Szczecinianin. Żeglarz. Od kilkunastu lat projektuje i buduje jachty dla odbiorców na całym świecie. Organizuje ciekawe regaty na oceanach i morzach. Z pasją fotografuje i obserwuje niebo, bo fascynują go gwiazdy zmienne. A jednocześnie człowiek niezwykle skromny, dżentelmen w każdym calu. Postać pod wieloma względami niezwykła, nie tylko w polskim żeglarstwie. Lubię z nim rozmawiać, bo wie więcej, spogląda dalej. W życiu ceni przede wszystkim konsekwencję i lojalność.
Jego mistrzem, żeglarskim guru był znany szczeciński żeglarz, regatowiec Jerzy Siudy. Razem pracowali przy jachtach, razem żeglowali. Tak go Andrzej Armiński wspomina:
– Najwyższej klasy profesjonalista z charyzmą. Zawsze postępujący fair. Rzetelny do bólu. Od niego wiele się nauczyłem, ukształtował mnie jako człowieka i żeglarza. Jawi mi się jako biała, nieskazitelna i twarda zarazem pozytywna postać z westernu. Bohater. A właściwie reżyser, u którego wszystko było zaplanowane…
Morzem i żeglarstwem interesował się już w szkole podstawowej. A jako licealista marzył o projektowaniu i budowie jachtów. Nie przeszkadzało, że mieszkał daleko od morskiego brzegu, bo w Bydgoszczy, a pierwsze żeglarskie doświadczenia zdobywał na pobliskim Zalewie Koronowskim. Młodzieńcze fascynacje tłumaczy tak:
– W czasach mojej młodości, która przypadła na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte zeszłego wieku, nie było tak trudno „zachorować” na morze. Regularnie ukazywały się kolejne tomiki Miniatur Morskich, w kioskach był doskonały miesięcznik „Morze” i „Tygodnik Morski” z zadaniami nawigacyjnymi do rozwiązania. Wychodziła cała seria książek poświęconych słynnym żeglarzom. To wszystko rozpalało wyobraźnię, rodziło coraz śmielsze marzenia. Żeglarstwo dawało możliwość wyrwania się w świat, możliwość zwiedzanie innych krajów.
Wybrał Politechnikę Gdańską i Instytut Okrętowy. Tematem pracy dyplomowej były badania modelowe płetw jachtu „Cetus” budowanego na Admiral`s Cup 1979. Po studiach został zatrudniony w Stoczni Szczecińskiej. Mówi, że to zasługa projektanta Jerzego Piskorza-Nałęckiego, który ściągnął do Szczecina kilku absolwentów gdańskiej uczelni. Był rok 1979. Stocznia budowała wówczas promy, między innymi słynny „Georg Ots” na olimpiadę w Moskwie. Budowała statki-szpitale, statki naukowo-badawcze.
– Trafiłem do działu obliczeń okrętowych, współpracowałem z Markiem Nowakiem, słynnym potem projektantem kontenerowców. Ciekawe były te stoczniowe budowy, ale mnie ciągnęło do jachtów. W połowie lat osiemdziesiątych zostawiłem stocznię.
Podjął współpracę z Morską Stocznią Jachtową im. Leonida Teligi, gdzie jeszcze w czasie studiów odbywał praktykę. Tam według jego projektów stocznia zbudowała ponad 40 jachtów regatowych typu minitoner Opty-71. Większość była przeznaczona dla ówczesnego ZSRR. Razem z Ryszardem Partyckiem zaprojektował jachty wielokadłubowe: trimaran „Almatur 2” i katamaran „Almatur 3”, a z Jerzym Rozmiarkiem – jacht „Polarka” dla czeskiego żeglarza Rudy Krautschneidera. Natomiast we Włoszech, razem ze szczecińskimi żeglarzami: Kubą Jaworskim i Jerzym Siudym projektował jacht IOR maxi na regaty Whitbread. Jednocześnie cały czas doskonalił żeglarskie umiejętności. W 1985 roku otrzymał patent jachtowego kapitana żeglugi wielkiej.
