Dla tych wszystkich, którzy tak bardzo zazdroszczą mi słońca – podpowiem, że ostatnio deszcze niespokojne targają Algarve. Potrafi padać z przerwami przez tydzień i dłużej, przewalał się tu dość przykry niż. Były dni, kiedy nie było jak suszyć rzeczy, więc cała kabina powoli zamieniała się w lepką mokrą papkę – śpiwór, maty do spania, wilgoć gromadzi się tez w ‚normalny’ sposób na suficie przez kondensację, więc każdego ranka włączam wentylator, żeby przesuszyć. No właśnie, o ile mam wystarczająco prądu, bo pochmurne dni nie sprzyjają ladowaniu baterii. Generalnie pleśń, grzyb i te rzeczy – nie będę zanudzał.
Z Sagres przepłynąłem do Lagos, stąd do Alvoru, potem Portimao, potem znowu jeszcze raz Alvor i Lagos i jeszcze raz Portimao, gdzie obecnie stoję, już raczej do wypłynięcia na Maderę. Mam całą listę technicznych rzeczy do naprawy / poprawienia / dostosowania i wykonania. Część elementów przybywa do mnie z Polski. Niesamowite ile taka mała łódka może pochłonąć czasu, żeby ją dobrze przygotować. Mam nadzieję, że kolejne przeloty będę już zaczynał mniejszym nakładem sił i środków – tylko zapasy, jakaś może pojedyncza naprawa i w dalszą drogę. Nie będę Wam pisał co znajduje się na mojej liście – są to szczegóły dotyczące konserwacji, elektryki, takielunku, wyposażenia pokładu, okuć… ufff, chyba z każdej dziedziny coś wymaga jeszcze poprawki. Do tego bezcenne jest pozostawanie na spokojnym, bezpiecznym kotwicowisku, gdzie blisko jest miasto, sklepy, a także internet (w końcu skądś muszę do Was pisać i załatwiać te wszystkie rzeczy, które później montuję na jachcie) – dlatego Portimao. No i bezdeczowa pogoda, której ostatnio jak na lekarstwo.
Tydzień temu odwiedziła mnie inna szalona podróżniczka, geograf – Aneta (na zdjęciach), przywożąc 32 kg weków, elementów do łódki, piankę do pływania – całą walizę ważnych rzeczy, za co jestem szalenie wdzięczny. Chyba jej urok osobisty sprawił, że w ciągu zaledwie 4 dni, 2 razy zostaliśmy zaproszeni na śniadania na inne jachty – co mi się zdarza, ale może nieco rzadziej. Wcześniej gościłem też na pokładzie innych znajomych geografów, Zuzę i Tomka „Pająka”, to chyba był pierwszy raz w kabince ”Królika” w trzy osoby! Byłem gościem na „Zjawie IV”, spotkaliśmy się w Portimao. Była gitarra, dużo wina i Polaków rozmowy
Jeszcze 2 słowa o fantastycznych ludziach, cruiserach, mieszkających na jachtach. Każdy z nich (każdy z nas…) posiada swoją własną niepowtarzalną, często bardzo ciekawą historię. Oto poznałem Egipcjankę, mieszkającą w Portugalii i pływającą swoim maleńkim katamaranem sklejkowym produkcji brytyjskiej, z 1961 roku, razem ze swoim psiakiem. Byłem też na pokładzie u Gustava, Belga, urodzonego w Dżakarcie, który odchował swe dzieci i teraz wyruszył francuskim katamaranem z lat 90′ w rejs dookola Świata – a że chce odwiedzić zarówno Karaiby, jak i Argentynę, a następnie przebić się kanałem Magellana na Pacyfik, będzie musiał Atlantyk pokonać aż 3 razy w kolejnych sezonach – nie da się z Karaibów popłynąć wzdłuż Brazylii pod wiatr, szczególnie katamaranem! Byliśmy z Anetą pod pokładem klasycznego dwumasztowego szkunera gaflowego (maszty ze słupów telegraficznych!), wcześniej należącego do znanego angielskiego żeglarza, goszcząc u fantastycznej rodziny z Nowej Zelandii, żeglarzy zawodowych przez całe życie, teraz z dwójką młodych córek. Wzruszyłem się, jak zobaczyłem jak ich trzylatka schodzi sama w dół stromej, ponad metrowej zejściówki, albo jak poproszona przez rodziców – przynosi nam do śniadania sztućce! Pokażcie mi drugie takie dziecko na lądzie! Ich planem jest brak planu – po prostu pływają i żyją szczęśliwie. W Alvorze bylem też na wieczornym winku u Brytyjczyka i Włoszki, malżeństwo w rejsie na nowoczesnym slupie, zmierzające teraz na Morze Środziemne, do rodzimych Włoch, po których ona jeszcze nigdy nie żeglowała. Z Anetą odwiedziliśmy też Artura i Amitę – z Rosji i Izraela. Niesamowici, bo nie mając ogromnego doświadczenia żeglarskiego, podejmują rejs dookoła Świata – kupili w Izraelu klasyczny angielski 38′ kecz z lat 70′, mamy szansę spotkać się jeszcze na Karaibach.
Nie lubię pisać o sztywnych planach, bo zarówno pogoda, jak i jeden techniczny ważny „fuckup” może je bardzo szybko zweryfikować (i jak ja potem wyglądam?
– Początek listopada – przelot na Maderę, tam zostanę około tygodnia – 10 dni.
– Następnie Kanary, 2 tygodnie postoju.
– Dłuższy przelot na Cape Verde – tam już zobaczymy, w zależności od daty, ile zostanę.
– Przelot przez Atlantyk planuję wstępnie na drugą połowę grudnia. Święta, sylwestra i swoje urodziny spędzę pewnie w rejsie. Cel jeszcze mi się klaruje – będzie to Barbados, Grenada, ewentualnie Tobago.
Raczej rozminiemy się z Szymonem Kuczyńskim płynącym Atlantic Puffinem (Maxus 20) i powracającym z rejsu dookola Świata (Maxus Solo Around, www.zewoceanu.pl) na Cape Verde, choć bardzo bym chciał się spotkać – zobaczymy. Jak nie, to na pewno zostawiłbym mu jakąś pamiątkę