Dnia 27 lipca 2013 roku Sputnik II szczęśliwie wrócił do Mariny Kamień Pomorski z rejsu do Petersburga. Pierwszy Sputnika II przywitał Sputnik I z kapitanek Mieczysławem Stodulskim (ojcem Mateusza)– kilka mil od polskiego wybrzeża w kompletnej flaucie wziął Sputnika II, który miał awarię silnika, na hol. Z czasem dołączyły do nich kolejne jachty Jacht Klubu Kamień Pomorski; Malina z kapitanek Ryszardem Krawczykiem, S4505 z kapitanem Alojzym Starczewskim, oraz Dalia kapitanem Adamem Bąkiem. Na żaglach a asyście klubowego riba , Sputnik II na żaglach po mistrzowsku zaparkował w marinie. Na kei na załogę czekali przyjaciele, rodzina i całkiem spora grupa mieszkańców Kamienia Pomorskiego z powitalnym transparentem. Załogę przywitano chlebem i solą. Dzisiaj w kamieńskiej marinie odbędzie się piknik żeglarski dla wszystkich chętnych. Świętować będziemy szczęśliwy powrót Sputnika II oraz przyznanie Kamieniowi Pomorskiemu Mistrzostw Świata w klasie Optimist w 2015 roku. To wydarzenie bez precedensu w historii polskiego żeglarstwa. Mistrzostwa Świata w klasie Optimist w Polsce i w Europie Wschodniej odbędą się poza pierwszy!!!
Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają:
Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle
Sputnik Team
Zdjęcia: Marek Świderski
SPUTNIK II na wyspie bogów
Wyruszając z Tallina w czwartek przy słabych i zmiennych podmuchach planowaliśmy już na pełnym morzu złapać prognozowany na piątek silny północno-zachodni wiatr, który miał nam pomóc uciec z Zatoki Fińskiej i skierować się do Łotewskiego Ventspils. Żegluga bez silnika ma jednak swoje starodawne prawa, którym załogi żaglowców muszą się podporządkować.
Zaczęło się od sprawnego wyjścia na żaglach z portu Pirita. Zaraz po tym wiatr zaczął jednak kaprysić i na samym środku głównego toru wodnego prowadzącego do Tallina zamarł zupełnie. Znaleźliśmy się w kuriozalnej sytuacji, ponieważ z daleka widać było jak ogromne wycieczkowce szykują się do opuszczenia portu a my zaczęliśmy kręcić się wokół własnej osi. Nie było innej rady jak wyciągnąć z bakisty wiosła od pompowanych kajaków i próbować nadać ważącemu prawie 4 tony jachtowi jakąkolwiek prędkość. Poszło całkiem sprawnie i po chwili byliśmy już poza niebezpieczną strefą. Po kilku godzinach wiatr zdecydowanie ruszył i wyciągnął nas na pełne morze. Tu znowu zaczął kręcić i wielokrotnie zmieniać siłę od flauty do 6 Beauforta. Niebo zaszło burymi chmurami a powietrze zrobiło się rześkie. Coś się szykowało. Nadane przez radio ostrzeżenie przed półonocno-zachodnim sztormem potwierdziło nasze przypuszczenia. Wiatr miał stopniowo tężeć do rana i wtedy osiągnąć siłę 8 stopni w skali Beauforta. W naszej sytuacji nie była to jednak całkiem zła prognoza. Oznaczała męczącą ale za to szybką żeglugę w stronę wyjścia z Zatoki Fińskiej. Powinniśmy tam dotrzeć zanim sztorm się na dobre rozkręci i wtedy moglibyśmy skierować się z wiatrem na południe co poprawiłoby znacznie komfort żeglugi. Powrót do portu i próba przeczekania oznaczałaby z resztą utratę prawdopodobnie około trzech dni na co nie mieliśmy już ochoty.
Zgodnie z zapowiedziami wieczorem ruszyliśmy z pełną prędkością. Szybko zakładaliśmy kolejne refy na grocie zmniejszając jego powierzchnię. O świcie całkiem zrezygnowaliśmy z tego żagla a rano mały marszowy fok zastąpiliśmy najmniejszym w naszej kolekcji fokiem sztormowym. U wyjścia z Zatoki Fińskiej wiatr wył już z siłą dziewięciu stopni. To więcej niż prognozowano ale w tym miejscu mogliśmy już zacząć kierować się na południe więc żegluga nie sprawiała nam technicznych problemów. SPUTNIK II doskonale radził sobie z wiatrem i wzburzonym morzem. Nie miałem obaw o maszt bo dwa tygodnie przez rejsem wymieniłem w Szczecinie cały takielunek na nowy i o rozmiar grubszy niż w oryginalnej wersji z myślą o rejsie dookoła świata. Powierzchnia żagla też była odpowiednia gdyż nie przekraczaliśmy prędkości siedmiu węzłów. Moglibyśmy postawić nawet większy fok i pędzić z prędkością ponad dziesięciu węzłów, ale taka jazda poważnie obciążałaby kadłub i ster, co byłoby zbyt ryzykowne. Takie warunki są jednak paskudne dla pełniącego wachtę sternika, który przypięty w kokpicie zalewany jest przez rozbijane dziobem i burtą fale. Zmiany mieliśmy kolejno co trzy godziny, jednak zmęczenie dopadało każdego bo w ciasnym i wilgotnym wnętrzu jachtu trudno było znaleźć sobie miejsce. Ujawniły się liczne drobne przecieki, co w połączeniu z wodą spływającą ze sztormiaków stworzyło w kabinie bagienny mikroklimat. Sytuację po raz kolejny ratowały kombinezony Henri Lloyd Ocean Explorer, które pozawalały zachować względny komfort na wachcie.