Startował w różnych regatach, m.in. w Mistrzostwach Świata IOR w klasie minitoner na Jeziorze Bodeńskim (1981 r.) i w Sardynia Cup 1982. W roku następnym płynął jako nawigator na jachcie „Cetus”, który pod dowództwem Jerzego Siudego wygrał Morskie Żeglarskie Mistrzostwa Polski. W 1985 roku płynął w dziewiczym rejsie katamaranu „Almatur 3”. Jednostka dowodzona przez Wojciecha Kaliskiego pobiła rekord trasy Świnoujście – Gdynia.
Pierwszy własny jacht zbudował w drugiej połowie lat 80. Był to niewielki Cruiser 22 (6,6 m długości) o nazwie „Mantra”. Pływał nim kilka sezonów po Morzu Śródziemnym odwiedzając porty w Jugosławii, Grecji, Turcji, Izraelu, na Cyprze. Na początku lat 90. w wynajętej stodole pod Szczecinem zbudował stalową, prawie 10-metrową „Mantrę 2” Na tym jachcie po raz pierwszy przepłynął Atlantyk. Wziął udział w słynnych regatach America 500. Zorganizowała je londyńska firma Word Cruising Ltd. założona przez dziennikarza i żeglarza, Jimmy Cornell`a. Odbywały się one w 1992 roku, w pięćsetną rocznicę pierwszej podróży Krzysztofa Kolumba do Nowego Świata. W regatach, tą samą co on, historyczną trasą pożeglowały 142 jachty z 26 państw. „Mantra 2” była jedynym jachtem z Polski.
– Wtedy, w czasie tamtych regat, poznałem tak naprawdę smak żeglarstwa, to nieporównywalne, wszechogarniające uczucie wolności. Bo żeglarstwo to właśnie wolność. Z moją „Mantrą” znalazłem się wśród ponad 140 różnych jachtów, dużych, bogatych. Byłem w światowym środowisku żeglarskim. Zająłem drugie miejsce w swojej klasie. Od tamtego czasu nie mam żadnych kompleksów. Jestem dumny, że jako jedyny żeglarz z Polski uczestniczyłem w tych regatach. W Las Palmas, na Wyspach Kanaryjskich jest tablica upamiętniająca regaty America 500. Są nazwy uczestniczących w nich jachtów i narodowości żeglarzy. Jest „Mantra 2” i Polonia.
Po tych regatach długo żeglował, w końcu jacht sprzedał i wrócił do kraju. Był rok 1994. Od razu wziął się za projekt i budowę kolejnego jachtu „Mantra 3”. Przy jego tworzeniu wykorzystał zdobyte w rejsach doświadczenia żeglarza i konstruktora. Kontynuowana nazwa „Mantra” nie jest przypadkowa. Bo mantra to wedyjski hymn i modlitwa, to formuła magiczna i rytualne zaklęcie. To jądro medytacji, uważa Andrzej Armiński.
W budowie „Mantry 3” utopił wszystkie oszczędności. Ale nie było to ważne, bo realizował kolejne marzenie – udział w wokółziemskich regatach. Nowy jacht miał prawie 13 m długości i kadłub nowoczesnej, nietypowej konstrukcji. Aby uzyskać dużą sztywność i małą wagę został wykonany najpierw z listew z lekkiego drewna, które następnie zewnątrz i wewnątrz pokryto laminatem epoksydowo-szklanym. W środku były trzy kabiny z dwuosobowymi kojami, obszerna mesa, kambuz, dwie łazienki. Budowa tego jachtu, w szopie wynajętej pod Szczecinem, trwała 15 miesięcy.
Regaty The EXPO`98 Round the World Rally organizowała ta sama londyńska firma World Cruising Ltd., która przygotowała transatlantyckie regaty America 500.
Zaczynały się w lutym 1997 roku na Florydzie i kończyły w maju 1998 roku w Lizbonie, która była gospodarzem światowej wystawy EXPO `98. Określano je mianem największych w historii żeglarstwa. Uczestniczyły w nich 54 jachty z 16 państw („Mantra 3” była jedyną jednostką z Polski). Rozegrano 17 wyścigów na łącznej trasie 27 tysięcy mil morskich. Regaty od momentu rozpoczęcia do mety w Lizbonie trwały 17 miesięcy. Trasa wiodła z Florydy przez Kanał Panamski do Ekwadoru, następnie Galapagos, Markizy, Tahiti, do północnej Australii. Bali, Wyspy Kokosowe, Mauritius, Kapsztad, Rio de Janeiro, Wyspy Zielonego Przylądka, Azory, Lizbona.
