Jachtostopem prze Atlantyk – Był Sylwester…

0
951

 

Był Sylwester. Co się działo dalej?

To nie przypadek, że wpis Bartka skończył się na opisaniu nocy Sylwestrowej, a potem nastała cisza.

Są dwie opcje : albo zapomnieliśmy o pisaniu bo bawiliśmy się świetnie, albo nie było
co opisywać.  Dla nikogo zapewne zagadka nie jest zbyt trudna. Nasi znajomi z Facebook’a mogą poświadczyć, że raczej się nie nudziliśmy.obraz nr 1

Słuchajcie,  te ostatnie dwa tygodnie były dla mnie najlepszymi jakie kiedykolwiek przeżyłam. Karaiby są piękne, ciepłe, krajobrazy niezwykłe, pogoda często żeglarska…ale
w podróżach zawsze chodzi o ludzi. Gdyby nie oni, podróżowanie byłoby niekompletne – tworzą klimat miejsca w którym przebywasz, niezależnie od Twojej geolokalizacji. Nie ważne czy jesteś u ciotki Maryli na imieninach czy pośród lokalesów w małej, pięknej, niemalże zapomnianej etiopskiej wiosce. Jeżeli z towarzyszącymi Wam ludźmi nadajecie na podobnych falach, czerpiecie przyjemność z przebywania ze sobą, wasze rozmowy ciągną się w nieskończoność, a milczenie nie powoduje zakłopotania – wiecie, że jesteście wśród „swoich”.

Tak właśnie czułam się przebywając z Bartkiem, Markiem i Michałem. Jak w przypadku moim i Bartka ich pochodzenie „rozstrzelone” jest na dwa krańce Polski. Marek – niemalże człowiek z gór. Michał jest człowiekiem spod samiuśkiego morza, więc mogliśmy solidarnie postawić się ludziom, którzy wychodzą „na pole”, zamiast „na dwór”. Żartuję! Nie było żadnego stawiania się, ale dyskusja o tym gdzie każdy z nas wychodzi oczywiście się pojawiła. Tak czy inaczej, dawno się tak nie śmiałam jak właśnie z chłopakami. Stworzyliśmy idealny czteroosobowy team jachtostopowiczów przemierzających razem Karaiby.

obraz nr 2

Sylwester zakończył się ciężkim porankiem, ale jak to Polacy poradziliśmy sobie
z problemem i już w południe byliśmy gotowi wyruszyć na zwiady po stolicy Martyniki – Fort de France. Miasto po zeszłej nocy [przypominam, że w Sylwestra było kompletnie wyludnione i podejrzanie ciche] niespecjalnie odżyło. Zaczęłam się zastanawiać czy nie funkcjonuje tu jakiś inny kalendarz…ewentualnie jakaś ukryta impreza za miastem o której wiedzą tylko[nie]liczni mieszkańcy. No bo gdzie oni wszyscy mogą być? Nawet przechodziliśmy obok mieszkania, gdzie nieustannie dzwonił telefon i nikt go nie odebrał.  A może udało nam się przetrwać apokalipsę zombie? Nie wiadomo. Czujemy się trochę jak ostatni ludzie na ziemi. Może warto sprawdzić jak ma się sprawa na kontynencie
i zadzwonić do rodzin?

Zaszyliśmy się w mieście – zeszliśmy z głównych dróg i zaczęliśmy błądzić po wąskich uliczkach. Zwykle w takich sytuacjach każdy z nas ma doświadczenie, że to właśnie tam przygody same powinny nas znaleźć. Może ten system działa także w wyludnionych miastach? Byle nie spotkać żadnego zombie, bo skoro nie ma ludzi to one muszą gdzieś być. Chyba, że wyemigrowały.

Swoją drogą, jedna z moich dobrych koleżanek [wierna fanka filmów zombie-podobnych] miała kiedyś zagwostkę czy lepiej żeby zombie było szybkie i głupie czy wolne i mądre. Nie pamiętam do jakiego doszła wniosku, ale w naszym przypadku na pewno lepiej żeby było mądre i wolne, bo nikomu z nas nie chciało się uciekać w tych upałach. Ach przepraszam, już wracam do tematu!

obraz nr 3

Wędrujemy tak dziarsko po mieście, robimy zdjęcia, pniemy się po stromych kondygnacjach miasta.
Dopiero w wyższych partiach stolicy wśród ciasnych ulic i przestrzeni wykorzystanej do cna zaczynamy dostrzegać ludzi.
A im wyżej, tym biedniej.

Ulice są ciasne i kręte, z dużą różnicą wysokości. Wszędzie zalegają śmieci, złom, biegają karaluchy. Każda przestrzeń wykorzystana jest jako posesja albo parking. Pisząc „każda” nie mam na myśli poboczy czy podjazdów przy domach, ale również dachy czy pseudo tarasy. Ustawiane są tam stoły, ławki, składowane „skarby” znalezione gdzieś po drodze do domu, śmietniki, donice i…samochody.  Co mnie urzekło, w ogrodach rosną rośliny które w Polsce można kupić w kwiaciarniach, a do karmników przylatują…kolibry! Jakże niesprawiedliwie się poczułam przypominając sobie o rokrocznie kupowanej słoninie i wysypywanych okruchach na pożarcie wróblom! Tu w karmnikach podawany jest nektar w specjalnych podajnikach stwarzających podobne warunki naturalne dla tych uroczych małych stworzeń z trąbką zamiast dzioba.

obraz nr 4

Na samym szczycie trafiliśmy na mały, pomalowany na biało kościół z monumentem ukrzyżowanego Jezusa z rozciągającym się miastem pod Jego stopami.
Uśpione/wymarłe/puste/zagadkowe Fort de France widziane z góry zatrzymuje nas na chwilę.