Kolejne godziny nie przyniosły już dalszego wzrostu siły wiatru, ale pojawiły się fale, jakich w tym miejscu się nie spodziewałem. Tak ogromne góry wody widziałem na Bałtyku wcześniej może tylko raz. Jacht dalej radził sobie świetnie, jednak zacząłem obawiać się o nasze wejście do Ventspils. Bez silnika i z taką falą moglibyśmy roztrzaskać się o falochron portu. Byliśmy jeszcze około 100 mil od Ventspils i tyle samo mil od Gotlandii. Szybko zdecydowałem o zmianie kursu. Na zawietrznym, wschodnim brzegu wyspy powinniśmy znaleźć bezpieczniejsze schronienie.
Sztorm trwał ponad dwie doby i solidnie dał nam popalić. Załoga zdała ten egzamin doskonale. Każdy wypełniał swoje obowiązki zgodnie z grafikiem wacht i wspólnymi siłami dotarliśmy bezpiecznie do położonej na północnym krańcu wyspy mariny Fårösund, po raz kolejny budząc uznanie miejscowych sprawnymi manewrami na żaglach w porcie.
W sztormie najbardziej ucierpiała bandera, która wygląda obecnie jak po bitwie morskiej z piratami i może to właśnie ona spowodowała, że przed zacumowaniem mieliśmy jeszcze abordaż szwedzkiej Straży Wybrzeża. Motorówka dobiła do jachtu a urodziwa szwedka z pistoletem przy pasie sprawdziła nasze paszporty i po krótkiej i miłej rozmowie odpłynęła. Kontrola musiała być częścią jakiejś większej akcji bo przez dwa dni na niebie krążyły śmigłowce policyjne a morze przeczesywały statki patrolowe.
Pierwszą naszą czynnością po zacumowaniu było rozwieszenie dwudziestu metrów liny z rzeczami do suszenia i wyniesienie z jachtu wszystkich materacy. Zaraz po tym popadaliśmy jak muchy. Nie było już nawet siły na toast „za cudowne ocalenie”.
W niedzielę rano przeanalizowałem prognozy pogody z których wynikało, że okienko pogodowe dogodne dla żeglugi na południe otworzy się wieczorem na kilkanaście godzin. Mieliśmy więc cały dzień na spontaniczny rekonesans w podgrupach. Tomek odkrył w czasie swojej wędrówki muzeum artylerii morskiej, która jeszcze do niedawna była głównym gwarantem bezpieczeństwa wyspy i chroniła jej brzegów przed zagrożeniem ze wschodu a ja wypożyczyłem tandem od wielkiego szwedzkiego trolla i razem z Karoliną pojechaliśmy przed siebie. Niespodziewanie dotarliśmy do starego kamieniołomu zamienionego na obiekt rekreacyjny. Znaleźliśmy tam ścieżki rowerowe, wapienne jeziorko, galerię sztuki z restauracją i plażę z wojskowymi łóżkami koszarowymi. Okazało się, że kamieniołom Bungenäs mieści się na cyplu, z którego zachodniej strony jest wspaniałe kotwicowisko. Gdybyśmy mieli więcej czasu na pewno przestawilibyśmy tam nasz jacht. Cypel pełnił w przeszłości także funkcję obronną bo pełno tam było starych okopów i bunkrów oraz stanowisk artyleryjskich. Wszedłem do kilku z nich i wzdrygnąłem się na myśl o sytuacji, w której musiałyby zostać użyte. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że mamy ogromne szczęście być pierwszym pokoleniem żyjącym bez lęku przed bombą atomową i atakiem sąsiadów.
