Za zgodą Jerzego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl
Święty Jan Paweł II zachęcał nas do praktykowania jednoznaczności – tak, tak – nie, nie. W kulcie jednoznaczności przez wieki obracali się matematycy i fizycy, ale ostatnio i oni coraz częściej używają słowa „ale”.
Bo to słowo otwiera mnóstwo dziwnych furtek. Między innymi do krętactwa. Swego czasu, jeszcze przed narodzeniem się internetowych grup dyskusyjnych – zaczęto dyskusję nad słowem „solo”. To znaczy czy żeglowanie z kotem to jest solo czy nie całkiem. Apogeum temperatury dyskusji żeglarskich wiąże się ze słowem „żegluga non stop” to znaczy, czy stanięcie na kotwicy to jest, czy już nie jest „non stop”. I tak niepostrzeżenie wracamy do scholastycznych dysput ilu diabełków może się zmieścić na ostrzu marszpikla.
Do dyskusji zaprasza Andrzej Kowalczyk, zasiedziały we francuskim zacisznym porciku Agde.
Do sezonu szkutniczo-przystaniowego jeszcze kilka tygodni, czyli macie trochę czasu na dyskusję.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Co wolno wojewodzie, to nie tobie….
To staropolskie przysłowie przyszło mi na myśl w momencie gdy pierwszy żeglarz dopływał w silnym sztormie do mety wokółziemskich regat samotnych Golden Globe Race. Regaty zorganizowano w 50 rocznicę pierwszych wokółziemskich wyścigów. 50 lat temu wystartowało 8 śmiałków a tylko Sir Robin Knox Johnston dotarł do mety. W ubiegłym roku wystartowało 16 śmiałków z których część odpadła z najróżniejszych powodów. Szczególnie jeden żeglarz zwrócił na siebie uwagę. Otóż regaty z założenia miały być non stop, bez asysty z zewnątrz i bez współczesnej elektroniki. Dokładnie tak jak 50 lat temu. I oto zaraz po starcie okazało się, że żeglarz o którym mówię, gaworzył sobie z rodziną i przyjaciółmi przez telefon satelitarny, co wyłapało czujne ucho organizatora regat. Zaczęły się debaty jak ukarać gadatliwego żeglarza i w tym momencie inny uczestnik regat zgłosił, że skoro nie może pogadać sobie przy porannej kawce z rodziną i kumplami, to on się wycofuje. Co zrobił. Dyskusja o tym pierwszym gadatliwym trwała. Obmyślano jaką nałożyć karę, aż wreszcie sam żeglarz podjął męską decyzję i zrezygnował z regat zawijając do portu w Południowej Afryce. Przy okazji wyszło na jaw, że wszyscy startujący zabrali na pokłady jachtów telefony satelitarne i silne radiostacje i inne elektroniczne gadżety. Organizator regat uspokoił jednak zwolenników sekstantu i map papierowych, że to tylko dla bezpieczeństwa i owe wynalazki XXI wieku są zaplombowane. Nikt nie zwrócił uwagi na to że uspokajające oświadczenia w imieniu startujących pisały ich teamy brzegowe. Ja zadałem, na szczęście tylko sobie, pytanie: Skoro regaty są bez asysty to po cholerę wydawać pieniądze na utrzymanie zespołu brzegowego? No ale do tego dojdziemy pod koniec niniejszego tekstu.
Otóż wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że nagle satelity pokazały, że prowadzący w tych regatach Francuz „wpadł” na wcale nie małą i widoczną nawet gołym okiem Tasmanię. Wtedy już jednak zadałem pytanie do biura regat i natychmiast ukazało się oświadczenie oficjalne dla prasy, że regaty są co prawda non stop ale żeglarz ma prawo zatrzymać się na chwilę w celu wykonania sobie pamiątkowych zdjęć tudzież udzielenia wywiadu złaknionej najświeższych informacji prasie, radiu i telewizji. I że skoro jacht nie cumuje w porcie a kołysze się na falach otoczony chmarą dziennikarzy to jest to nadal non stop. Tak pouczony co to jest non stop obserwowałem spokojnie regaty nadal.
Kilkanaście dni temu gdy prowadzący w tych regatach Francuz, nota bene doskonały żeglarz który wcześniej już 5 razy okrążył Ziemię pod żaglami, Jean-Luc Van den Heede, nagle stanął w miejscu, ponownie uważnie przejrzałem komunikaty organizatora regat. I okazało się że Jean-Luc, zapewne przez nieuwagę czy roztargnienie, ucinał sobie pogawędki ze znajomymi, też zapewne przez przypadek meteorologami, ustalając trasy niżów i wyżów. Rozmowy podsłuchała grupa radioamatorów i przekazała organizatorowi regat, ktory ukarał żeglarza 18 godzinami. Kara polega na tym, że albo dolicza się te 18 godzin do wyniku regat albo przez 18 godzin żeglarz ma stać w miejscu. Jean-Luc jest na tyle doświadczonym żeglarzem, że wybrał tę drugą opcję i to akurat w momencie gdy wiatr przestał wiać a więc i tak stał w miejscu. No ale podobno urodzonym w niedzielę nawet i Neptun sprzyja.
Jeszcze kilka dni temu nadal płynęło 5 żeglarzy. A w miniony wtorek 29 stycznia do mety we francuskim Les Sables d’Olonnes dotarł, witany przez tysiace kibiców zeglarstwa, wspomniany przed chwilą Jean-Luc. Ostro gonił go Holender Mark Slats i w pewnym momencie nawet zaczęto rozważać, że może dojść do niespodzianki i prowadzący praktycznie od początku regat Francuz przegra na finiszu. Od kilku dni na Biskajach nad którym leży port startu i mety regat panuje silny sztorm i wszystko było możliwe. Francuz jednak płynął jak po sznurku i wygrał. I wtedy w biurze regat interweniował zespół brzegowy Holendra, Szef zespołu argumentował, że najlepszy meteorolog holenderski który jest w zespole wnioskuje aby przesunąć linię mety o 50 mil co pozwoli Markowi bezpiecznie ominąć centrum sztormu a po drugie, żeby organizator regat przymknął oko na telefoniczne konsultacje zespołu brzegowego z żeglarzem. Organizator zdaje się ma już dosyć lawirowania w przepisach i na przesunięcie linii mety nie zgodził się a za konsultacje ma nałożyć karę na żeglarza. Stan na chwilę obecną jest taki, że Mark Slats zamiast do mety płynie w kierunku Hiszpanii. Zespół brzegowy nabrał podobno wody w usta a organizatorzy regat obradują nad nową definicją regat non stop i bez asysty. Ja czekam na kolejne informacje o trzech pozostałych jeszcze na trasie żeglarzach, z których jeden jest Węgrem.
A polskim żeglarzom, z których aż dwóch planuje rejsy samotnie, non stop i bez asysty dookoła świata, polecam wstrzymanie się ze startem do czasu ogłoszenia nowej definicji. Ja osobiście poczekam aż określenie „samotnie” zostanie poszerzone przynajmniej o jedną blondynkę. I tez popłynę.
Ahoj z lazurowych wód Morza Śródziemnego !
Andrzej Kowalczyk, w porcie w Agde na pokładzie s/y „Elka”.