Jean Jacques „Jasio” Kowalczyk, ur. 16 czerwca 1985 w Paryżu. Z wykształcenia technik o specjalności hotelarsko-gastronomicznej.Kilka lat pracy jako szkutnik w stoczniach jachtowych w Cannes i Porte Camargue. Z zamiłowania alpinista i żeglarz. Główne zajęcie jako skiper przeprowadzajacy jachty żaglowe między portami na Morzu Śródziemnym i wschodnim Atlantyku. W latach 2009-2011 opłynął kulę ziemską samodzielnie wyremontowanym jachtem żaglowym. Aktualnie jest armatorem trzech jachtów. Start w Vendee Globe sugeruje mu dwukrotny uczestnik tych regat i przyjaciel mieszkajacy też w Porte Camargue, Kito de Pavant.
Trochę więcej informacji zawiera artykuł zamieszczony w miesięczniku NASZE MORZE z sierpnia 2011
Jean Jacques „Jasiek” KOWALCZYK jachtem dookoła świata (2009 – 2011)
30 tysięcy mil samotności
Samotne żeglarstwo oceaniczne to bez wątpienia sport ekstremalny. Może tylko alpiniści w podobny sposób balansują na granicy życia i śmierci. Tyle, że u żeglarzy ta przyjemność trwa dużo dłużej. W najlepszym przypadku kilka miesięcy a najczęściej ponad rok. Przyjemność ? Proszę bardzo, każdy może spróbować. Wystarczy zamknąć się w łazience, zgasić światło, od czasu do czasu polać się zimnym prysznicem, włączyć wentylator tak żeby dmuchał w twarz, spać na huśtawce w wilgotnej pościeli. I tak przez przynajmniej kilka miesięcy. Gwarantowane zdrowie dla ciała i umysłu.
Skończyłerm właśnie czytanie prawie 800 stron dzienników pokładowych młodego Polaka urodzonego we Francji Jeana Jacquesa Kowalczyka zwanego przez przyjaciół Jasiek. Te dzienniki to wspaniały zapis samotnika. W jednym z wpisów Jasiek wyjaśnia filozofię żeglarstwa: „Myślę o was, koledzy, rodzino, przyjaciele i chciałbym wam przekazać jak to jest na jachcie. Nie każdy może odczuć jak to jest mieć wokół czyste powietrze i czyste dźwięki. Po prostu czysty świat. Tylko tu można też być czystym. Jak wielka może być przyjemność nocy, kiedy słyszysz tylko oddech wieloryba, widzisz delfiny towarzyszące jachtowi i przecinasz kurs leniwie płynącym żółwiom. To jest coś więcej niż szczęście.”
W 2006 roku 21-letni Jasiek był na wakacjach nad Morzem Śródziemnym w Port Camargue i tam poznał kilku młodych żeglarzy. Wtedy jeszcze znał tylko Alpy. Zimą narty, w lecie wspinaczka, loty na paralotni, zjazdy na desko-rolce itp. To ja zaraziłem go alpinizmem. Jak miał dwa lata szliśmy trasą klasyczną na Mont Blanc i nagle zrobiła się straszna afera. Szukały nas dwa helikoptery no i dopadli nas w schronisku Tete Rousse na wysokości 3172 mpm. Dzięki temu Jasiek trafił do kroniki XX wieku wydanej przez Laroussea jako najmłodszy alpinista. To było w 1987 roku. Rok później żandarmeria górska wyrzuciła nas z Chamonix i zakazała wspinaczki w Alpach. Z matką Jaśka nie mieliśmy ślubu i rok później, kiedy Jasiek miał 4 lata pojawiliśmy się w Chamonix na paszporcie matki Jaśka /Polka/. No i tak udało nam się wejść w Alpy, spać w namiocie na lodowcu i raniutko wejść na Mont Blanc du Tacul, 4248 mpm.