Wieczorem pożeglowaliśmy dalej i do rana opłynęliśmy cały zachodni brzeg wyspy bogów. Nazwa „Gotlandia” w pełni oddaje urok tej mistycznej wyspy. Zatrzymaliśmy się w porciku Vändburg, by przeczekać kolejną dobę przewidywanych silnych wiatrów. Byłem w tej okolicy cztery lata temu w innym składzie Sputnik Team na pierwszym SPUTNIKU i bardzo spodobało mi się tutejsze wybrzeże, stworzone z wypłukanych przez fale wapiennych skał wysokich na kilka metrów. Są tu kamienne labirynty i małe zatoczki osłonięte wysokimi ścianami. W jednej z nich rozpaliliśmy wieczorem ognisko i spędziliśmy wspaniały wieczór przy gitarze i pełnym księżycu. We wtorek planowaliśmy ruszać dalej, ale wiał silny przeciwny wiatr uniemożliwiający nam przepłynięcie wąskiego kanału portowego na żaglach. Musieliśmy poczekać do następnego dnia na zmianę kierunku wiatru lub wyjście w morze innego jachtu i skorzystanie z oferowanego holu. Dalej planujemy jeszcze tylko jeden przystanek na Bornholmie. Jeśli Neptun będzie łaskawy, do domu dotrzemy w najbliższy weekend.
Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Tomasz Kopcewicz, Karolina Pieniek
Sputnik II szczęśliwie dotarł do Gotlandii
Po dwóch dniach ekstremalnej żeglugi (w sztormie 9⁰B!!!) Sputnik dotarł do Gotlandii. Cała i zdrowa załoga, choć zdała egzamin, z radością postawiła nogi na suchym lądzie. Dla Sputnika II nie był to pierwszy taki sztorm. Trzydziestoletnia, szwedzka konstrukcja świetnie radzi sobie w takich warunkach. Na małym, sztormowym foku osiąga wtedy prędkość 10 węzłów.
3049_Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają:
Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle
Sputnik Team
Zdjęcia: Marek Wilczek
SPUTNIK II w Tallinie
W piątek 12 lipca szykowaliśmy się do opuszczenia Petersburga. Jacht miał niesprawny silnik i czekało nas wiele dni halsowania przy słabych wiatrach. Naszym problemem przejął się nasz agent, Vladimir Ivankin, i jeszcze na kilka godzin przed oddaniem cum odwiedził nas na jachcie. Denerwował się szczególnie tym, że na żaglach możemy wpakować się w strefy, w których nie wolno nam żeglować i tym samym napytać mu biedy. Wykonaliśmy więc wspólnie konsultację telefoniczną z najlepszym mechanikiem jachtowym jakiego zna Vladimir i po raz kolejny doszliśmy do wniosku, że maszyna wymaga profesjonalnego serwisu. Majster polecił nam jeszcze ostatnią deskę ratunku – zakup preparatu w sprayu „bystryj start”. Vladimir odszedł zatroskany i chyba nie do końca przekonany, że bez silnika poradzimy sobie doskonale. Tymczasem podzieliliśmy się na dwie grupy w poszukiwaniu magicznego sprayu. Udało się Tomkowi wracającemu z Ermitaża, który z licznymi przygodami dotarł w końcu do znajdującej się na końcu świata stacji benzynowej. Jego wyprawa uruchomiła machinę rosyjskiej życzliwości. W poszukiwania zaangażowały się panie ze stacji benzynowych, kierowca Lexusa, pani doktor pośrednicząca telefonicznie w tłumaczeniach, przekonana że potrzebujemy apteki i inni bohaterowie. Wysiłki opłaciły się i „bystry start” pozwolił nam jeszcze kilka razy uruchomić maszynę, co usprawniło naszą ucieczkę z Zatoki Fińskiej. Zaraz po opuszczeniu portu zatrzymała nas jeszcze piaszczysta łacha, z której zeszliśmy kładąc jacht w mocny przechył. Potem już tylko kolejna miła i sprawna odprawa paszportowa w Kronsztadzie i do poniedziałkowego poranka zmagaliśmy się z przeciwnymi wiatrami wiejącymi w zatoce. W niedzielę ostatecznie pozbawieni napędu utknęliśmy na kilka godzin we flaucie stanowiącej centrum niżu. Woda była jak olej i musieliśmy zwinąć żagle, żeby nie łopotały bez potrzeby wprowadzając nerwowy nastrój. Taki przymusowy postój stał się jednak świetną okazją do kąpieli na głębokości ponad 100 metrów i wymycia kadłuba oraz odetkania zaworu toalety. Potem nagle dmuchnęło i po kilkunastu godzinach przy porywistym wietrze podeszliśmy na żaglach do kei mariny Pirita w Tallinie.
3049_
Przystań w Piricie została wybudowana specjalnie na organizowaną przez ZSRR olimpiadę w 1980 roku. Po ponad trzydziestu latach widać na niej ząb czasu. Tym bardziej, że budowana na szybko wykonana została z kiepskich materiałów i według niefunkcjonalnej koncepcji architektonicznej traktującej człowieka jako masę przelewającą się przez betonowe korytarze według zaplanowanego algorytmu. Algorytm nigdy nie zadziałał a zabudowania wyglądem przypominają opuszczony statek pasażerski, którego wnętrza są przykładem bezsensownego marnowania powierzchni i kubatury. Toalet jest mało i trudno je znaleźć w betonowych labiryntach. Mimo wszystko marina cieszy się zainteresowaniem żaglarzy. Prawdopodobnie przez brak konkurencji i znajdujące się na parterze sklepy z alkoholem, ściągające fińskich żeglarzy z odległych o 50 mil Helsinek. Plusem jest też sąsiedni supermarket z dobrym zaopatrzeniem i normalnymi cenami.