Niesamowite w jak różnych warunkach żyjemy. Paradoksalnie im ludzie tu mają mniej, tym są bardziej pogodni, komunikatywni, pomocni. Mówię o tych, którzy są pogodzeni z tym co mają – istnieje również taka grupa ludzi, która obierze Cię ze skóry, jeżeli tylko nie będziesz na siebie uważał. Nie mniej, poruszyły mnie skrajności które są tu widoczne między „typowymi” europejskimi standardami życia, a tymi na wyspach. Nikt tu nie nosi firmowych ubrań, nie ma elewacji domu wymalowanej „duluxem”, w dachach nie ma zamontowanych „veluxów”, a w sklepach nie leży glazura i przede wszystkim bardziej można dać im miano  składowiska niż sklepu… i ludziom to pasuje! Zamiast tego chętnie do Ciebie zagadują, pytają co u Ciebie słychać, skąd jesteś, powiedzą komplement, nauczą się paru słów od Ciebie, zaproszą na kawę/plażę/imprezę, zwrócą uwagę na to jakie owoce niesiesz, umyją swoją wodą i doradzą jak je przyrządzić (ewentualnie rozłupią Ci kokosa maczetą pożyczoną od kolegi zza „płota”), zabiorą Cię jeżeli łapiesz autostop, podzielą się imbirem ze swojego ogródka…lub po prostu się do Ciebie uśmiechną. Ci ludzie w większości nie gonią za pieniędzmi, bo uważają że ich nie potrzebują. Prędzej wartościowe jest dla nich posiadanie zapasu żywności niż zalegające pieniądze. Gdyby jeszcze mieli co za nie kupić. Żyją towarzysko i albo chętnie nawiązują kontakt z białym człowiekiem albo wolą trzymać się w swoim gronie.

My niestety przemierzając górne partie miasta spotkaliśmy się z wyzwiskami, krzywymi spojrzeniami i ostrzeżeniami od [mniejszej grupy] ludzi, którzy wyraźnie radzili zmienić miejsce wycieczki bo zdecydowanie dla nas nie jest tu bezpiecznie. Z francuskim nie jesteśmy „za pan brat”, ale „Attention!” wychwyciliśmy niemalże natychmiast. Nie kłócąc się z miejscowymi, zgodnie wróciliśmy do poziomu morza.

obraz nr 5

Jak wyglądały nasze wieczory? Jeżeli udało nam się za dnia „upolować” w dżungli trochę cytrusów [a zwykle tak bywało], rozpościeraliśmy skrzydła kulinarnych fantazji
komponując rozmaite desery, kontrastowe dodatki do głównych dań oraz oczywiście używaliśmy je jako stałe [i obowiązkowe] składniki drinków serwowanych przez naszego „mistrza ceremonii” i udanych wieczorów – Michała. Uważam że ja, jako jedyna kobieta w załodze mam prawo [bez wzbudzania podejrzeń i bez skrępowania] nieco przybliżyć Wam jego osobę w całkiem korzystnym dla niego świetle. Muszę przyznać [i może podać chętnym paniom jego numer telefonu] że nie raz mieliśmy okazję obserwować go w niemalże „naturalnych warunkach”,tworzącego i sumiennie opowiadającego o różnorodnych kombinacjach i smakach drinków z różnych stron świata.

Nalewka z białego rumu i przyniesionej z dżungli marakui

Żeby już tak go nie zawstydzać, lepiej nie napiszę o wprawnej żonglerce, niebywałej inteligencji i niebanalnym poczuciu humoru. [nie nie Michał, to wcale nie jest prowokacja!] No dobrze, a tak na poważnie : dzięki Michałowi mieliśmy okazję rozkoszować się niebywałymi drinkami w świetle zachodzącego karaibskiego słońca. Ba, ranga lokalnych drinków skoczyła do maximum, gdy po jednym z powrotów
ze zwiedzania Dominiki przynieśliśmy ze sobą bambusy – cztery krótkie i wąskie, idealnie pełniące rolę słomki i cztery grubsze, bardziej solidne przypominające długie szklanki – longi.  Wystarczyło na koniec ozdobić je plastrami lokalnych owoców i full exclusive drink był gotowy. Nie jeden hotelowy turysta spojrzałby na nie zazdrosnym okiem.

Ale ile można pisać o piciu.  W następne dni, po wyleczeniu kaca zaczęliśmy eksplorować Martynikę tak, że Indiana Jones by się nie powstydził. A to dzięki Bartkowi i Markowi oraz ich perfekcyjnej znajomości wszystkich części filmu „Piratów z Karaibów”.

Milena

http://przestrzenni.worldpress.com 

 

Komentarze