Październikowy rejs na „Generale Zaruskim”

0
793

Nadeszła jesień, coraz mniej liści na drzewach i coraz mniej jachtów w marinach i na wodzie. Drugi rok z rzędu z nostalgią żegnam się z ulubioną pracą w Marinie Gdańsk. W tym roku wraz z końcem sezonu żeglarskiego zaproponowano nam uczestnictwo w tygodniowym rejsie na STS Generał Zaruski, flagowym żaglowcu miasta Gdańsk. Oczywiście nie trzeba nas było długo namawiać.. Pamiętam jak w październiku zeszłego roku po uroczystości przekazania bandery żaglowiec zawitał do Mariny – dostojny, potężny, wykończony w drewnie i w bieli, taki kształtny i świeży – pierwszy raz widziałam tak piękną jednostkę z bliska. Żadna ze mnie żeglarka ale od razu rozmarzyłam się o pływaniu pod takimi wielkimi żaglami..

Później rozsiewał swój czar, stojąc pod Centralnym Muzeum Morskim, wypływając co rusz w rejsy szkoleniowe z młodzieżą. Powracającą chęć zaokrętowania na żaglowcu potęgowały morskie opowieści kpt. Jerzego Jaszczuka, odwiedzającego nas czasami w Marinie. Minął niecały rok i marzenie wtedy zrodzone właśnie staje się rzeczywistością.

Kapitan

Jerzy Jaszczuk

 

Oficerowie

Piotr Królak – pierwszy oficer         Michał Olszewski – bosman

Marika Śliwa                     Piotr Sworowski                      Paweł Bucior

 

Wachta I

 Darek Sarżyński                  Ola Warecka                          Karol Dylewski         

  

Wachta II


Łukasz Iwański                   Kasia Bekier                         Mateusz Żylewicz

 

Wachta III

Michał Jakusz                          Mieszko Zieliński                     Marcin Dylewski

 

Wachta IV

Adam Walczukiewicz                 Rafał Jaskulski                        Piotr Kukowski

 

Poniedziałek

10.00 Zbiórka punktualnie, oczywiście nieco mi się spóźniło przez kawkę w Marinie, ale wszyscy miłosiernie wybaczyli. Wszyscy już na jachcie, właśnie trwa podział na wachty, a więc i obowiązki. Zostaję przydzielona do wachty I, odpowiedzialnej za żagle przednie i dziób statku przy manewrach portowych. Wachta II będzie zajmować się odbijaczami, trapem przy podejściu oraz stawianiem i zrzucaniem grota. Do obowiązków wachty III należy bezan i cumy rufowe. Dziś wachta IV dostaje kambuz. Jeszcze tylko wyprawa po oprowiantowanie i rozpoczynamy nasz rejs na dobre.

13.00 Załogę stanowią pracownicy PEM, Mariny Gdańsk i Fundacji Navigare, w większości zawodowi żeglarze, więc odejście z Mariny Sienna Grobla odbywa się całkiem sprawnie. Pierwszy oficer wtajemnicza nas w podstawowe reguły, którym będziemy podlegać podczas rejsu – zachowanie na jachcie, kwestie bezpieczeństwa, jak korzystać z kibelków itp. Przydzieleni do zadań dostajemy wytyczne od oficerów przechodnich i po wyjściu z główek portu w Gdańsku, na komendę kapitana stawiamy żagle i kierujemy się do Gdyni po resztę załogi. Mimo ogromnej ilości lin, pokaźnej powierzchni żagli (kliwer, fok, grot i bezan – topsle zostawiliśmy w spokoju) i braku kabestanów, poszło nam zaskakująco łatwo, ale każdy z 18 osób miał coś do roboty!

15.00 Na obiad pomidorowa i zrazy wspomagane ziemniaczkami i sałatką. Jak wszystkim wiadomo jestem tą wyklętą dietetycznie i ideowo, więc pełne przejęcia podejście kambuzu – co mogą a czego nie mogą dodać do sałatki i ziemniaków – nie ukrywam bardzo mnie cieszy:) W pełni usatysfakcjonowana i spokojna zasiadam do wspólnego obiadu.

W planach mamy dziś dobicie do Gdyni i wieczorne wyjście w morze. Mam trochę obaw, bo będzie to nasza wachta, a wygląda na to, że deszcz nie ustąpi. No ale nic, po to w końcu tu jesteśmy..

20.00 Kierunek Bornholm. Wachty są czterogodzinne, ze zmianą co pół godziny na pozycjach: oko, ster, nawigacja. Nocą oko to nie lada wyzwanie – ciemno, że nic nie widać.. kilku sieciom udało się nas ominąć ukradkiem:) za to samotność na dziobie nocą i wpięcie do lifeliny wywołuje nostalgiczne przemyślenia o potędze morza i naszej marności. Przy sterze trzymanie kursu z wiatromierzem, logiem i historycznym kompasem z latarenką – śmieszny patent, choć sam kompas ewidentnie dla ludzi wysokiego wzrostu – radzę sobie wystając na klapie achterpiku oparta plecami o ster. W nawigacyjnej elektroniki po wręby, dla mnie dużo nowości, więc chłopaki instruują jak obsługiwać radar i ploter. Piotr uczy każdego nanoszenia pozycji na mapie, wyliczania przebytej drogi, ustalania kursu, wpisów do książki pływań, które trzeba uzupełniać co godzinę. Trochę inaczej niż na Quicku..