Nieopodal portu znajdują się świetnie zachowane ruiny klasztoru z XV wieku. Więcej zabytków jest już w samym Tallinie, do którego szybko i tanio można się dostać autobusem podmiejskim jadącym wzdłuż słonecznego wybrzeża.
Miasto jest rajem dla turystów każdego typu. Znajdą tu dla siebie atrakcje wielbiciele zabytków i muzeów, entuzjaści nowoczesnej architektury, poszukiwacze mocnych wrażeń w opuszczonych obiektach, koneserzy sztuki znanej i uznanej jak i undergroundowej i alternatywnej. Oferta jest szeroka i skoncentrowana blisko centrum, co w połączeniu z rozsądnymi cenami ściąga ludzi z całego świata. Terminal statków pasażerskich nie nadąża z odprawianiem Japończyków, Rosjan, Brytyjczyków, Niemców i innych ciekawskich posiadaczy aparatów cyfrowych.
Nas poprowadził zdobyty przez Tomka darmowy przewodnik stworzony przez lokalnych doradców, którego założeniem było zaproponowanie alternatywnej wycieczki po mieście, omijającej tłumy japońskich fotografów i inne turystyczne pułapki. W otoczonym kamiennym murem ścisłym centrum Tallina najlepiej się po prostu zgubić. I tak znajdzie się strzeliste baszty, kościoły i wąskie uliczki z uroczymi knajpkami. Szczególnie wyróżniają się bogato zdobione świątynie prawosławne. Przez przypadek trafiliśmy na prawosławne nabożeństwo w Katedrze Aleksandra Newskiego, które zrobiło na nas ogromne wrażenie. Wielogłosowe śpiewy mnichów i gorliwość wiernych przyprawiają o dreszcze.
Podążając tropem z przewodnika trafiliśmy z kolei do opuszczonej hali koncertowej, będącej kolejnym spadkiem po ZSRR. Tu również widać nie trafioną koncepcję sowieckich projektantów, przypominającą wyglądem i stanem technicznym piramidę majów. Miejsce jest za to popularne wśród młodzieży jako punkt spotkań przed zachodem słońca.
Nieopodal znajduje się stara elektrownia, której część została udostępniona lokalnym artystom jako „fabryka sztuki”. Mają tutaj swoje pracownie i galerie artyści, którzy szukają przestrzeni dla swobodnej i niezależnej twórczości. O zmroku można tu też przyjść na piwo i spędzić wieczór w wesołym towarzystwie, otwartym na nowe znajomości.
Szokujące wrażenie zrobiło na nas zamknięte w 2005 roku więzienie, które zostało porzucone z całym inwentarzem i obecnie jest dostępne dla zwiedzających. Aż trudno uwierzyć ta stara twierdza licząca kilkaset lat jeszcze niedawno pełna była więźniów. W malutkich obskurnych celach nadal znajdują się prycze z materacami i garderobą skazanych a na sali operacyjnej stoi stół i sprzęty wyglądające jak narzędzia wymyślnych tortur. Izolatka oddziału psychiatrycznego z wrotami przypominającymi śluzę do klatki z potworem do dziś śmierdzi strachem… Po takiej dawce emocji zaplecze więzienia oferuje zimne piwko na leżaku z widokiem na plażę przez drut kolczasty. Doprawdy zaskakująca atrakcja turystyczna, zmieniająca mimikę nawet japońskich turystów.
Na deser zostało nam jeszcze nowoczesne, multimedialne muzeum morskie, w którym warto spędzić cały dzień. Z tego miejsca Estończycy mogą być na prawdę dumni. W pewien sposób symbolizuje ono odrodzenie tego ambitnego i dynamicznego narodu. W wielkim, odrestaurowanym, betonowym hangarze, mieszczącym niegdyś bazę wodnosamolotów można zwiedzić między innymi oryginalny okręt podwodny Lebmit wybudowany w 1938 roku. Eksponatów można dotykać i sprawdzić jak działają ich mechanizmy. Pełnemu objaśnieniu służą multimedialne ekrany z wielojęzycznymi opisami i animacjami. Dostępne są także doskonałe symulatory walk powietrznych i morskich a klimat tworzy zmieniające natężenie światło i morskie dźwięki wydobywające się z głośników. W tym miejscu traci się poczucie czasu a doskonałą zabawę znajdują zwiedzający w każdym wieku.
Biorąc pod uwagę oferowane przez stolicę Estonii atrakcje, hanzeatyckie dziedzictwo, panujący tu przyjazny klimat i przystępne ceny możemy z czystym sumieniem polecić Tallin każdemu jako bałtyckie miasto, które trzeba odwiedzić w pierwszej kolejności.