Na dole czekała na nas policja ale było już po wszystkim i tyle tylko że postraszyli, ale uznali że od tego czasu możemy chodzić po Alpach. Prasa opisała to jako niesamowity wyczyn Polaków i jest to do dzisiaj absolutny rekord. Nikt nie zdobył czterotysięcznika w wieku 4 lat.
No i w 2006 roku Jasiek dzwoni do mnie i mówi, że był z kumplami na jachcie na morzu i jest to coś pięknego i że on właśnie znalazł stary drewniany jacht do remontu. Ten jacht już dwa razy opłynął swiat i właściciel ma teraz prawie 80 lat i wystawił ten jacht na sprzedaż i chce 70 tys Euro. To ja mówię: Jasiek, a ile masz? No a Jasiek mówi, że jak będzie pracował całe lato i jeszcze pożyczy od kumpli to może uzbiera z 5 tysięcy. To ja mówię: idź do faceta i powiedz mu, że możesz mu dać 5 tysięcy. A Jasiek na to, że nie będzie robił z siebie błazna. To ja na to, że i tak robi, bo po co jacht alpiniście? Poszedł, powiedział że właśnie chce płynąć dookoła świata ale ma tylko 5 tysięcy. A facet na to, że skoro ma takie plany to jak da 10 tysiecy to jacht jego. Plan spodobał się jednemu z jego kolegów, Benowi, i jego matce która coś tam robiła w biznesie w Port Camargue. Załatwiła kredyt w banku na brakujące 5 tysięcy i w wakacje 2006 roku Jasiek został razem z Benem współwłaścicielem jachtu. Kadłub drewniany. Konstrukcja architekta Barriche ze stoczni w Arcachon z 1965 roku. Ożaglowanie sloop. Długość 10,80m, szerokość 3,10m. Zanurzenie 1,7m. Waga całkowita z balastem 9,86 ton. Motor Peugeot 42CV. Żagle bawełniane. Do nawigacji kompas i sekstant. I koło ratunkowe z korka. Średniowiecze. Ale przecież Władysław Wagner miał dokładnie tyle samo lat co Jasiek, jak znalazł stary drewniany jacht i postanowił opłynąć świat.
Całą zimę 2006/2007 chłopaki remontowali jacht i na wiosnę 2007 ochrzcili go „Winger” i popłynęli z dziewczynami na Korsykę. Potem kilka rejsów po Morzu Śródziemnym. Wreszcie na początku sierpnia 2007 Jasiek dzwoni do mnie i mówi, że płyną w czwórkę dookoła świata. Myślę: jak zawsze żartuje. Gdzieś w okolicach Barcelony jacht zaczął brać wodę, porwało grota i tyle było z rejsu dookoła świata. Wrócili do Port Camargue bez żagli i bez pieniędzy. Sponsora nie było.
Ale na wiosnę 2008 roku Jasiek znowu swoje. Płynę dookoła świata. To mówię: płyń. 5 lipca 2008 wypłynęli ponownie z Port Camargue. Jasiek, Ben i dwie dziewczyny. Pierwsza zeszła z pokładu jeszcze w Hiszpanii. Druga uznała że jeszcze jej życie miłe i została w Giblartarze. 29 sierpnia 2008 Jasiek z Benem dopłynęli do Rabatu i tam okazało się że zabrakło kasy. Zostawili jacht w porcie i wrócili statkiem do Francji. Zrozumiałem że Jasiek zrobi wszystko żeby płynąć. Jesienią 2008 kupiłem mu niezbędne wyposażenie a więc komputer do łapania prognoz pogody, mapy papierowe i elektroniczne, radionamiernik, sondę, tratwę ratunkową, satelitarny system bezpieczeństwa, ubrania sztormowe, genuę.