„Mantra 3” wypłynęła ze Szczecina w lipcu 1996 roku. Pierwszy turystyczny etap wiódł przez porty europejskie. Potem były Wyspy Kanaryjskie, przeskok przez Atlantyk, Małe Antyle i Floryda. Pierwszy etap regat zakończył się na Jamajce. „Mantra 3” była pierwsza w klasie C i piąta w klasyfikacji ogólnej.
Drugi etap był trudny ze względu na ciężkie warunki pogodowe (wiał wiatr z szybkością ponad 100 km na godzinę). Jacht dotarł na metę z uszkodzonym sterem. Z różnymi uszkodzeniami borykało się wiele jednostek. Trzeci etap to już Ocean Spokojny z metą w porcie Salinas w Ekwadorze. „Mantra 3” wygrała go w klasyfikacji ogólnej. Czwarty etap (meta w Galapagos) zakończyła jako czwarta. W piątym etapie, najdłuższym (Galapagos –Markizy, 3200 mil morskich) dopływa jako pierwsza w klasyfikacji ogólnej. W kolejnym etapie była czwarta. A w przerwie regat EXPO`98 wzięła udział w lokalnym, corocznym polinezyjskim wyścigu na odcinku 15 mil morskich. „Mantra 3” wygrała go. W kolejnym etapie regat (Bora Bora –Tonga) jacht przypływa na metę jako drugi. Potem w dwóch wyścigach jest czwarty, a po etapie Port Vila – Cairns w Australii plasuje się na trzecim miejscu w klasyfikacji ogólnej i na pierwszym w klasie C i… wycofuje się z dalszego udziału w regatach (sierpień, 1997 rok). Przyczyna? Bolesna i prozaiczna zarazem. Andrzej Armiński nie miał pieniędzy na opłacenie wpisowego, które pozwalałoby mu na uczestnictwo w kolejnych etapach regat. A była to kwota kilkunastu tysięcy dolarów. Do tego doszły też problemy z kompletowaniem załogi, która zmieniała się na kolejnych etapach. Dotychczasowe koszty pokrywał z własnych pieniędzy oraz ze środków otrzymanych od sponsorów szczecińskich oraz środowisk polonijnych w USA.
Wycofał się z regat, ale nie z żeglowania. Kontynuuje, już na własną rękę, indywidualnie wokółziemski rejs płynąc przez Wyspy Oceanii, Ocean Indyjski, Morze Czerwone, Kanał Sueski, Morze Śródziemne do Lizbony (gdzie zamknął wokółziemską pętlę). Do Szczecina przypłynął 22 czerwca 1998 roku.
W sumie ten rejs wokół globu trwał 22 miesiące, jacht przebył 34 625 mil morskich, odwiedził prawie 300 portów i przystani w 42 krajach. W Polsce środowisko żeglarskie doceniło Andrzeja Armińskiego. Został laureatem I Nagrody Honorowej Rejs Roku, uznano go Żeglarzem Roku 1998, uhonorowano Srebrnym Sekstantem. A on sam przyznał, że ten prawie dwuletni rejs był jego najwspanialszą przygodą. Z regat i wokółziemskiego rejsu pisał bardzo ciekawe reportaże, które drukował nie istniejący już miesięcznik „Morze”.