3049_
Czwartego dnia od zawinięcia do Tallina nadszedł czas na dalszą żeglugę. Prognozy pogody zapowiadały sprzyjające północne wiatry na kilka kolejnych dni. Zrezygnowaliśmy ostatecznie z zawijania do Rygi obawiając się trudności nawigacyjnych wynikających z braku czasu i silnika i jako kolejny nasz cel obraliśmy Łotewskie Ventspils. Przy północnym wietrze wejście do tego portu na żaglach nie powinno nastręczać większych problemów. Stamtąd skierujemy się już na zachód i w drodze do domu zahaczymy być może o wschodnią Gotlandię, Olandię lub Bornholm.
Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Tomasz Kopcewicz, Karolina Pieniek
Sputnik Team
Maybe tomorrow
Ostatni dzień spędzony w Helsinkach zaczęliśmy od zmiany mariny. Do tej pory cumowaliśmy w położonej w północnej części centrum klubowej marinie HMVK. To bardzo wygodne miejsce jeżeli chodzi o bezpośrednie dojście do miasta. Na miejscu jest prąd, woda, internet, stacja paliw, toalety, weseli bosmani i świetlica klubowa. Miejsce świetne ale szukaliśmy czegoś spokojniejszego na koniec pobytu w Finlandii. Z locji „The Baltic Sea” dowiedziałem się o najstarszym klubie żeglarskim Finlandii NJK, którego siedziba znajduje się na małej wyspie Blekholmen. Przy okazji zmiany miejsca opłynęliśmy na silniku wszystkie portowe zakamarki miasta. Dopiero z wody widać jak bardzo mieszkańcy związani są z morzem. Każda zatoczka i wysepka jest oblegana przez żeglarzy, plażowiczów lub miłośników sauny, improwizowanej nawet z dykty w przypadkowych miejscach. Ciekawostką jest popularny zwyczaj prania dywanów na drewnianych platformach zbudowanych kilka centymetrów nad poziomem morza. Obok platform znajdują się też wielkie wyciskarki przypominające magle, sznury do suszenia prania i knajpki z piwem, w których można wspólnie biesiadować obserwując czujnie kątem oka proces parowania dywanu.
3049_
Marina Nylandska Jaktklubben okazała się kolejną perełką. Przystań znajduje się na zielonej, zadrzewionej wysepce blisko serca Helsinek i ma własne połączenie promowe ze stałym lądem. Głównym budynkiem klubowym jest wiktoriański pałacyk z restauracją a w mniejszych, równie wiekowych zabudowaniach na zapleczu znajdują się sanitariaty z doskonałą sauną, w której spędziliśmy początek wieczoru. Cena postoju wynosiła 35 euro za jacht czyli o 15 Euro więcej niż w poprzednim miejscu, ale za to obejmowała dodatkowo saunę i pełen dostęp do pralek i suszarek. Po 8 dniach podróży pralnia była wybawieniem. Połowa załogi została więc na miejscu i zajęła się praniem, natomiast Marek z Tomkiem napompowali kajak i kontynuowali odkrywanie tajemnic okolicznych szkierów. Gdy tylko wyszliśmy z sauny na kolejnym maszcie mariny obok bander Finlandii, Niemiec, Danii, Holandii, Wielkiej Brytanii i USA powiewała już wielka polska bandera. Podobnie było w poprzednim klubie. Ucieszyło mnie gdy bosman powiedział, że ostatnio coraz częściej musi sięgać do szafy po biało-czerwoną.
Kajakowy wypad chłopaków w poszukiwaniu przygód zakończył się pełnym sukcesem. Musieli często manewrować między ogromnymi wycieczkowcami, ale za to dotarli do wysepki, która wpadła nam w oko już podczas porannej rundy SPUTNIKIEM II. Stoi na niej ponuro wyglądający, opuszczony gmach prawdopodobnie z końca XIX. Po wylądowaniu nasi zwiadowcy przeczesali teren i okazało się, że są to zabudowania starego muzeum morskiego. Co ciekawe, mimo zamknięcia go ok. 30 lat temu niektóre eksponaty wciąż są na swoim miejscu! Takiego zwiedzania nikt się nie spodziewał. Trochę zmoknięci, ale zadowoleni, kajakarze wrócili późno na wypoczynek przed kolejnym dniem, na który planowaliśmy odprawę paszportową i opuszczenie wód Unii Europejskiej w drodze do Rosji.
W poniedziałek rano po szybkim śniadaniu popłynęliśmy na wysepkę Suomenlinna, gdzie znajduje się morskie przejście graniczne dla jachtów. Byliśmy na miejscu prawie godzinę po otwarciu urzędu, ale przywitał nas widok uciekającego pogranicznika zawiniętego w ręcznik. Na pewno musiał się orzeźwić po porannej saunie więc z pełnym zrozumieniem poczekaliśmy przy pomoście. Odprawa była miła i sprawna. Po podbiciu paszportów i listy załogi ruszyliśmy na wschód.