23 stycznia 2009 wrócili statkiem do Rabatu i 10 lutego wypłynęli z Benem w kierunku wysp Kanaryjskich. 19 lutego dopłynęli do Las Palmas i Jasiek dzwoni do mnie że z Benem jest źle. Jak tylko stracili brzeg z horyzontu Ben nie wychodził z kajuty i cały czas sprawdzał pozycję jachtu. Twierdził że stoją w miejscu i że jacht płynie w kółko i że nigdy nie dopłyną do lądu. Mówię Jaśkowi że może się przyzwyczai, ale już w duchu wiedziałem co jest grane, i że Ben daleko nie popłynie. 15 marca dotarli do Wysp Zielonego Przylądka. I tu już z Benem było źle. Skończyło się na wizycie u lekarza. Ten odradził dalszy rejs. Ben postanowił: wracamy do Francji. Jasiek dzwonił zrozpaczony. Rozmawiałem z matką Bena. Ta poleciała do niego i w sumie namówiła żeby płynął dalej.
19 marca 2009 wypłynęli z Cap Vert i 05 kwietnia dotarli do Martyniki. Tu Ben wylądował w szpitalu. Ponowna wizyta matki i tym razem też dziewczyny Bena. Lekarze odradzają Benowi dalszy rejs. Matka namawia go żeby płynął. W dodatku Ben żąda od Jaśka zwrotu połowy wartości jachtu. Wezwany ekspert wycenia jacht na 60 tysięcy Euro. Jasiek wpada w rozpacz. Ja telefonicznie mówię że będzie dobrze, bo musi być dobrze. Lekarze znajdują Francuza który jest świeżo upieczonym absolwentem francuskiej Akademii Morskiej i psychologiem w Marynarce Wojennej Francji. Może z nimi płynąć do Kolumbii. Płyną razem. W Cartagenie w Kolumbii są 29 maja 2009. Psycholog i oficer francuskiej marynarki w jednej osobie stawia jednoznaczną diagnozę. Ten rejs może kontynuować tylko Jasiek. Matka Bena prosi aby dostarczyć go do Panamy. W Panamie są 09 czerwca. Tu poznają Nataszę Caban, która właśnie kończy okrążanie świata. Natasza twierdzi że Jasiek powinien płynąć dalej sam bo Ben nie wychodzi nawet z kajuty. A Jasiek nie ma kasy na wykupienie połowy własności jachtu. Spotykam się z matką Bena. Okazuje się fajną kobietą i po dłuższej rozmowie zgadza się na moje warunki. Jasiek zwraca Benowi kredyt który ten wziął w banku, czyli 5 tys Euro i jacht jest Jaśka. Tyle tylko, że musimy zrezygnować z ubezpieczenia jachtu bo cała kasa idzie na wykupienie jachtu i formalności celne. No i Jasiek swiętuje razem z Nataszą…
04 lipca 2009 Jasiek bierze kurs na południe w kierunku na Galapagos. Natasza na północ w kierunku na Hawaje.
Zapisuje w swoim dzienniku „Nie przestaję myśleć o Nataszy i o tym co zrobiła dla nas. To kobieta która kocha wyzwania. Ludzie potrafią tylko wygodnie żyć.” Z Galapagos Jasiek dzwoni że wiatr porwał małą flagę Polski którą dostał od Polek z banku Millennium w Saint Denis pod Paryżem. Ustalamy wtedy że dostanie ode mnie dużą flagę Polski ale pod warunkiem, że będzie to główna flaga. Nigdzie nie mogę znaleźć flagi Polski. W końcu kupuję przez Allegro, nawet ze znakiem PZŻ. 14 lipca Jasiek wypływa z Galapagos na Markizy. 06 sierpnia jest na Markizach. Tu trochę pracuje, bo jak zawsze brak kasy.
05 października 2009 wypływa z Taiohae na Markizach. W tym czasie nawiązuje kontakt z moim rodzinnym miastem Puławy. Jeden z radnych obiecuje mu honorowe obywatelstwo Puław po opłynięciu świata. Młodzi puławiacy finansują założenie strony internetowej poświęconej rejsowi. Kończy się na kilku wpisach i informacji, że rodzice Jaśka są z Puław a dziadek Jaśka był nawet burmistrzem Puław. Dodają też że pradziadek Jaśka był w stopniu majora dowódcą Gwardii Przybocznej ostatniego Cara Rosji za co dostał wieś nad Wisłą. Pradziadek nazywał się Sadurski i do dziś koło Nałęczowa jest jego wioska Sadurki. Może Jasiek ma twardy charakter po pradziadku i po dziadku?
