Sputnikiem dookoła Ziemi – po bretońsku

0
676

 

Sputnik po bretońsku

Dobra kotwica to niezawodny przyjaciel żeglarza. My mamy trzy. Jednej nie pożyczyłbym dwudziestu złotych, z drugą można iść na imprezę i wypić kilka piw, może nawet postraszyć miejscowych nastolatków, a z trzecią można próbować robić szybkie interesy ale nie mam takiej, z którą mógłbym iść na wojnę czyli stanąć w każdej zatoczce przy wietrze od pięciu do siedmiu w skali Beauforta. Przy jeszcze silniejszym wietrze i tak wolę być na morzu lub w marinie. Mimo wszystko od czasu kiedy znaleźliśmy się w Bretonii i zrobiło się cieplej zmieniliśmy styl żeglowania i kiedy tylko się da stajemy w nocy na kotwicy. Tak jest taniej i przyjemniej, bo od połowy czerwca mariny zaczynają się robić zatłoczone.

obraz nr 1

Tym razem trafiło nam się wyjątkowe kotwicowisko. Stoimy na La Chambre w samym środku archipelagu Îles de Glénan, który jest nazywany francuskimi Karaibami. Składa się z kilkunastu małych wysepek i licznych skał, z których na sześciu znajdują się zabudowania. Krystalicznie czysta woda i błyszczący perłowy piasek z pokruszonych muszli i zerodowanego gruboziarnistego granitu powodują, że jesteśmy zawieszeni w szmaragdowej toni. Cały archipelag jest przy tym bardzo płytki, w bo średnia głębokość między wyspami nie przekracza metra przy niskiej wodzie. Żeby tu zawinąć jachtem balastowym, trzeba trafić na trzygodzinne okienko wyższej wody, które zdarza się dwa razy na dobę i znaleźć odpowiednie miejsce do postoju, gdzie nawet przy odpływie zostanie trochę luzu pod kilem. Woda ma dwadzieścia stopni więc mogłem pierwszy raz ponurkować z maską bez pianki.

obraz nr 2

Na wysepkach znajdują się głównie szkółki żeglarskie, windsurfingowe i nurkowe. Bazy są prowizoryczne i spartańskie ale panuje w nich świetna atmosfera. Zaskoczyła nas tylko siedziba Centre Nautique des Glénans znajdująca się w murach starego i trochę zaniedbanego fortu na wyspie Ile Cigogne, stopniowo przejmowanego w panowanie przez kolonię mew. Podobno jest to jedna z pierwszych i najlepszych szkółek żeglarskich we Francji, założona w 1947 roku przez małżeństwo, które wcześniej działało we francuskim ruchu oporu, jednak obecnie cała wysepka wyglądała, jakby została w pospiechu opuszczona jakieś pięć lat temu.

Zanim tu dotarliśmy udało nam się jeszcze liznąć angielskie Wyspy Kanałowe i kawał francuskiej Bretonii. Dosłownie liznąć, bo sama Bretonia jest tak wspaniała, że można poświęcić na nią cały żeglarski sezon. Zacznijmy jednak od wysp.

„The Alderney race” to nie nazwa wyścigów formuły pierwszej ani regat dla brytyjskich żeglarzy w marynarkach. Tak nazwano wyjątkowo silny prąd pływowy, który biegnie między należącą do archipelagu Wysp Kanałowych wyspą Alderney a francuskim przylądkiem Cap de la Hague. Jego działanie jest z resztą znacznie rozleglejsze, ale w tej wąskiej cieśninie o szerokości ośmiu mil prąd w niektórych miejscach osiąga prędkość nawet ośmiu węzłów i zmienia kierunek co około sześć godzin. Dla jachtu turystycznego, którego przeciętna prędkość pod żaglami wynosi cztery do siedmiu węzłów, znalezienie się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie jest tutaj szczególnie istotne. Dlatego pokonywanie jachtem cieśniny jest w rzeczywistości bardzo podobne do udziału w regatach. Jakby nie kombinować, każdy żeglarz znający podstawy matematyki wyliczy za pomocą posiadanych tabel i mapek pływów, że jeżeli nie chce być cofnięty z powrotem do portu musi w konkretnym dniu znaleźć się w określonym miejscu o określonej godzinie, najlepiej z dokładnością do kilku minut.

obraz nr 3

obraz nr 4

obraz nr 5

obraz nr 6

Następnego dnia przenieśliśmy się na darmowe kotwicowisko Petit Port na południowym brzegu wyspy i spędziliśmy tam spokojne trzy dni. Prognozy mówiły o kilku dniach północno-wschodnich wiatrów więc znaleźliśmy tam doskonałe schronienie u podnóża klifów, które latem 1883 roku przez kilka dni malował Pierre-Auguste Renoir i które od tego czasu praktycznie wcale się nie zmieniły. Gdyby malował dzisiaj, jednym z pociągnięć pędzla byłby pewnie nasz jacht w lewym rogu zatoczki.