3049_
Na dotarcie do Petersburga przeznaczyliśmy 2 dni, chociaż do pokonania mieliśmy zaledwie 150 mil. Nasze wizy zaczynały się 10 lipca więc nie było powodu do pośpiechu. Jedynym niewielkim utrudnieniem żeglugi po rosyjskich wodach okazało się częste wywoływanie jachtu przez radio. Straż graniczna koniecznie chciała znać naszą pozycję. Czasami jednak odpuszczali sobie kiedy upieraliśmy się przy komunikacji w języku angielskim.
Po kontakcie z Vladimirem Ivankivem – naszym agentem załatwiającym zaproszenia, rezerwacje itp. – okazało się, że zmienione zostało miejsce odprawy granicznej dla jachtów odwiedzających Rosję. Do tej pory znajdowało się ono w terminalu promowym w Petersburgu, natomiast od niedawna formalności dokonuje się w Kronsztadzkim Forcie Konstantin na wyspie Kotlin, gdzie Car Piotr Wielki wybudował ufortyfikowaną bazę dla floty bałtyckiej. Do fortu dotarliśmy dokładnie o północy zgodnie z datą ważności wiz. Odprawa paszportowa okazała się wbrew niektórym zasłyszanym opiniom bardzo prostą i nawet sympatyczną czynnością. Papierów było sporo, ale ich wypełnienie nie nastręczało żadnych problemów a miła obsługa z przyjemnością dała się wciągnąć w wielojęzyczną rozmowę. O tej porze nie było jednak celników więc z chęcią zostaliśmy w punkcie odpraw do rana. Następnego dnia szybko uwinęliśmy się z celnikami i po 4 godzinach pokonaliśmy Zatokę Newską, schodząc z drogi licznym wodolotom, pędzącym z miasta z turystami odwiedzającymi letni pałac Cara w Petrodworcu.
3049_
Zacumowaliśmy w nowej marinie Krestovsky Yacht-Club polecanej przez naszego agenta. Przystań okazała się rzeczywiście nowoczesna, ale panowały w niej dziwne zwyczaje. Toalety i prysznice zamykane są po godzinie 22, poza tym ciepła woda pod eleganckim prysznicem to rzadkość. Internet czasem jest, ale nikt nie zna kodu. Na brzegu jest za to plaża z restauracją, która w dzień stanowi atrakcję, a w nocy nie daje spać. Późniejszy rekonesans w sąsiednich marinach potwierdził jednak słuszność wyboru tego właśnie miejsca (jednego z 3 możliwych). Była to najbardziej europejska ze wszystkich dostępnych dla zagranicznych gości przystani. Nieco droższa niż inne bałtyckie porty, pełna wielkich motorówek i bogatych Rosjan. Jachty nie są tu tak popularne jak maszyny uzbrojone w setki mechanicznych koni, mimo wszystko atmosfera jest miła i przyjazna. Miejsce przy którym zacumowaliśmy było jednak zajęte i obsługa poleciła nam przestawić SPUTIKA II w inne miejsce. Nie było to takie proste. Działający do tej pory bez zarzutu silnik nagle odmówił posłuszeństwa. Po dwóch godzinach rozkręcania i reanimacji postawiłem wstępną diagnozę – awaria wtrysku paliwa. Bez specjalisty i warsztatu się nie obędzie. Jacht przestawiliśmy do innego basenu wykorzystując rwący prąd Małej Newy i słaby przeciwny wiatr. Nie przyzwyczajeni do manewrowania pod żaglami motorowodniacy bili brawo, podczas gdy nas oblewał zimny pot, kiedy rufa jachtu o centymetry mijała keję a grot nie chciał zejść na pełnym wietrze przy czołowym kursie na nabrzeże. Wszystko się jednak udało i rozpoczęliśmy nasz pobyt w Wenecji Północy. Od razu zacząłem poszukiwania mechanika. W marinie dowiedziałem się, że mechanik będzie „maybe tomorrow” z rana. Usatysfakcjonowany zwolniłem załogę i wieczór oraz następne dwa dni przeznaczyliśmy na zwiedzanie miasta. Wieczorny rekonesans najbliższej okolicy pozwolił od razu dostrzec panujący tu ogromny dysonans między zamożnością i nowoczesnością a zacofaniem i biedą. Z jednej strony rzeki znaleźliśmy rozpadające się budynki i szarych ludzi, z drugiej luksusowe jachty, auta i drogie lokale. Wieczorne piwo w plażowej restauracji okazało się najdroższym jakie w życiu piłem i mało nie cofnęło się z powrotem na widok rachunku… Sama restauracja budziła mieszane uczucia. Elegancka i europejska z dobrą muzyką, pełna pięknych młodych kobiet, których na pewno nie stać na piwo za kilkanaście Euro i nieco starszych panów z grubymi portfelami. Wszystko oczywiste, uwypuklone przez skalę różnic.
