Atlantic Puffin – Dotarliśmy do Norwegii

0
573

 Kopenhaga po lewej i droga przez piekło

Rano, po moim zejściu z pokładu, mgła opada i wychodzi słońce. Pogoda wprost idealna, nawet wiatr tylko na początku trochę niekorzystny. Śniadanie jemy zbliżając się do mostu na Sundzie.

Droga przez Sund minęła w miarę szybko, a pogoda sprawiła, że była też bardzo przyjemna. Oczywiście po wyjściu, wieczorem, wiatr zdechł, a nad ranem znów pokazała się mgła. Na szczęście wszystkie statki trzymały się z daleka, bo byłyśmy dość blisko brzegu.W dzień znów pełne słońce, upał. Nawet przez chwilę udało mi się poopalać za sterem – kto by się spodziewał tego w drodze na Islandię? W tej pogodzie przewidywalne jest tylko to, że jest nieprzewidywalna…

Wieczorem miałyśmy nadzieję na wejście do portu, prysznic i sen. Był nawet umówiony hol. Niestety wiatr znów ucichł, dokładnie w momencie, gdy znalazłyśmy się na środku kotwicowiska na redzie Goteborga. W nocy pojawia się lekka bryza, więc ruszamy znów w stronę portu. Wystarcza akurat na tyle, żeby doczłapać się na środek toru wodnego w cieśninie między wysepkami i wszystko znika. Znów stoimy i liczymy na wyrozumiałość statków.

obraz nr 1

Nad ranem zmieniam Brożkę, chwilę później zaczyna wiać. Oczywiście w dziób. Halsuję się więc pod wiatr i pod prąd, śmieję się, że regacę się z bojami torowymi. Kiedy wiatr się wzmaga, zaczyna mi się to nawet podobać. Do tego przed dziobem panorama miasta z mostem na tle wschodzącego słońca. Robi się też coraz cieplej, co chyba cieszy mnie najbardziej, bo w moim subiektywnym odczuciu była to najzimniejsza noc w czasie tego rejsu. Po chwili znów wiatr cichnie. Mimo usilnych prób utrzymania się przynajmniej w miejscu, ciągle tracę wysokość. Dryfuje nas w stronę portu wojskowego, więc budzę Brożkę i próbujemy skontaktować ze Stefanem, tutejszym dilerem, żeby wziął nas jak najszybciej na hol. Nie udaje się, więc zamiast tego na wszelki wypadek wyciągamy kotwicę do kokpitu i walczymy o każdy centymetr zyskanej wysokości. Chowając się po którymś halsie do niewielkiej zatoczki, żeby uniknąć działania prądu, stajemy na mieliźnie. No cóż, przynajmniej już nas nie zdryfuje do tyłu 😉 Po kilkudziesięciu minutach, udaje nam się uwolnić. Płyniemy do mostu, gdzie w końcu Stefan i jego znajomy, Danny, biorą nas na hol katamaranu. I całe szczęście, bo nawet pomijając zakaz pływania na żaglach za mostem, droga do mariny jest tak długa, że zajęłaby nam kolejny dzień. I tak ostatnie 16 Mm zajęło nam 12 godzin…

Dotarliśmy do Norwegii

 

W końcu udało się stanąć. Jeszcze tylko przepchnięcie przez kolejną mielizną na wejściu do minibasenu, w którym stoimy. Zacumowałyśmy w stoczni, której współwłaścicielem jest Danny, więc może nie jest tu krystalicznie czysto i nic nie jest na wysoki połysk, ale mamy prysznic, pralkę, własną toaletę, pełne wyposażenie narzędziowe i wsparcie wszystkich pracowników stoczni.

Dotarliśmy (w komplecie!) do Kristiansand. Po awaryjnym powrocie do Goteborga spowodowanym walnięciem w skałę (powrót na stocznię do Dannego i przegląd dna) i ponownym wyjściu na morze w Kattegacie dostaliśmy do 46 węzłów wiatru oczywiście w mordę (46.1 max zanotowany). Na 3 refie i małych fokach gnaliśmy na wschód. W planie było wejście do Paco do Flekkefjordu, ale niestety nowe prognozy skierowały nas do fiordu wcześniej. Dziewczyny weszły przed 6 rano i zdążyły przed rozbudowaniem się nowej fali (tym razem ze wschodu) i rozwianiem się. Lilla My nie zdążyła uciec i przyniosła Szymona dopiero o 16.00. Wg GPSa przed wejściem do fiordu zanotowali prędkość po 11 węzłów… Obecnie w marinie notujemy po 30 węzłów, na morzu wieje do 9B.

obraz nr 2

Z dziennika Kaczki: Z Dziwnowa do Goteborga

Za zgodą: www.zewoceanu.pl 

Komentarze