„…O piętnastej czterdzieści pięć na „Mantrze 3” pęka z hukiem węglowy trzon sterowy (…) Na miejscu w Colon zlecam wykonanie nowego steru z dostawą do Balboa. Rysunki zacząłem robić jeszcze w morzu. Jeśli nie zdążymy zamontować steru przed startem do następnego wyścigu wypadamy z regat. (…) Dociera do mariny nowy ster o ciężkim, stalowym trzonie. Instalujemy go bez wyciągania jachtu z wody. Nie jest to łatwe zadanie. Do startu, do trzeciego wyścigu, zostały dwie godziny. Uff, co za ulga, nie wypadniemy z regat. Jacht jest znowu w pełni sprawny…”
„…Z nadzieją oczekujemy na ogłoszenie wyników regat (…) Wreszcie są. Na samej górze „Mantra 3”. W trzecim wyścigu pierwsze miejsce (…). Na wycieczkę w Andy wyruszamy w znakomitym nastroju…”
„…Conflict Group to nazwa sporych rozmiarów atolu. Władają nim tylko żółwie, które składają jaja na piaszczystych wysepkach, i rekiny. Przez kilka dni mamy cały atol, z dziesiątkami kilometrami raf, tylko dla siebie. Nie widać nawet śladu człowieka, ani łodzi na horyzoncie…”
Armiński wrócił, jak zwykle, z głową pełną nowych pomysłów, z energią do działania. Od razu założył pod miastem firmę Projektowanie i Budowa Jachtów. – W czasie tego mojego wokółziemskiego rejsu byłem w prawie trzystu różnych portach i przystaniach, i wszystkie porównywałem do Szczecina. Zastanawiałem się jakie rozwiązania i pomysły tam zauważone można byłoby zastosować u nas. Przecież Szczecin ma wodę w zasięgu ręki, a woda to wielki potencjał, daje ogromne możliwości inwestycji, rozwoju. A stocznię założyłem, bo chciałem zrobić coś dla naszego środowiska żeglarskiego, no i dla siebie. Po takim rejsie, takich przeżyciach trudno jest potem znaleźć miejsce na lądzie, pomysł na ciekawe życie. Mnie się udało, połączyłem pasję z pracą.
W dwa lata później przeniósł swoją stocznię z szopy na portowe nabrzeże w Szczecinie. Dziś zatrudnia kilkadziesiąt osób i buduje ciekawe jednostki. Powstało ich ponad sto. Wśród nich są jachty duże i małe, turystyczne i sportowe, są kolejne modele „Mantr”, są jachty jedno – i wielokadłubowe i jest …oceaniczny kajak. Specjalnością stoczni stały się luksusowe katamarany budowane dla klientów na całym świecie. Katamarany ze Szczecina można spotkać w Anglii i we Włoszech, w Australii i Hongkongu, w USA i na Karaibach, w Holandii i w Hiszpanii.
– Coraz więcej żeglarzy docenia komfort i wygodę. A katamaran oferuje zwiększoną wygodę żeglugi i dużą przestrzeń. Jest stabilny, komfortowy i szybki. To sprawia, że mimo wysokiej ceny rośnie zainteresowanie katamaranami.
Niestety, są też minusy bycia konstruktorem i przedsiębiorcą. Kierowanie tak dużą firmą jest absorbujące i czasochłonne. Nie można już sobie pozwolić na długie żeglarskie wyprawy. Ale można je umożliwić innym. Tak pomyślał i tak też zrobił. W 2005 roku wymyślił i zorganizował Kobiece Regaty Dookoła Świata. Pomysł okazał się wielkim wydarzeniem żeglarskim.
Wzięło w nich udział 15 polskich żeglarek. Ścigały się parami na dwóch 8,5-metrowych jachtach klasy „Mantra 28” . Trasa regat została podzielona na 19 etapów, każdy o długości od kilkuset do kilku tysięcy mil morskich. Regaty rozpoczęły się w Słowenii 25 września, 2005 roku, a zakończyły 24 marca, 2007 roku, po pokonaniu czterech oceanów, na Karaibach ( St. Lucia). Sprawdziły się żeglarki, dzielnością morską wykazały jachty. Całe to bardzo trudne, nie tylko pod względem logistycznym, przedsięwzięcie zakończyło się ogromnym sukcesem. Kobiece Regaty Dookoła Świata trwały dwa lata i zostały nagrodzone Honorową Nagrodą Polskiego Związku Żeglarskiego Rejs Roku 2007.
25 maja, 2007 roku na terenie Campingu Marina w Szczecinie odbyła się uroczystość zakończenia Kobiecych Regat Dookoła Świata. O swoich rejsach, ilustrowanych zdjęciami opowiedziały między innymi żeglarki: Asia Pajkowska, Ola Peszkowska, Joanna Rączka i Marta Sziłąjtis –Obiegło.