obraz nr 7

Wyspa Guernsey jest jakby jednym dużym, rozlazłym miasteczkiem, którego serce stanowi St Peter Port a reszta ukryta jest w parkowych przedmieściach i na rolniczych peryferiach. Do St Peter wybraliśmy się z plecakami na długi spacer. Do miasta można dojechać autobusem, ale szlaki na klifach są tak malownicze, że spacerowanie nimi jest moim zdaniem esencją pobytu tutaj. Dla samych ścieżek ukrytych wśród roślinności i wijących się w górę i w dół między skałami warto tutaj przyjechać. Samo miasto to średniej wielkości ruchliwy porcik turystyczny i centrum zakupowe z zadbaną starą zabudową i wielką mariną. Zjedliśmy tu ogromną rybę z frytkami i ruszyliśmy dalej. Znacznie ciekawsze są te miejsca na wyspie, do których prowadzą setki tajemniczych ścieżek z drogowskazami wykutymi na przydrożnych kamieniach.

Z wyspy zrobiliśmy spory przeskok z powrotem do Francji z pominięciem sporej części wybrzeża Północnej Bretonii. Szkoda nam było mijać taki kawał pięknego kraju ale wiatr sprzyjał żegludze na zachód, a w tej okolicy to nie zdarza się często.

Ponad dobę żeglowaliśmy bez przerwy do Camaret nieopodal Brestu. Mieliśmy zrobić jakiś przystanek po drodze ale nasz przelot idealnie wpasowywał się w czas korzystny dla pokonania z prądem Chenal du Four. Brest nas nie interesował a ten były rybacki port wydawał się idealnym miejscem na doprowadzenie się do porządku i uzupełnienie zapasów. Kiedyś swoją bazę miało tutaj kilkaset kutrów rybackich. Dzisiaj jest ich niewiele a kilka starych kolorowych kutrów pozostawiono na plaży jako malowniczą atrakcję turystyczną i pozwolono im rozpadać się powoli pod wpływem wody, wiatru i słońca. Na kei jest też siedemnastowieczny fort, który w swoim czasie odparł lądowanie angielsko-holenderskich wojsk i kamienny kościół z licznymi marynistycznymi akcentami.

obraz nr 8

Zaraz po zacumowaniu wybraliśmy się na wieczorny rekonesans, ale nie uszliśmy daleko.
– Mówicie po polsku? No cześć! Jestem Basia a to jest Pascal, jesteśmy razem ale on nie mówi po polsku, za to całkiem nieźle po angielsku. Ja nie mówię ani po francusku ani po angielsku ale jakoś się dogadujemy.
– Kolejna niespodzianka! Mieszkacie tu czy jesteście na wakacjach? My żeglujemy wzdłuż wybrzeża i tak nas tu przypadkiem przywiało.
– Pascal ma dzisiaj wolny dzień a ja jestem w odwiedzinach u córki i przyjechaliśmy na taki krótki weekend z niedaleka. Zapraszamy was na piwo, pogadamy sobie.
Kolejne niespodziewane spotkanie. Basia i Pascal to zupełnie niezwykła i miła para. Do tej pory nie rozumiem jak się dogadują ale wychodzi im to całkiem nieźle. Pascal zaoferował, że następnego dnia zaserwuje nam na śniadanie prawdziwe bretońskie przysmaki a następnie zabierze nas na wycieczkę po okolicy. Okazało się, że też jest żeglarzem i doskonale zna całe wybrzeże więc przy okazji udzieli nam swoich wskazówek nawigacyjnych.

obraz nr 9

Słowa dotrzymał i rano zjawił się na jachcie z torbą krabów i muli. Pod jego okiem przygotowaliśmy bretońskie śniadanie i w międzyczasie przejrzeliśmy wspólnie locję południowej Bretonii. Potem wsiedliśmy do auta i objechaliśmy cały Półwysep Crozon, z którego klifów rozpościera się widok na Atlantyk.
Kolejną noc spędziliśmy na darmowej boi i rano wypoczęci i zaprowiantowani ruszyliśmy w malowniczą wycieczkę wzdłuż klifów półwyspu, lawirując z prądem między licznymi skałami wyrastającymi pionowo z morza. Przy złej pogodzie wolałbym się tu nigdy nie znaleźć ale teraz taka wycieczka to świetna zabawa nawigacyjna i radość dla oka. Wiatru było jak na lekarstwo a głębokości przy brzegu znaczne, czyli idealne warunki na wędkowanie za pomocą pilkera. Błyskawicznie wyciągnąłem dorsza, makrelę i kurka czerwonego. Na obiad dla dwojga w sam raz!
Po opłynięciu całego półwyspu stanęliśmy na kotwicy numer dwa przy marinie Morgat, ale słabo trzymała więc nie tracąc czasu przenieśliśmy się na boję cumowniczą, bo właśnie zaczęła wiać brise de terre, która tutaj zaczyna się wieczorem i potrafi wiać do rana z bardzo znaczną siłą z północnego-wschodu.