Wtorek

00.00 Wybija oczekiwana północ. Po angażującej wachcie idę spać, bo o 6 rano pobudka na kambuz. No ale jak tu spać, gdy jestem rozbudzona, zmarznięta, wszędzie cisza, tylko jacht zachowuje sie coraz głośniej. Zanim dostosowałam się do panujących w środku odgłosów jacht oszalał. Co i rusz coś uderza, fok wali mi nad głową jeżdżąc na rolce, zaczynają skrzypieć i stukotać kolejne części jachtu, wcale złowieszczo acz najzupełniej hałaśliwie, raz po raz jakieś drzwi zrywają się z zaczepów i zaczynają trzaskać, naczynia w szafce w tremble, i ta fala na boki, że latam z jednej strony koi na drugą, a wraz ze mną – tylko trochę później – żołądek. 

W takich warunkach nie udaje mi się za bardzo zasnąć, ale nie będę marudzić, bo innym jest jeszcze gorzej:) Wachta II nie miała łatwej służby tam na górze.. nie dość, że niewdzięczna godzina, to zimno, i w tym bujaniu okrutnym musieli zwinąć sami żagle..

6.00 Przychodzi Michał, oficer przejściowy, mówi: – Ola! Odpowiadam natychmiast i całkowicie rozbudzona, wprawiając chyba Michała w zdziwienie: – Tak?

Ciężko nazwać pobudką, jeśli nie spało, ale w każdym razie rozpoczął się nowy dzień i trzeba się do niego dostosować. Prysznic już był trudny, ale jajecznica w takich warunkach to jedno z większych ostatnich moich wyzwań. Karol i Darek w pogotowiu, więc zaczynamy. Buja okropnie, Karol jak przyszedł, tak poszedł:) Wietrzył się i wracał systematycznie. Darek walczył dzielnie, ale i jego fala wywoływała na pokład. Z rozkołysu jajecznica, podobnie jak wszystko pozostałe co przygotowaliśmy, lądowała na schodach zejściowych. Za plecami skradały się noże i miski, na szczęście bez większych strat w ludziach odnieśliśmy sukces. Na śniadaniu, z wiadomych względów, pojawiły się trzy osoby..

8.00  Zbiórka na rufie, podniesienie bandery na flagsztoku.

9.00 Planowane porządki muszą poczekać. Jak to powiedział pierwszy, poczekamy aż się wszyscy lepiej poczują. Kierunek Bornholm, 80 mil do pokonania.

11.00 Wypogodziło się, więc wszyscy wylegli na pokład cieszyć się październikowo-sierpniowym słońcem. Gitara również, więc znacznie poprawiły się wszystkim humory.

14.00 Fala się uspokoiła, więc i barszcz z uszkami cieszył się powodzeniem. Na drugie bezmięsnie, załoga trochę rozczarowana ale cukinki z ryżem curry zniknęły w całości.

Dwa dodatkowe koce zmieniają absolutnie komfort w mojej koi, więc udaje mi się uciąć poobiednią drzemkę.

17.00 Budzi mnie poczucie obowiązku, słyszę krzątanie się w kuchni, głosy Michała i Darka, musi być, że już czas na podwieczorek. Tempo zaspanej osoby po nieprzespanej nocy pozwala mi jedynie na nieznaczny wkład w przygotowaną przez chłopaków sałatkę owocową, która cieszy się ogromnym powodzeniem. Być może diabeł tkwi w naszym sekretnym, iście żeglarskim składniku – dwóch łyżkach rumu:)

19.00 Wachta kambuzowa, więc nie wiem co się działo na jachcie, za to wiem dobrze, co robiliśmy w kuchni. Postanowiliśmy wysoko podnieść poprzeczkę, smażąc placki ziemniaczane w przechyle. Dużo zabawy ale chyba było warto, bo otrzymujemy słowa pochwały od załogi. Znowu bez mięsa, więc radosne docinki Mieszka o schabowym pojawiają się już systematycznie:)

 

Środa

1.00 Oczom ukazują się światła Nexo. Nie wiem czy mogę wypowiadać się za wszystkich ale z tego, co zaobserwowałam po sobie i wokół, jest jakaś magia w zbliżaniu się do portu, do celu podróży. Po gwarze związanym ze zrzucaniem żagli, życie na jachcie na kilkanaście minut zamiera. Wszyscy poprzysiadali tu i ówdzie, trwając w milczeniu ze zwróconymi ku światłom twarzami. I nie czuć zniecierpliwienia, a oczekiwanie – mieszanina zmęczenia i ciekawości czy nadziei.