Kapitan Armiński pytany, dlaczego postawił na kobiety, odpowiadał: – Są niezwykle odpowiedzialne, konsekwentne i inteligentne. Imponuje mi ich odwaga i determinacja. Cechy te predysponują je do odnoszenia sukcesów w wielu dziedzinach, w tym w żeglarstwie morskim. Prowadząc z nimi rejs mam pewność, że doprowadzimy go do końca i zakończymy sukcesem.
Andrzej Armiński bardzo nie lubi, gdy nazywa się go sponsorem. Wyjaśnia: – Sponsor, to ktoś kto wykłada kasę i nic więcej go nie obchodzi. Chyba, że promocja. Ja natomiast byłem uczestnikiem każdego z tych rejsów. Odbywały się one na jachtach, które zaprojektowałem, zbudowałem, były moją własnością. Ustaliłem trasę najciekawszą, najbardziej bezpieczną, bo zależało mi na tym, aby żeglarki sprawnie płynęły i bezpiecznie wróciły do domów. Opracowałem całą logistykę, od zaopatrzenia w żywność, części zamienne, po przeloty samolotami. Zawsze byłem w kontakcie z żeglarkami. Spotykałem się z nimi w kilkunastu portach na trasie regat.
W tych regatach brała też udział znana żeglarka Joanna Pajkowska. Razem z Karoliną Bratek płynęły na jachcie „Mantra Asia” przez Ocean Indyjski, z Australii do Afryki Południowej. Po ukończeniu regat zapowiedziała, że chciałaby odbyć samotny rejs wokół globu bez zawijania do portów. Stwierdziła, że dość ma oglądania palm i pięknych zakątków i teraz chciałaby przeżyć coś czysto żeglarskiego.
– Powiedziała i popłynęła – mówi Armiński. – Gdy pytała mnie co o tym sądzę, zaakceptowałem jej pomysł. Rozumiem ją, aczkolwiek ja nie lubię samotnych rejsów. Świat jest zbyt piękny, by oglądać go samemu, trzeba się dzielić wrażeniami.
Na jachcie „Mantra Asia” opłynęła świat w ciągu 198 dni, wliczając krótki postój w Port Elizabeth. Rejs rozpoczął się 24 czerwca 2008 roku w porcie Colon w Panamie, a zakończył 8 stycznia 2009 roku w tym samym porcie. Pobiła polski rekord, który należał do Henryka Jaskuły. W latach 1979-1980 na jachcie „Dar Przemyśla” okrążył samotnie świat w ciągu 344 dni bez zawijania do portów.
Z kolei na bliźniaczym jachcie „Mantra Ania” popłynęła w samotny rejs 23-letnia wówczas kapitan Marta Sziłajtis-Obiegło (wcześniej na tym samym jachcie też uczestniczyła w Kobiecych Regatach Dookoła Świata). Rejs rozpoczął się w kwietniu 2008 roku w Puerto la Cruz w Wenezueli i zakończył w tym samym porcie w kwietniu 2009 roku. Trwał 358 dni. Żeglarka była najmłodszą Polką, która tego dokonała. Przepłynęła 25 tysięcy mil morskich, odwiedziła 19 portów w 11 krajach.
– Jacht spisał się rewelacyjnie – powiedziała po powrocie. – Nie ma wątpliwości, że pan Andrzej robi bardzo dobre jachty. Niech o tym świadczy chociażby fakt, że „Mantra Ania” okrążyła świat po raz drugi bez specjalnego serwisu. Naprawiałam tylko to, co sama zepsułam.
W sumie „Mantra Asia” i „Mantra Ania” w krótkim czasie, trzykrotnie okrążyły świat. Są to jedyne polskie jachty, które tego dokonały.
W roku 2013 w stoczni Andrzeja Armińskiego powstał piękny katamaran „Cabrio 2”. Na nim w tym samym roku startowała Joanna Pajkowska w Transatlantyckich Regatach Samotnych Żeglarzy OSTAR 2013. Była jedyną kobietą wśród startujących. Zajęła siódme miejsce w klasyfikacji ogólnej i drugie w kategorii jednostek wielokadłubowych.
