiego musi się czasem zepsuć
– brak możliwości trymowania wzdłuż i w poprzek jednostki (możliwe tylko przy bardzo drogiej i skomplikowanej, a tym samym zawodnej instalacji)
– duża waga zbiornika
– utrudnia dostęp do kadłuba, tworzy zakamarki na jachcie
– zbiornik = konieecznośc posiadania pompy do wody pitnej = dodatkowe urządzenie do psucia się i zabierające wagę (no i prąd jeżeli jest to pompka elektryczna)
Na naszych jachtach „instalacje wodną” tworzą butelki PET w rozmiarach 1,5 l i 5 l. Na Karaibach kupilismy wodę w baniakach wyposażonych w kurek na dole – jaka wygoda ! Zalety takiego rozwiązania:
Pamiętacie dlaczego przerwano pierwsza próbę rejsu na Gemini 3 dookoła świata?