Mechanik rano nie przyszedł. Bosman z rozbrajającym uśmiechem powiedział że będzie za parę godzin albo „maybe tomorrow”. Zacząłem się już trochę martwić ale miasto czekało więc zostawiłem mu klucz od jachtu i ruszyliśmy.
Przeciętny Rosjanin nie pije piwa za kilkanaście Euro ale za to ma przywilej jazdy metrem za 28 rubli czyli niecałe 3 złote. Tyle kosztuje żeton do metro i jest on ważny na jednorazowy zjazd w podziemia, co oznacza możliwość podróżowania po całym systemie to momentu ponownego wydostania się na górę. Genialne, proste i tanie rozwiązanie. Petersburskie metro jest świetnie zorganizowane i pozwala błyskawicznie przemieszczać się po metropolii. Udaliśmy się oczywiście na Newski Prospekt, skąd rozpoczęliśmy wędrówkę po starym mieście. Nie trzeba pisać jak wspaniałe są zabytki carskiej stolicy. Takie informacje są w każdym pełnym zachwytu przewodniku. Potwierdzamy, że zachwyty te są w pełni uzasadnione. Rozmach carów zwala z nóg. Biorąc pod uwagę XVIII i XIX wieczne środki, przy budowie miasta musiały być zaangażowane siły całej Rosji i wielu sąsiednich państw. Taką pieczołowitość w kształtowaniu przestrzeni można uzasadnić tylko tym, że carowie traktowali państwo jak swoją osobistą własność, o którą dbali jak najlepszy gospodarz. Historia pokazała jednak, że poddani mieli chyba inne zdanie na temat takiej gospodarki. Faktem jednak jest, że carów już nie ma, a miasto stoi i zachwyca. Nie ma już we współczesnym świecie władców, których byłoby stać na taki pomnik.
W czwartek mechanik się nie zjawił. Przyszedł w piątek, ale inny i nie do nas. Mimo wszystko namówiłem specjalistę od Volvo, żeby rzucił okiem na naszego Yanmara. Rzucił i powiedział to co sam już wiedziałem. Nie ma w Petersburgu serwisu tej firmy, a on nie będzie się zabierał, bo rozgrzebie i nie skończy. Nie ma przecież części i specjalistycznych narzędzi ani informacji.
Było jasne, że musimy ruszać jeszcze tego samego dnia. Wiatry w Zatoce Fińskiej są bardzo kapryśne i raczej słabe. Karolina z Tomkiem udali się do Ermitaża, a ja i Marek postanowiliśmy przygotować jacht na wiele dni żeglugi na samych żaglach. W drodze powrotnej na pewno zrezygnujemy z Zatoki Ryskiej. Nie będziemy się pchać między wyspy i mielizny bez silnika. Po drodze stosunkowo łatwe jest podejście do Tallina, gdzie powinniśmy zawinąć, żeby naładować akumulator, którego nie mamy już jak uzupełniać. W tej chwili nasza żegluga zależeć będzie całkowicie od woli Neptuna. Życzenia pomyślnych wiatrów są jak najbardziej na miejscu.
Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Tomasz Kopcewicz, Karolina Pieniek
SPUTNIK II w Helsinkach
Po sześciu dniach od wypłynięcia z Kamienia Pomorskiego i przepłynięciu prawie 600 mil SPUTNIK II dotarł do Helsinek.
Nawigacyjnie była to raczej łatwa przeprawa odbywająca się przy słabych i umiarkowanych wiatrach ze zmiennych kierunków, wspomagana w znacznej części silnikiem. Kapryśna bałtycka pogoda jak zwykle nie zawiodła i zmusiła nas do częstej zmiany garderoby z letniej na zimową. Już pierwszego dnia mieliśmy okazję przetestować oceaniczne sztormiaki Henri Lloyd. Test wypadł znakomicie. W końcu sucha bielizna mimo wielu godzin siedzenia w strugach deszczu… Z kolei żegluga przez szkiery Zatoki Fińskiej na podejściu do Helsinek pozwoliła sprawdzić możliwości nowej nawigacji Raymarine 65a. Szukanie drogi między skałami okazało się wyjątkowo proste i przyjemne na jasnym dotykowym wyświetlaczu, widocznym wyraźnie nawet z odległości ponad 3 metrów.
