Zwycięstwo Reprezentacji Szczecina na TTSR 2012

0
706

530 Mm, 63 godziny i Dar Szczecina znów pierwszy! Reprezentacja Szczecina na TTSR 2012 zdeklasowała przeciwników. Zwyciężamy zarówno podczas parad załóg jak i na wodzie. W ostatnim etapie wyścigów z La Coruny do Dublina, nasza flagowa jednostka znów przypłynęła jako pierwsza w swojej klasie. Fryderyk Chopin zajął trzecie miejsce. Warto wspomnieć, że nasza załoga jest najbardziej utytułowana podczas regat. Czekając na oficjalne wyniki polecamy bardzo emocjonującą relację z tego etapu i filmy, od oglądania których kręci się w głowie…

Prognozy podawały 8-9 stopni w skali Beauforta oraz fale do 8 metrów. To nas miało spotkać podczas trzeciego wyścigu The Tall Ships Races na trasie z La Coruny do Dublina. A jak było naprawdę?

Organizatorzy w obawie o bezpieczeństwo jachtów odraczają start o 24h. Tak aby najsilniejszy wiatr czający się u wejścia do kanału angielskiego zdążył się trochę wydmuchać. Następnego dnia odbywają się rozgrywki stolikowe. STI organizuje spotkanie się z kapitanami mniejszych jednostek aby ustalić co dalej. Prognozy nadal mówią o wietrze 35 węzłów prawie na całej trasie i dużych, 5 metrowych falach. Komfortowe warunki to to nie są. Nie wiedząc chyba za bardzo co zrobić spychają podjęcie decyzji na kapitanów. Ci oczywiście ciągną każdy w swoją stronę, co komu wygodniejsze i bardziej sprzyjające. Cały ten galimatias powoduje, że organizatorzy decydują się zrobić 24 godzinną otwartą linię startową. W tym czasie każdy może sam zdecydować o momencie startu. Organizatorzy (STI) dopuszczają także start w późniejszym terminie, ale w takim przypadku dopiero w Dublinie zostanie podjęta decyzja, czy wynik zostanie uznany. Kuriozalne? Dla mnie bardzo.

Lotne starty (każdy startuje kiedy chce w pewnym okienku czasowym) zabijają ducha walki. Nie ma pięknych widoków na starcie, nie ma łódek mijanych (lepiej) lub nas mijających (to gorzej) podczas wyścigu. Nie słychać zbyt wiele przez radio, co nie daje poczucia wspólnego ścigania. Wreszcie wyniki podawane 2 razy dzienne bardzo często są mylne, bo jest po prostu galimatias. Nie wspominamy już o różnych warunkach pogodowych dla łódek startujących w dużym odstępie czasowym, można to potraktować jako zadanie taktyczne, ale jest też pewną loterią. Cała nasza załoga z takiego startu jest niezadowolona. Nie róbcie tak więcej…

Chciał, nie chciał, trzeba płynąć. Analizujemy dokładnie prognozy z kilku źródeł i decydujemy się wystartować 15.08 wcześnie rano, tak naprawdę w najsilniejsze wiatry. My wiemy, że silne wiatry nie straszne Darowi Szczecina, a że mają wiać w plecy powinny nas gnać do przodu. Tylko te prognozowane fale…Zarefowaliśmy się jeszcze w porcie, genuę chowamy w żaglowni (ale z wierzchu :)) i wczesnym rankiem zanim wstaje słońce cichutko wychodzimy z portu. Linię startu przecinamy dokładnie 06:39:50 UTC. Na liczniku 8kn, wiatr jeszcze nie taki silny. Szukamy prędkości stawiając jednak genuę… od razu 9 węzłów. Wytrzymuje jedynie pół godziny, strzela fał i znów walka na dziobie z szalejącym żaglem. Zwijamy ją jednak wracając do foka F60. Powoli się rozwiewa takie mocne 6B (dla żeglarzy mazurskich to właściwie sztorm).