13 października Jasiek dociera do Papete na Tahiti. Tu ponownie zostaje na miesiąc żeby popracować i zarobić na ryż, makaron i wodę. Je głównie ryby i marzy mu się porządny kotlet. Nawet i schabowy.
11 grudnia 2009 roku przekracza 180 południk. Notuje wtedy w dzienniku :”Morale poprawia mi się, gdy zaczyna wiać. Ginie, gdy morze jest płaskie”. I dodaje filozoficznie: „Pracujemy, śpimy, jemy i znikamy gdzieś za horyzontem”.
16 grudnia dociera do Whangarei na Nowej Zelandii. Tu czeka go informacja, że dwa tygodnie temu Natasza Caban dopłynęła na Hawaje i zakończyła samotny rejs dookoła świata. Ktoś podobno napisał w komentarzu, że Natasza nie jest Polką tylko żeglarką polonijną. Żartują z Jaśkiem, że może by dać początek nowej rasie: Polonusów.
Na Nowej Zelandii Jasiek znów pracuje. Z czegoś trzeba żyć
08 lutego postanawia opłynąć dookoła północną wyspę Nowej Zelandii.
21 lutego dociera do cieśniny Cooka pomiędzy północną a południową wyspą Nowej Zelandii.
25 lutego na morzu dowiaduje się, że od prawie roku jest… ojcem. Córka ma na imię Morgan a matka, Francuzka zakochała się w Jaśku w Port Camargue i postanowiła mieć dziecko sławnego żeglarza. Pomyślała, że jak mu powie o tym że jest w ciąży to być może nie będzie matką dziecka sławnego żeglarza bo Jasiek po prostu nigdzie nie popłynie tylko poczeka na urodziny dziecka, no a później pieluchy, przewijanie, praca na utrzymanie rodziny i brzuszek, piwko z kumplami…. No a dziewczynie marzył się sławny żeglarz jako ojciec jej dziecka. Poczekała zatem aż Jasiek będzie po drugiej stronie globu i jedyne co może to płynąć dalej. Francuzki są sprytne.
06 kwietnia Jasiek kończy opływanie Nowej Zelandii i wypływa w kierunku Nowej Kaledonii. W dzienniku pisze tylko o tym jak wygląda jego córka i że brak mu i córki i jej mamy.
15 kwietnia 2010 dociera do Nowej Kaledonii. Tu zostaje ponad 4 miesiące aby pracować. Skończyły mu się wszystkie oszczędności. Jacht wymaga naprawy. Ma porwanego grota. No i tęskni do córki. Miejscowa prasa na Nowej Kaledonii pisze o jego rejsie. Zamieszcza zdjęcia Jaśka na tle polskiej flagi. Wszyscy wiedzą tu, że jest Polakiem. Nawiązuje liczne kontakty z Polakami zamieszkałymi tu od lat. Jeden z nich oferuje mu pracę i niezłe zarobki. Ja funduję mu nowego grota i telefon satelitarny. Będzie mógł dzwonić do Morgan i jej matki nawet z morza. Poza tym wpływa w strefę piratów.
23 sierpnia wypływa z Nowej Kaledonii. 04 września 2010 dociera do Papua Nowa Gwinea. 26 września dopływa do Bali. 02 października wypływa na Ocean Indyjski i 27 października dociera do Port des Galets na Reunion. Tu naprawia uszkodzony maszt i tu poznaje legendę francuskiego alpinizmu Patricka Edlingera. Patrick, który mieszka teraz na Reunion gdy usłyszał, że do portu wpłynął samotny żeglarz o nazwisku Kowalczyk skojarzył że może to być ten sam Kowalczyk który kiedyś zdobył Mt Blanc jako najmłodszy alpinista. Okazało się że tak. Obaj z Jaśkiem zaprzyjaźnili się i postanowili za rok razem wejść na Pik Lenina. Uznali że na Mont Everest wchodzi kto chce, a Pik Lenina jakoś tak popadł w niepamięć.