obraz nr 10

Wieczorem przygotowaliśmy się nawigacyjnie do przeprawy przez cieśninę Raz de Sein. To jedno z tych miejsc, które przy niepewnej pogodzie trzeba omijać z daleka a przy dobrej należy przekraczać z największą ostrożnością. Cieśnina pomiędzy Pointe du Raz a wyspą Sein jest kuszącym skrótem, który pozwala zaoszczędzić ponad dwadzieścia mil, jednak przejście między skałami ma tylko milę szerokości i występują tu wyjątkowo silne prądy wywołujące dodatkowo bardzo stromą, łamiąca się falę. Są jednak cztery okienka w ciągu doby trwające po piętnaście minut, podczas których prądy pływowe ustają zupełnie i właśnie wtedy można starać się bezpiecznie przeskoczyć przez cieśninę.
Dwa z nich występują chwilę przed zaczynającym się prądem płynącym na południe a dwa przed prądem płynącym na północ. Kolejny raz bardzo ważne jest, żeby dotrzeć w okolice cieśniny dokładnie na czas. Chwilę za wcześnie i chwilę za późno może oznaczać problemy a w trudniejszych warunkach katastrofę.
Z naszych wyliczeń wynikało, że skoro nasze okienko będzie o godzinie 12:07 a z Morgat mamy do Raz de Sein szesnaście mil, to przy korzystnym wietrze o sile 3-4 w skali Beauforta rozwiniemy prędkość pięciu węzłów i teoretycznie dotrzemy tam po około trzech godzinach. Trzeba jednak odliczyć jeden węzeł prędkości na przeciwny prąd więc żeby pokonać szesnaście mil z realną prędkością czterech węzłów potrzebujemy czterech godzin żeglugi. Czyli pobudka o 7:30 i starujemy o 8:07.
Nie zdziwiło nas, że inne jachty postawiły żagle dokładnie w tym samym czasie. W okienko trafiliśmy punktualnie i nic nie wskazywało na to, że za piętnaście minut, kiedy już będziemy kawałek dalej, za naszymi plecami woda się zagotuje.

obraz nr 11

Tego dnia zrobiliśmy kolejny duży przeskok, podczas którego pokazały się pierwsze delfiny i zacumowaliśmy w Le Guilvinec. Wcale nie planowaliśmy tam cumować, ale wiatr niespodziewanie się skończył i przed zmrokiem nie mieliśmy szans dotrzeć do kolejnej mariny czy bezpiecznego kotwicowiska. Z mapy i locji wynikało, że jest to typowy duży rybacki port, w którym jachty nie mają czego szukać, a pomiędzy godziną 16:00 a 18:30 mają wręcz zakaz wjazdu gdyż jest to pora powrotu rybaków z morza.

Już po minięciu główek nasze obawy zaczęły się jednak rozwiewać. Zobaczyliśmy pełne kolorowych kutrów rybackich nabrzeża, które mogą stanowić inspirację dla każdego fotografa i malarza. Poza tym port żył. Wbrew pozorom nie jest to wcale takie oczywiste. Widzieliśmy i znamy bardzo wiele portów, w których zawód rybaka zaczął zamierać czy wręcz jest niemile widziany a tutaj trafiliśmy na współczesne bretońskie rybactwo w pełni rozkwitu. W porcie znaleźliśmy ostatnie wolne miejsce przy niewielkim pomoście dla małych łodzi i natychmiast udaliśmy się na ląd. Miasteczko od razu nam się spodobało. Żeby było ciekawiej, na każdym rogu spotykaliśmy knajpki, w których była muzyka na żywo a na ulicach widać było w końcu bawiących się ludzi.

obraz nr 12

Okazało się, że nie dość, że trafiliśmy w ciekawe miejsce, to jeszcze trafiliśmy tu 21 czerwca, który we Francji jest oficjalnym świętem muzyki. Mimo zmęczenia bawiliśmy się doskonale po późnych godzin.

Rano trzeba było zorganizować tankowanie i wodę. Woda była na pomoście ale stacji benzynowej nigdzie nie widzieliśmy. Koło nas kolejno cumowali wędkarze wracający z połowów.

obraz nr 13

Na zakończenie dnia odwiedzili nas kolejni wędkarze, którzy szybko dowiedzieli się o naszej wizycie w miasteczku. Eric podarował nam cztery świeżutkie rybki. Jedna to przepyszny moron a trzy pozostałe były dla mnie nowością ale ich francuska nazwa nie do zapamiętania. obraz nr 14

Następnego dnia w drodze na Îles de Glénan mieliśmy co wspominać i co filetować.

.

Bretonia jest piekną krainą a do tego zamieszkują ją wspaniali, życzliwi ludzie, zahartowani przez morze, które solą wysusza ich skórę zachowując pod spodem niezwykłą słodycz charakterów.

.

.

Rejs „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Lyofood, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle

Tekst: Mateusz Stodulski

Zdjęcia: Sputnik Team

 

http://www.zozz.com.pl/ 

Komentarze