W żeglarstwie jak w życiu – bywa różnie. Wcześniej czy później przychodzi czas na podsumowania, zastanowienia się co dalej, podjęcie istotnych decyzji.
Proza życia – stanąłem przed najtrudniejszą decyzją i pora się z nią zmierzyć.
Jako pasjonat żeglarstwa morskiego, do tej pory dumny organizator, ale przede wszystkim Wasz komando(s)r pierwszych polskich, prawdziwie morskich regat SailBook Cup, z bólem serca podjąłem decyzję o zaprzestaniu organizowania kolejnych edycji.
Zaczęło się skromnie w 2012 roku, na starcie tylko i aż trzy jachty, 600 mil – najdłuższe regaty w Polsce. W przeciągu siedmiu lat wiele się zmieniało, ale idea przyświecała ta sama. Najdłuższe regaty morskie, żeglarze żeglarzom, nie o puchary, ale dla sprawdzenia swoich możliwości i radości z ukończenia trasy. Co roku, odnotowując większe zainteresowanie staraliśmy się z Olą, Brożką, Agnieszką, zapewniać coraz wyższy poziom organizacyjny, więcej nagród, więcej atrakcji.
Niesamowicie satysfakcjonującym był fakt zebrania blisko czterdziestu załóg gotowych na wszystko, w tych zwariowanych czasach, kiedy wszyscy stale za czymś gonią; w kraju gdzie w rejestrze PZŻ zarejestrowanych jest około 900 jednostek morskich. 36 jednostek, 36 załóg to niespełna trzysta żeglarek i żeglarzy. Długość regat identyczna ze światowymi liderami jak Sydney Hobart, czy Fastnet, organizowanych w krajach, gdzie w jednej marinie cumuje po kilka tysięcy jachtów, a regaty są prawdziwym świętem narodowym. Patrząc z tej perspektywy zapewniam Was, że ani długości trasy, ani frekwencji nie mogliśmy się powstydzić.
Jeszcze kilka lat temu martwiłem się czy wystarczy miejsca dla kapitanów zwycięskich załóg na ściance przechodniego srebrnego pucharu. Dziś już wiem, że nie to będzie moim zmartwieniem w kolejnym roku. W 2017 ostatnie nazwisko kapitana zwycięskiej załogi zostało wyryte – Apollo Sails 2 Easy z załogą pod kpt. Tomaszem Makowskim – po raz kolejny chłopacy udowodnili, że nie wielkość jachtu, a wykorzystanie panujących warunków pogodowych oraz zgrana, doświadczona załoga może poprowadzić do sukcesu. To najlepszy przykład podsumowania żeglarskiej pasji, tak właśnie chcielibyśmy żeby te regaty zostały zapamiętane.
Światowy poziom organizacyjny, biesiady, nagrody dla wszystkich uczestniczących, niskie wpisowe, postoje w marinie, sponsorzy – niestety finansowanie przedsięwzięcia przekraczało budżet. Brzmi to może niewiarygodnie, ale taka jest smutna prawda. Mam świadomość, że wyrównanie wpisowego zabiłoby wyjątkowego ducha SailBook Cup, które stałoby się wtedy kolejnym eventem dla dość wąskiej klasy premium, a przecież nie o to w żeglarstwie powinno chodzić!
Organizacja SailBook Cup była dla mnie nie tylko ogromnym wyzwaniem, satysfakcją i radością, ale także masą przygód i wspomnień. Przypominam sobie, gdy zorganizowaliśmy pierwsze regaty morskie w randze Mistrzostw Polski, co przyprawiło o ból głowy działaczy PZŻ i OZŻ, czy wszystkie towarzyszące regatom eventy, jak konkurs „Pisz i Płyń” dla młodzieży z pomorskich szkół, akcja „Płyniemy dla Leo” uświadamiająca o rzadkiej chorobie – zespole wrodzonej ośrodkowej hipowentylacji, dzień dawcy „marSZPIKiel”, ale przede wszystkim też to, co w żeglarstwie najważniejsze, czyli dobra żeglarska atmosfera zawsze w duchu gentlemen’s agreement!
Każdemu, kto w najmniejszy sposób przyczynił się do przygotowania minionych edycji z całego serca DZIĘKUJĘ!! Razem wspólnie budowaliśmy pozytywne oblicze żeglarstwa polskiego. Tej świadomości i satysfakcji nikt nigdy nie odbierze ani Wam, ani mnie.
Wszystkim dotychczasowym uczestniczkom i uczestnikom serdecznie gratuluję podjęcia rzuconej rękawicy i wspólnej orki naszego bałtyckiego szlaku.
Jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia na żeglarskim szlaku.
Z żeglarskim pozdrowieniem,
Jacek Zieliński