W tej stoczni zaprojektowana i zbudowana została też inna niezwykła jednostka. To oceaniczny kajak o nazwie „Olo”. Projekt pod kierownictwem Andrzeja Armińskiego (sfinansował budowę) opracowali: Rafał Głodek, Michał Klimek i Radosław Zygmunt. Kadłub ma siedem metrów długości, metr szerokości. Wykonany został z przekładkowego laminatu węglowo-aramidowego. Na pokładzie jest panel słoneczny ładujący akumulatory, w części dziobowej – kabina i miejsce na zapasy. Stateczność zapewniają specjalne pałąki. Jest też odsalarka i zbiornik na wodę słodką. Kajak ma też telefon satelitarny i urządzenia nawigacyjne.
Powstał w 2010 roku dla znanego kajakarza Aleksandra Doby z Polic, który przepłynął nim Atlantyk w ciągu 99 dób, wykorzystując tylko siłę mięśni. Ramiona kajakarza wymachują wiosłem przez 10-12 godzin na dobę. Przepłynął prawie 5400 km z Dakaru w Senegalu do Brazylii. Tym samym jest pierwszym człowiekiem na świecie, który samotnie przepłynął Atlantyk między kontynentami (Afryka – Ameryka Południowa).
– Atlantycką trasę kajakową wybrałem wspólnie z Andrzejem Armińskim, który jest doświadczonym żeglarzem – mówi Aleksander Doba. – Kierowaliśmy się przede wszystkim bezpieczeństwem.
Po tej pierwszej transatlantyckiej wyprawie kajak „Olo” przy pomocy Andrzeja Armińskiego został sprowadzony do Szczecina. W jego stoczni przeszedł remont i doposażenie. 5 października, 2013 roku Aleksander Doba wyruszył na swoim kajaku z Lizbony w kolejny rejs przez Atlantyk. Strategiem wyprawy jest Andrzej Armiński. Doba zaplanował nowy podbój oceanu. Przepłynięcie Atlantyku z Portugalii na Florydę (prawie 9 tysięcy km), czyli z Europy do Ameryki Północnej. Po wielu przygodach, zmaganiach z trudnymi warunkami pogodowymi, w marcu 2014 roku dopłynął do Bermudów. Przed majem br. zamierza dotrzeć na Florydę.
Andrzej Armiński śledzi wyprawę, pomaga i jak zwykle nie ustaje w realizacji innych, ciekawych pomysłów żeglarskich. Od ubiegłego roku organizuje w Szczecinie regaty w każdą środę. Mogą w nim startować wszystkie jachty balastowe i to w jednej grupie. Pozwala na to specjalny system przeliczania wyników korygujący po każdym wyścigu współczynniki przeliczeniowe uczestniczących w regatach jednostek. Jest też organizatorem regat dla czołówki polskich i niemieckich jachtów morskich Mantra Cup, które odbędą się po raz pierwszy w tym roku, 6-8 czerwca w Dziwnowie.
Niewiele osób wie, że wielką pasją Andrzeja Armińskiego jest … astronomia, a konkretnie obserwacja gwiazd zmiennych. – To jedna z tych dziedzin, gdzie najłatwiej można prowadzić amatorską działalność o charakterze zbliżonym do naukowego – mówi. – Tych gwiazd jest bardzo dużo i nie są systematycznie obserwowane przez naukowców. Jest więc obszar do działania dla amatorów. Wystarczy mieć teleskop, dobrą kamerę i dobrze opracowany program badawczy. Potem analizuje się wynik i pisze raporty.
Jest członkiem amerykańskiego stowarzyszenia AAVSO skupiającego obserwatorów gwiazd z całego świata. Należy również do szczecińskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. A początek tej pasji, to lekcje astronomii w szkole średniej w Bydgoszczy.
Bo zazwyczaj tak jest, że pasje rozbudzone w młodości towarzyszą nam w dorosłym życiu.
KRYSTYNA POHL
Za zgodą: http://mojalasztownia.pl/