Zew Oceanu: O upgradach setki – Liczy się wnętrze!

0
660

Czas aby napisać coś o naszych przemyśleniach dotyczących wnętrza Lilla My. Nasza wersja wnętrza jest prawie identyczna z wersją w projekcie tylko w lustrzanym odbiciu. Zamieniliśmy strony ponieważ doszliśmy do wniosku, że będziemy pływać więcej lewym halsem i będzie nam się lepiej żyło. Po rejsie mamy jednak w planie dokonać kilku gruntownym przemeblowań.

obraz nr 1

fot. J. Wątrobiński

Sen jest najważniejszy.

Przy projektowaniu koi wzięliśmy pod uwagę nasz wzrost – tak aby spało się nam wygodnie koje maja po 183 cm długości. Obecnie na Małej jest jedna hundkoja oraz jedna koja burtowa. Obie koje wyposażyliśmy w sztorm szmaty uszyte ze starego płótna żaglowego. Były one przywiązywane do koi oraz do sufitu. Gdyby nie one mielibyśmy nie lada problemy ze snem! Regularne ruchy jachtu w czasie żeglugi były bardzo uciążliwe i sprawiały, że spać dłużej dało się tylko leżąc na plecach lub na brzuchu. Sztormszmaty były zrobione dość prowizorycznie, ale spełniły swoją funkcję. Z koi każde z nas wypadło tylko raz, wpadając na drugie akurat śpiące na podłodze – wolimy tego nie powtarzać!

Dla balastowania dużo lepsza okazała się hundkoja, która po pierwsze pozwalała dociążyć rufę gdy sztormowaliśmy z wiatrem, a po drugie można się było w niej schować prawie całkowicie (w pozycji HELP, ale jednak) i spać praktycznie bez względu na fale. Minusem były fale, które czasem wpadały śpiącemu na głowę. W nowym wystroju będziemy chcieli przenieść materiał wypornościowy z rufy na dziób, tak aby przedłużyć hundkoję. Szymon chce też zrobić jedna koję w poprzek jachtu.

obraz nr 2

W czasie płynięcia zawsze spaliśmy na burcie nawietrznej, a gdy akurat kładliśmy się oboje to jedno spało na koi, a drugie na podłodze. Podłoga była w sumie najwygodniejsza do spania poza tym, że osoba śpiąca miała cały nas mokry śpiwór i nogi gdy płynęliśmy pod wiatr i fale przelewały się przez pokład. Polecamy spasować sobie jeden materac tak by pasował do spania na ziemi.

Kambuz – aby mieć pełny brzuszek!

Wymiary naszej kuchni okazały się idealne. Kuchenka zajmowała mało miejsca, a jeden palnik w zupełności wystarczał nawet na nasze szaleństwa posiłkowe. Trzeba było tylko opanować posiłki jednogarnkowe. Przy kuchence mieliśmy mały blat kuchenny, a pod nim przepastną szafkę na jedzenie podręczne (suchary, otwarte słoiki, przyprawy, herbata itp.). W praktyce i tak gotowaliśmy zwykle na kolanach i podłodze – w końcu z ziemi niżej nie upadnie 🙂 Nie sprawdziła nam się natomiast lokalizacja kambuza. Na Karaibach w czasie gotowania nie dało się wytrzymać z gorąca, a w czasie powrotu kiedy było zimno para wodna osadzała nam się na suficie.  Zastanawiamy się nad przeniesieniem kambuza bliżej zejściówki, tak by zamienić go ze stolikiem nawigacyjnym.

obraz nr 3

Jedzenie nieotwarte w odpornych opakowaniach (puszki, słoiki) trzymaliśmy w zęzie pod podłogą. Dzieki temu środek cieżkości jachtu utrzymywął się nisko, a słoiki nie tłukly się – no bo w końcu niżej niż na podłoge nie spadną 😉 Zęza systematycznie była zalewana wodą dlatego przydały się opisy puszek. Po przyniesieniu zakupów na jacht trzeba było zedrzeć papierowe etykiety i opisac wszystko markerem (co i do kiedy ważne) by uniknąć zatrucia i masy papierowej poływającej w jachcie.

obraz nr 4

Nawigacyjna – centrum dowodzenia wszechświatem

Ze stolika nawigacyjnego korzystaliśmy najbardziej w czasie postojów – zamieniał się wtedy w składowisko „rzeczy ważnych”. Na czas żeglugi wszystkie drobne rzeczy pakowane były do pudełek i ształowane, więc praktycznie stolik był pusty i stanowił osłonę dla kosza bibliotecznego, który umieściliśmy pod nim. Na szczęście na Karaibach Szymon zbudował małą osłonę od fal, a Brożka doszyła to tego „fartuch przeciwbryzgowy”. Mimo tym zabezpieczeniom woda była częstym gościem na stoliku. Ze względu na dbałość o naszą elektronikę jachtową przeniesiemy ją bliżej centrum jachtu tak by była dalej od wody. Doszliśmy też do wniosku, że możemy zmniejszyć powierzchnie stolika by zyskać miejsce.

Szafa

 obraz nr 5

Na własne rzeczy przeznaczyliśmy plastikowe pudła – każde miało swoje. W czasie mini remontu na Martynice Szymon dobudował pięterko na nasze pudła, tak by pod nimi zmieściły się baniaki 5l z wodą. Na ubrania mieliśmy każde po około 30 cm2 i to nam wystarczyło. Część ciepłych ubrań czekała w plecaku na dziobie w workach i wyciągnęliśmy je dopiero na północnym Atlantyku. Większość sprzętu leżała na dziobie – był tak składzik wszystkiego. OD płetw zaczynając na pontonie kończąc. Bardzo dużo miejsca zajęły nam książki – mieliśmy dla nich jedno duże pudło plastikowe + kosz. Ale w końcu potrafiliśmy przeczytać 1 książkę dziennie!

obraz nr 6

 

Co byśmy zmienili: 

trzeba wydzielić tylną część kokpitu ścianką  jako część gospodarczą, tak by rzeczy leżące w kokpicie nie latały (wiadra, dryfkotwa z liną, woda do mycia, śmieci)

zamienilibyśmy kambuz ze stolikiem nawigacyjnym

przydałyby się lepsze osłony przeciwbryzgowe (może w poliwęglanu komórkowego, tak by przepuszczał część światła ?)

obraz nr 7

wydłużyć hundkoję przenosząc część styropianu na dziób (a może zrobić 2 hundkoje ?)

w sztorcklapie przydałaby się klapka tak by móc tylko wystawić rękę by zabrać coś z kokpitu:)

skrócilibyśmy stolik nawigacyjny

Źródło: http://www.zewoceanu.pl

Komentarze