Im dalej od brzegu tym silniejszy wiatr i większe fale. Dlatego najpierw refujemy grota a potem stawiamy foczka F47. Na tym mini zestawie i tak ciągniemy średnio 8-9 węzłów, zjeżdżając z fali czasem po 12-14 węzłów. Wieje już chyba 9B. Fale jak domy. W dzienniku stan morza 7 (co oznacza fale do 8 metrów). Niby fala atlantycka i powinna być regularna, niestety ciągnie trochę z boku i daleko jest jej do regularności. Załoga w walecznych nastrojach choć już trochę zdziesiątkowana. Za sterem Jurek lub Wojtek, praktycznie sterują na zmianę non stop. Trzeba uważać, takie fale z łatwością potrafią porwać łajbę, obrócić bokiem do fali i… lepiej nie sprawdzać.

W nocy troszkę słabnie (uwaga troszkę oznacza z 8B do 6B), to sygnał żeby coś porobić z żaglami. Najpierw większy foczek (F60) a potem jeszcze rozrefowaliśmy grota. Staramy się trzymać 8-9 węzłów non stop. Od rana znów się rozwiewa, ciągniemy na tym zestawie osiągając niezłe prędkości chwilowe, tak po 14-15 węzłów surfując na fali. Łapie nas nagle dość solidny deszcz z bardzo silnymi porywami wiatru. A my niesiemy niestety dość dużo żagla. Alarm do żagli (na żaglowcach ogłaszany dzwonkiem u nas miłym głosem: „Kubuś, Pawełek, Rafałku, Fifi, Jareczku, wstawajcie do żagli… SZYBKO, SZYBKO…” Walka z refowaniem grota trwa chyba godzinę. Dlaczego? Spróbujcie sobie zarefować grota na 6 metrowej fali przy wiejącym wietrze 8B w fordewindzie… grot przyklejony do salingów i stalówek ani myśli żeby zjechać w dół. Różne techniki perswazji i przymusu tylko nieznacznie na niego działają. I tak centymetr po centymetrze, pełzacz po pełzaczu ciągnęli chłopcy z całych sił (kurcze zdanie jak z jakiejś ballady albo szanty).

I w tym momencie wytworny żeglarz mógłby rzec: „bez sensu, trzeba przecież wyostrzyć do wiatru…”. Tak zgadzamy się z tym, ale NIE W REGATACH. Gonimy podczas tego refowania po 9 węzłów (szczerze mówiąc był moment, że zrzuciliśmy w końcu tego grota i na samym foku na zjeździe z fali osiągnęliśmy 16.2kn). Wyostrzenie to kolosalna strata dystansu, a do tego ogromne szarpanie łódką, wcale też nie takie bezpieczne.
Po chyba godzinnej walce wreszcie jest wymarzony III ref. No dobra chłopaki, zmieniamy foka na mniejszego. Miny mają raczej niewesołe. Wyciągają z trolowni naszą małą chusteczkę F30. To fok sztormowy, chyba 2 raz stawiany jak ja pływam na Darze. Tu już poszło całkiem sprawnie (a to nie jest takie łatwe na skaczącym, zalewanym co chwile pokładzie).

Ciśniemy dalej, na III refie i foku F30 (ktoś kto pływał na Darze wie, że to właściwie chusteczki), prędkości nadal po 8-9 węzłów. Fala skotłowana, deszcz zacina, huczy wiatr w uszach (chyba jeszcze bardziej w naszym wiatraku – mini elektrowni pokładowej), a my albo śpimy albo robimy kino akcji. Kino akcji czyli praca przy żaglach. Tego dnia wybitnie ciężka i niemal permanentna. Na zestawie sztormowym wytrzymaliśmy z 2 godziny. Ledwie przycichło do 7B, a my już znów ogłaszamy alarm do żagli. Trzeba coś dołożyć. Zmieniamy foka najpierw na 47, po chwili na 60, a potem jeszcze rozrefujemy grota na I ref. Brzmi łatwo…Wykonanie tych czynności to mordęga. Przy bardzo silnym wietrze, w ciągle uciekającym spod stóp pokładzie, przy wchodzących na pokład falach to istna ciągła walka o równowagę. A do tego te grube, trudne w utrzymaniu ogromne płótna, zacinające się raksy, zaciskające szoty. Ale chłopaki dają radę na dziobie, wspomagani przez dziewczyny przy szotach i baksztagach. Prawdziwym wyzwaniem jest zakładanie naszego spinaker bomu, który pozwala płynąć na motyla. Długi kawał wybitnie ciężkiej rury, którą trzeba podnieść z łoża i wpiąć w maszt. Do niego podczepić fał, szot i obciągacz. Niby proste, jak się ćwiczy w porcie, ale w takich warunkach… Ci co ją targali na dziobie (albo byli targani prze nią na dziobie) wiedzą jak parszywa ta robota.

