Czas aby napisać coś o naszych przemyśleniach dotyczących wnętrza Lilla My. Nasza wersja wnętrza jest prawie identyczna z wersją w projekcie tylko w lustrzanym odbiciu. Zamieniliśmy strony ponieważ doszliśmy do wniosku, że będziemy pływać więcej lewym halsem i będzie nam się lepiej żyło. Po rejsie mamy jednak w planie dokonać kilku gruntownym przemeblowań.
fot. J. Wątrobiński
Sen jest najważniejszy.
Przy projektowaniu koi wzięliśmy pod uwagę nasz wzrost – tak aby spało się nam wygodnie koje maja po 183 cm długości. Obecnie na Małej jest jedna hundkoja oraz jedna koja burtowa. Obie koje wyposażyliśmy w sztorm szmaty uszyte ze starego płótna żaglowego. Były one przywiązywane do koi oraz do sufitu. Gdyby nie one mielibyśmy nie lada problemy ze snem! Regularne ruchy jachtu w czasie żeglugi były bardzo uciążliwe i sprawiały, że spać dłużej dało się tylko leżąc na plecach lub na brzuchu. Sztormszmaty były zrobione dość prowizorycznie, ale spełniły swoją funkcję. Z koi każde z nas wypadło tylko raz, wpadając na drugie akurat śpiące na podłodze – wolimy tego nie powtarzać!
Dla balastowania dużo lepsza okazała się hundkoja, która po pierwsze pozwalała dociążyć rufę gdy sztormowaliśmy z wiatrem, a po drugie można się było w niej schować prawie całkowicie (w pozycji HELP, ale jednak) i spać praktycznie bez względu na fale. Minusem były fale, które czasem wpadały śpiącemu na głowę. W nowym wystroju będziemy chcieli przenieść materiał wypornościowy z rufy na dziób, tak aby przedłużyć hundkoję. Szymon chce też zrobić jedna koję w poprzek jachtu.
W czasie płynięcia zawsze spaliśmy na burcie nawietrznej, a gdy akurat kładliśmy się oboje to jedno spało na koi, a drugie na podłodze. Podłoga była w sumie najwygodniejsza do spania poza tym, że osoba śpiąca miała cały nas mokry śpiwór i nogi gdy płynęliśmy pod wiatr i fale przelewały się przez pokład. Polecamy spasować sobie jeden materac tak by pasował do spania na ziemi.
Kambuz – aby mieć pełny brzuszek!
Wymiary naszej kuchni okazały się idealne. Kuchenka zajmowała mało miejsca, a jeden palnik w zupełności wystarczał nawet na nasze szaleństwa posiłkowe. Trzeba było tylko opanować posiłki jednogarnkowe. Przy kuchence mieliśmy mały blat kuchenny, a pod nim przepastną szafkę na jedzenie podręczne (suchary, otwarte słoiki, przyprawy, herbata itp.). W praktyce i tak gotowaliśmy zwykle na kolanach i podłodze – w końcu z ziemi niżej nie upadnie 🙂 Nie sprawdziła nam się natomiast lokalizacja kambuza. Na Karaibach w czasie gotowania nie dało się wytrzymać z gorąca, a w czasie powrotu kiedy było zimno para wodna osadzała nam się na suficie. Zastanawiamy się nad przeniesieniem kambuza bliżej zejściówki, tak by zamienić go ze stolikiem nawigacyjnym.
Jedzenie nieotwarte w odpornych opakowaniach (puszki, słoiki) trzymaliśmy w zęzie pod podłogą. Dzieki temu środek cieżkości jachtu utrzymywął się nisko, a słoiki nie tłukly się – no bo w końcu niżej niż na podłoge nie spadną 😉 Zęza systematycznie była zalewana wodą dlatego przydały się opisy puszek. Po przyniesieniu zakupów na jacht trzeba było zedrzeć papierowe etykiety i opisac wszystko markerem (co i do kiedy ważne) by uniknąć zatrucia i masy papierowej poływającej w jachcie.
Nawigacyjna – centrum dowodzenia wszechświatem
Ze stolika nawigacyjnego korzystaliśmy najbardziej w czasie postojów – zamieniał się wtedy w składowisko „rzeczy ważnych”. Na czas żeglugi wszystkie drobne rzeczy pakowane były do pudełek i ształowane, więc praktycznie stolik był pusty i stanowił osłonę dla kosza bibliotecznego, który umieściliśmy pod nim. Na szczęście na Karaibach Szymon zbudował małą osłonę od fal, a Brożka doszyła to tego „fartuch przeciwbryzgowy”. Mimo tym zabezpieczeniom woda była częstym gościem na stoliku. Ze względu na dbałość o naszą elektronikę jachtową przeniesiemy ją bliżej centrum jachtu tak by była dalej od wody. Doszliśmy też do wniosku, że możemy zmniejszyć powierzchnie stolika by zyskać miejsce.
Szafa
Na własne rzeczy przeznaczyliśmy plastikowe pudła – każde miało swoje. W czasie mini remontu na Martynice Szymon dobudował pięterko na nasze pudła, tak by pod nimi zmieściły się baniaki 5l z wodą. Na ubrania mieliśmy każde po około 30 cm2 i to nam wystarczyło. Część ciepłych ubrań czekała w plecaku na dziobie w workach i wyciągnęliśmy je dopiero na północnym Atlantyku. Większość sprzętu leżała na dziobie – był tak składzik wszystkiego. OD płetw zaczynając na pontonie kończąc. Bardzo dużo miejsca zajęły nam książki – mieliśmy dla nich jedno duże pudło plastikowe + kosz. Ale w końcu potrafiliśmy przeczytać 1 książkę dziennie!
Co byśmy zmienili:
trzeba wydzielić tylną część kokpitu ścianką jako część gospodarczą, tak by rzeczy leżące w kokpicie nie latały (wiadra, dryfkotwa z liną, woda do mycia, śmieci)
zamienilibyśmy kambuz ze stolikiem nawigacyjnym
przydałyby się lepsze osłony przeciwbryzgowe (może w poliwęglanu komórkowego, tak by przepuszczał część światła ?)
wydłużyć hundkoję przenosząc część styropianu na dziób (a może zrobić 2 hundkoje ?)
w sztorcklapie przydałaby się klapka tak by móc tylko wystawić rękę by zabrać coś z kokpitu:)
skrócilibyśmy stolik nawigacyjny
Źródło: http://www.zewoceanu.pl