22 listopada Jasiek opuszcza Reunion i kieruje się na Południową Afrykę. Silny prąd i przeciwny wiatr znoszą go na północ i 06 grudnia 2010 ląduje w Richards Bay. Trzy razy próbuje płynąć dalej i za każdym razem sztormy nie pozwalają mu wyjść na szerokie wody. Natasza radzi telefonicznie że ten etap można pokonać tylko skokami i począwszy od 12 stycznia 2011 roku etapami dociera 31 stycznia 2011 do Przylądka Igielnego. 04 lutego zawija do Capetown. To już Atlantyk.
07 lutego wypływa w kierunku Świętej Heleny gdzie dociera 25 lutego i zaraz po zaprowiantowaniu płynie dalej w kierunku Wysp Zielonego Przylądka..
15 marca jacht zaczyna nagle nabierać wodę. O 11 w południe zaczyna nawiązywać kontakt z najbliższymi statkami informując że być może będzie potrzebował pomocy. Jest stale w kontakcie ze mną przez telefon satelitarny. O 6 wieczorem zaczynamy poważnie myśleć o rzuceniu tratwy ratunkowej i wzywaniu pomocy. Jest ponad metr wody pod pokładem. Jaśkowi załamuje się głos. Jest sztorm i wieje silny wiatr. Włącza silnik i rurę zasycającą z zewnątrz wodę do chłodzenia wkłada do zęzy. Tym samym silnik pobiera wodę ze środka jachtu. Zmniejsza to poziom wody wewnątrz. Lokalizuje przeciek w przedniej części kadłuba. Jedna z klepek jest wygięta na zewnątrz. Puściły nity. Wpadam na pomysł aby zastosował system sciągacza. Kawałek sklejki przyłożony od wewnątrz z otworami na śruby które wkręcone w wystającą klepkę przyciągną ją do środka. Łatwo powiedzieć. Jest silny sztorm. Jednak udaje się i pompa daje radę wyciągać na tyle wodę że poziom obniża się. O 23 wieczorem France Telecom informuje mnie że moje konto gwałtownie rośnie i jest już 480 Euro na minusie i albo zapłacę albo wyłączą mi telefon. Wyjaśniam że mój syn właśnie tonie… Biorą to za żart ale telefonu nie wyłączają.
23 marca Jasiek dociera do Cap Vert. Naprawia uszkodzoną klepkę. Poznaje skipera który przeprowadza z Madagaskaru do Cannes jacht jakiemuś milionerowi. Jest sam bo jego kapitan uległ wypadkowi w czasie tego samego sztormu przed Cap Vert i trafił do szpitala. Jak jacht nie dopłynie w umowionym czasie do Giblartaru to tracą dużo pieniędzy. Jasiek zgadza się doprowadzić jacht. Okazuje się że w międzyczasie milioner załatwia nowego kapitana i na Wyspach Kanaryjskich podmieniają Jaśka. Milioner płaci Jaśkowi 1300 Euro, samolot do Cap Vert gdzie został jacht Jaśka, hotel i wspaniałą kolację. Zaprasza też do Cannes.
21 kwietnia wypływa z Cap Vert.
08 maja 2011 dociera do Giblartaru.
31 maja dociera do Port Camargue, 3 dni przed czasem oficjalnego powitania. Pierwsza na pokład jachtu wchodzi jego dwuletnia córka Morgan. Widzą się po raz pierwszy.
W sumie Jasiek przepłynął ponad 33 tysiące mil, z czego prawie 30 tysięcy mil samotnie.
Andrzej Kowalczyk