3049_
Bogatsza we wrażenia okazała się jednak towarzyska strona wyprawy. Zaczęło się już w Dziwnowie. Misiek – stały załogant SPUTNIKÓW nie mógł w tym roku wziąć udziału w wyprawie i serdecznie nas wzruszył pokonując ochronę remontowanych główek portu i wdrapując się na szczyt czerwonej, wschodniej latarni. Wykrzyczeliśmy ostanie życzenia pomyślnych wiatrów i z zastrzykiem pozytywnej energii ruszyliśmy kursem 20 stopni prosto na Gotlandię. Po dwóch dobach żeglugi byliśmy już w zatłoczonym porcie Visby, gdzie natychmiast zjawił się poznany w trakcie ubiegłorocznej wyprawy i mieszkający tam Miłosz. Tego dnia zdążyliśmy już tylko obejść starówkę, ale rano Miłosz pożyczył nam swoje cztery rowery i wymyślił dla nas kilkugodzinną wycieczkę do grot położonych na północ od miasta. Po dwóch dobach w ciasnym jachcie taka odmiana pozwoliła doskonale rozruszać organizm. Poza tym, otrzymaliśmy od naszego gotlandzkiego przewodnika banderę z godłem Visby. Mogliśmy ją dumnie powiesić pod prawym salingiem razem z wizytową banderą Szwecji. Takie miłe pojedyncze gesty tworzą klimat portów i więź między żeglarzami na całym świecie.
W środę rano ruszyliśmy wzdłuż brzegu wyspy dalej, w stronę wschodniej odnogi Bałtyku. Wiatru brakowało, za to słońce i stukot silnika dały się mocno we znaki. Tak było prawie do samych Helsinek. Dopiero ostatnie 10 mil pokonaliśmy w półmroku białej nocy żeglując bez silnika z prędkością 7 węzłów. Była piątkowa noc i okazało się, że właśnie tego dnia na głównej alei przy porcie organizowany jest zlot starych aut. Od czegoś trzeba było zacząć zwiedzanie miasta więc udaliśmy się tam, skąd dochodził ryk potężnych silników. Był to strzał w dziesiątkę! Zlot okazał się przede wszystkim pretekstem do spontanicznej imprezy, która poza nami przyciągnęła innych dziwolągów z całego miasta i okolic. Grupce młodych, zawiniętych w ręczniki finów zaproponowaliśmy wypicie z nami toastu za „cudowne ocalenie” i od razu zostaliśmy zaproszeni do skorzystania z… samochodowej sauny! Ci entuzjaści fińskiej tradycji postanowili wpakować stary piec po babci do przerobionego na saunę busa i dzielić się swoją pasją ze wszystkimi chętnymi. Mimo braku ręczników nie wahaliśmy się ani chwili i zgodnie przyznaliśmy, że była to najlepsza i najgorętsza sauna w jakiej w życiu byliśmy. W małym pomieszczeniu efekt był piorunujący i dla ochłody konieczne było wskoczenie nago z kei do basenu portowego. To wszystko w centrum stolicy Finlandii, bez nadzoru służb porządkowych i z pełną aprobatą mieszkańców. Dalsza nocna wędrówka po mieście utwierdziła nas w przekonaniu, że atmosfera w Helsinkach jest po prostu doskonała. Nie wiadomo czy jest to efekt białych nocy, wrodzonej życzliwości finów czy ogromnej ilości młodych ludzi widocznych w klubach i na ulicach lub może skutek odpowiedniej polityki, w każdym razie do tego miasta na pewno chce się wracać. Drugi dzień, którego nadejście przeoczyliśmy spędziliśmy na długich pieszych wędrówkach po zakamarkach starej i nowej części stolicy. Ten sam plac, na którym w nocy korzystaliśmy z sauny nagle zamienił się w wielki jarmark z rękodziełem i lokalnymi potrawami. Spróbowaliśmy szprotek smażonych w bułce tartej na wielkiej patelni. Aż dziwne, że ta pyszna i doskonała przekąska nie jest u nas w tej formie dostępna. Nasze wizy do Rosji są ważne od 10 lipca, więc Helsinki opuścimy najprawdopodobniej dopiero w poniedziałek. Na niedzielę szykujemy zwiedzanie miasta od strony wody, na naszych dmuchanych kajakach. Ciekawe co jeszcze wydarzy się w tej wesołej stolicy!
Sputnik II opuszcza Gotlandię i kieruje się do Helsinek
Płynący do St. Petersburga Sputnik II, po dwóch dobach nieprzerwanej żeglugi i przepłynięciu 250 mil morskich, dotarł do szwedzkiego portu Visby na Gotlandii. Malowniczą wyspę Sputnik Team zwiedził na wypożyczonych rowerach. Taka konwencja żeglowania połączonego z innymi, aktywnymi formami rekreacji i turystyki jest charakterystyczna dla całego projektu „Sputnikiem dookoła Ziemi” – wokółziemskiego rejsu, który rozpocznie się wiosną przyszłego roku i potrwa 4 lata. Dzisiaj (3.08) Sputnik II opuścił Gotlandię i skierował się do stolicy Finlandii Helsinek. Całodobową żeglugę ułatwią mu z pewnością charakterystyczne dla tej pory roku dla północnego Bałtyku białe noce.
Przygotowania do rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają:
Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik Żagle
Sputnik Team
Fot.: Marek Wilczek