Kolejna noc dość spokojna. Od północy do dziesiątej rano brak prac przy żaglach. Wieje stabilne 6 do 7B co daje nam prędkości… jaką? Kto zgadnie? Oczywiście… 8-9 węzłów. Nad ranem mijamy jedyny waypoint ustawiony na trasie. To znak że 400 mil za nami a do mety ostatnie 120. Prognozy (Patykowe) oznajmiają, że wiatr będzie słabł, góra 5B. Czyli prawie cisza. Nie ma co czekać. ALARM. No tak, było zbyt pięknie żeby pospać. Wyciągać kobyłę… hm… znaczy największą genuę. Kawał grzmota… zakopaną w najdalszym zakątku jachtu… Raz, dwa… no i… „a ram zam zam , a ram zam zam, guli guli guli guli guli, ram zam zam…” (no normalni to oni nie są).

Stawiamy genuę oczywiście na spinaker bomie. Grot też już w całej swoje pełni na maszcie, choć z niewielką dziurą i wyrwaną listwą. Staramy się nadal utrzymywać prędkość marszową 9 węzłów, choć wiatr słabnie. Powoli zbliżamy się do mety. Na sterze Jurek, bo właśnie rozpoczęła się ostatnia prosta Jurka Szwocha (Jurek zazwyczaj w regatach steruje ostatnie 5-6 godzin przed metą). Tuż przed końcem doganiamy jeszcze dwa żaglowce, Guayas oraz Lord Nelson które wystartowały 12 godzin wcześniej. Linię mety przekraczamy o 22:20:20 UTC.

Na pokładzie cała załoga (no oprócz Mariana który cały rejs przeleżał w koji *). Teraz kurs na Dublin (no przez chwilę na Liverpool, ale zmęczona załoga odpuściła). Wszyscy okrutnie zmęczeni, ale bardzo usatysfakcjonowani. Było ciężko. Ciągle się coś działo. Była walka o prędkość, było mnóstwo pracy przy żaglach, ogromne fale, silne wiatry, deszcze i tylko my, sami na tym ocenie z naszym Darem, który dostał trochę w kość i ucierpiał. Nie wytrzymały bloki od szotów żagli przednich. Niemal wyrwane z pokładu, choć to prawie niemożliwe. Ucierpiały trochę żagle, odfrunął jeden z wywietrzników zahaczony kontraszotem grota, odechciało się świecić niektórym żarówkom. Ale zadbamy o to w porcie. Poważniejsze usterki zapewne zostaną usunięte po sezonie, tak aby za rok znów walczyć na trasie…

Nasz wyścig w liczbach:

• Dystans do pokonania: 520 mil morskich
• Faktycznie przepłynięto: 535 mil morskich
• Maksymalna prędkość: 17.2 węzła
• Średnia prędkość podczas wyścigu: 8.4 węzła
• Czas wyścigu: 63 godziny
• Liczba alarmów do żagli: ok. 20
• Liczba godzin przy sterze Jurka: nieokreślona
• Liczba godzin Bola przy sterze: równie duża
• MIEJSCE W KLASIE C PO PRZELICZENIU: PIERWSZE
• MIEJSCE W KLASIE C BEZ PRZELICZENIA: PIERWSZE
• Jesteśmy chyba jednostką która przepłynęła najszybciej trasę (nie licząc żaglowców).

W wyścigu zawodową załogę stanowili: Jurek Szwoch (kapitan), Wojtek ‘Bolo Jr’ Maleika (Zastępca), Sylwia Dziobek (I of), Paweł „Toudie” Dondziak (II of), Agata Andrusewicz (III of), Filip ‘Fifi’ Sęk, Ania Maziej, Jarek „Łysy” Bratowski, Patrycja Lema, Kuba „Don Simone” Wcisło, Rafał ‘Młody’ Kaczmarczyk, Ola Glinko i Marian.

Film 1

Film 2

Film 3

Film 4

Szczęśliwi pozdrawiamy z Dublina
s/y Dar Szczecina

 

Żrudło: http://centrumzeglarskie.pl/

Komentarze