STS Generał Zaruski w drodze na Bornholm

0
870

Cumujemy do burty „Zawiasa” w gdyńskim Basenie Prezydenta. Czekamy już tylko na ekipę z Fundacji Navigare, która ma się do nas dosiąść i planujemy ruszyć. Niebawem na pokładzie pojawiają się Piotrek, Mieszko, Marcin i Karol, prywatnie brat Marcina. Ruszamy. Zaruski majestatycznie odchyla się na szpringu rufowym i opuszcza gdyński port. Kierunek: Bornholm.

Idea jesiennego rejsu podsumowującego sezon na Generale Zaruskim zrodziła się pewnego wrześniowego popołudnia. Na pokładzie kapitan Jurek Jaszczuk, ekipa z gdańskiego Programu Edukacji Morskiej i moja skromna osoba. Pada pytanie: „A może jakiś wspólny rejs?”. Wszyscy są zgodni –„Płyniemy!” Jakiś czas później spotykam Jurka i wracamy do tematu. Idea jest prosta: Ma to być rejs dla towarzystwa ‘okołomarinowego’, czyli ludzi związanych z Mariną Gdańsk, wspomnianym Programem Edukacji Morskiej i wszystkich tych, którzy w jakiś sposób związani są wodą – tak, aby podsumować sezon, wymienić się doświadczeniami i podyskutować o planach na przyszłość.

I tak oto na kei zjawiają się – bosmani z mariny: Ola i Rafał, ekipa z PEMu: Piotrek, Michał, Darek i Paweł, ratownicy WOPR: Kasia, Łukasz i Mateusz, także Adam reprezentujący związek Miast i Gmin Morskich. Jest też załoga stała: Jurek – kapitan, Piotrek i Marika. Jestem i ja – autor tej krótkiej relacji. Jeszcze tylko zakupy, (uwzględniające wegańskie preferencje jednej z załogantek 😉 ), krótkie szkolenie, podział na wachty i można płynąć. Niebawem jesteśmy już na Zatoce, a w górę idą grot, bezan i sztaksle. Dla większości to pierwsza okazja, żeby przepłynąć się Zaruskim. Najczęściej wrażenia są pozytywne – tak jest i tym razem. Solidny, zachodni wiatr pozwala pokazać Zaruskiem,u co potrafi. Obieramy kurs na Gdynię, żagle wypełniają się wiatrem, a jacht dostojnie wchodzi w przechył.

Jacht to solidna konstrukcja z lat trzydziestych ubiegłego wieku o tradycyjnej, smukłej linii – szybka i dzielna. Inicjatorem jego budowy był Mariusz Zaruski i miał on być jedną z dziesięciu jednostek tego typu przeznaczonych do wychowania morskiego młodzieży. Wybuch Drugiej Wojny Światowej pokrzyżował te plany, a statek jako jedyny, który udało się zbudować, przeczekał wojenną zawieruchę w Szwecji. Po wojnie zwrócony Polsce, początkowo jako „M. Zaruski”, później „Młoda Gwardia”, w końcu „Generał Zaruski” był  miejscem, gdzie pierwsze szlify zdobywało wielu żeglarzy. Nie oszczędziły Zaruskiego nowe czasy – począwszy od lat dziewięćdziesiątych jacht stopniowo popadał w ruinę, by w końcu stracić możliwość żeglowania. Ostatecznie statek zdecydowało się kupić miasto Gdańsk jako swój żaglowiec flagowy, a po pieczołowitym remoncie, począwszy od wiosny tego roku, może on kontynuować z powodzeniem ideę swojego pomysłodawcy i patrona.

Z Gdyni, już w pełnym składzie, wychodzimy w dobrych nastrojach i podekscytowani faktem wspólnej jesiennej żeglugi. Na korzystny wiatr trzeba będzie nam jednak poczekać do rana – szybko decydujemy się więc na żeglugę na silniku. Brak wiatru i boczna martwa fala kołyszą jachtem na prawo i lewo, co daje się we znaki części załogi. Jednakże w myśl zasady, że ‘choroba morska wpisana jest w życie każdego marynarza, a najlepsze w niej jest w to, że przechodzi’ wszyscy podchodzą do tego z humorem i dystansem – głównie część niechorująca ;-). Nad ranem mijamy Rozewie, żeglując we mgle. Ta jednak mija dość szybko, a w jej miejsce przychodzi wiatr. Znów stawiamy żagle i możemy cieszyć się żeglarstwem ‘pełną gębą’. W górę idzie nawet latacz – przede wszystkim za sprawą regatowych ciągot Michała 😉 Cumy w Nexo rzucamy krótko przed północą. Wszyscy są jednak zdania, że to zbyt młoda godzina, żeby kończyć ten wieczór i kłaść się w kojach. Swoje talenty gitarowo-wokalne ujawnia Marcin. Jest i wesoło i nostalgicznie, a utwór ‘Czarny blues o czwartej nad ranem’ Starego Dobrego Małżeństwa kończy ten wieczór – trzeba przecież wstać na podniesienie bandery – a to już za cztery godziny!

Kolejny dzień spędzamy w Nexo. Jedni zwiedzają miasteczko, inni odsypiają, kolejni oddają się lekturze ulubionej książki – portowe życie na statku także ma swój urok.

W drogę powrotną wyruszamy wieczorem. Solidny południowo-zachodni wiatr pozwala nam dopłynąć do domu jednym halsem a Zaruski dumnie żegluje z prędkością dziewięciu węzłów! To jedna z rzeczy jakie najbardziej lubię w tym statku!

W ramach zajęć fakultatywnych kulinarne umiejętności zdradza Piotrek S., który komponuje pyszne naleśniki – ku wielkiej uciesze Kapitana, wachty marznącej na pokładzie i kolejnej nocnej, dla której czekający w kambuzie posiłek był pewną niespodzianką. Reszta nie chciała wstać 😉

Ponieważ mamy jeszcze dzień rejsu przed sobą decydujemy się wejść na Hel. Jesteśmy tam późnym popołudniem. Część odwiedza fokarium, reszta udaje się do słynnego „Kapitana Morgana”. Słuchamy szant, delektujemy się smakiem grzanego piwa, wspominamy i snujemy plany na przyszłość. Później impreza przenosi się do jachtowego kubryku, gdzie znów niezastąpione okazują się Marcin i jego gitara.

Na podniesienie bandery wstajemy tradycyjnie na godzinę ósmą. Jemy śniadanie i w drogę.

Młodsza część załogi postanawia skorzystać z doświadczenia Kapitana i na pokładzie pojawia się sekstant. Krótki instruktarz, próba złapania odpowiedniego kąta między słońcem i linią horyzontu, trochę obliczeń i udaje się ustalić pozycję – niewielę róźniącą się od tej z GPS-a!

Do gdańskiej kei dobijamy po południu. Jeszcze tylko sprzątanie, pakowanie, podsumowanie, uściski i załoga opuszcza pokład.

Ten rejs był pewnym eksperymentem. Tak samo jak tworzy się nowa historia Zaruskiego po jego odbudowie, tak samo być może stworzy się nowa tradycja rejsów podsumowujących sezon? Pogoda dopisała. Dopisały też nastroje. Ja dziękuję wszystkim za miłego spędzony czas. Do zobaczenia, mam nadzieję, za rok!

 

Michał Olszewski

Komentarze