Dobijamy profesjonalnie do kei, i natychmiast w ruch idą szkła i puszki – chyba ostatnie 24 godziny naprawdę dały się wszystkim we znaki. Ponieważ pijaństwo nie przystoi do żaglowca szkoleniowego, włączamy film – „Wilk morski”, jak się okazało bardzo ważna pozycja dla światowego żeglarstwa, można się dużo dowiedzieć o stawianiu żagli postawionych i wybieraniu żagli wybranych:) Ubawiliśmy się wszyscy setnie, zaś wieczór skończył się biesiadnie przy akompaniamencie talentu wokalno-gitarowego Marcina. Ma barwę jakby dobry przyjaciel szeptał do ucha. Nawet szanty potrafią brzmieć dobrze!

8.00  Jak codziennie apel. Wczorajszy wieczór przesuwa trochę porę śniadania i porządków. Po ogólnym odespaniu kilka ekip wyrusza zwiedzać miasto.

14.00  W towarzystwie Rafała i Pawła kręcimy się po uroczym miasteczku w poszukiwaniu lokalnego pubu – najlepszego miejsca do poznania autochtonów i poczucia klimatu tego miejsca. Duńczycy długo nas okłamują, że nastała zima i wszystko jest zamknięte, w końcu po środku ulicy dostrzegamy znak piwka Tuborg i z nadzieją odnajdujemy Game Pub. Napalone, gwarno, małe piwo za 10 zł, ale bardzo przyjemni ludzie udostępniają nam stolik i możemy nacieszyć się wewnętrzną atmosferą, tworzoną głównie przez rybaków zaglądających tu po pracy.

17.00  Opóźniony obiad: wyczekiwane od wczoraj schabowe, czyli filety z piersi i żurek; mój: ryż z mniamniuśnym duńskim sosem oliwkowym.

18.00  Ruszamy w piękną żeglarską noc, pogoda idealna, mała falka, równy wiatr SW, więc śmigamy z uśmiechami na twarzach w kierunku Rozewia.

22.00  Kolacji niet, wszyscy śpią, łącznie z kambuzem. Niedobitki, czyli ja, Michał i Piotr S. smażymy naleśniki z nutellą, bananami i dżemem. Niby nikt nie był głodny a o naleśnikach będą pisali legendy!

Czwartek

4.00  Myślałam, że to niezbyt dobra pora na wstawanie, wiadomo mróz i ciemności, okazuje się, że jest pięknie. Najlepsza wachta podczas rejsu, kawka, dobre nastroje, miłe rozmowy, cieplutki poranek i robienie fotek wschodzącego słońca z dziobu. Od rana widać wyraźnie półwysep helski.

8.00   Apel, Karol osiąga mistrzostwo w wybijaniu szklanek.

11.00 Długie rozmowy o odbudowie Zaruskiego i pracy mazurskiego WOPR-u. Oczywiście wzbogacone masą karolowych dowcipów.

13.00  Obiad, brązowy ryż z sosem pełnym warzyw i sałatką – klasa. Nawet nie wiem jakie mięso jedli na dole, chyba powinnam zawsze jadać na pokładzie:) 

14.00 Wczesna godzina jak na zalegnięcie w porcie, a wszyscy garną się do żeglowania, więc postanawiamy trochę poznać możliwości żaglowca, zarządzając dodatkowe manewry. Niemal całkowicie udało się nam postawić jacht w dryf.

15.00  Za podejście odpowiedzialna Marika, na jachcie zamiana obowiązków, jesteśmy odpowiedzialni teraz za grota i śródokręcie. Omijamy rzeszę sieci i powoli dobijamy do najdalszego pirsu, gdzie już oczekuje nas Straż Graniczna. Wizytacja trwa około pół godziny, poszło o nazewnictwo – pytali czy jacht turystyczny czy szkoleniowy a chcieli się dowiedzieć czy rekreacyjny czy komercyjny. Eh te przepisy.. Po wyjaśnieniach, klar na łódce, zdziwienie, że kompas wskazuje zupełnie coś innego niż powinien, i ruszamy do miasta.

18.00  Ratownicy pobiegli do fokarium a my zawitaliśmy do knajpy żeglarskiej Kapitan Morgan, gdzie bardzo ciepło przyjęto naszą liczną grupę. Klubowy grajek użyczył nawet Marcinowi gitary, żeby zagrał kilka szlagierów. Było bardzo głośno. Wraz z coraz późniejszą porą zrobiło się bardziej nastrojowo, szanty zwalniają i w śpiewanym milczeniu przenosimy się w wyobraźni do miejsc z wersów piosenek. Kulminacją stają się ambitne Port Amsterdam i Zabierz nas na ląd Czterech Refów. Pełni wrażeń postanawiamy zobaczyć czy nas nie ma na jachcie, a tam ciąg dalszy wieczoru przy gitarowych nutach. Cudnie mi się zasypiało..

 

Piątek

8.00  Niestety czuć już drogę powrotną. Na apelu rozmowy, kto o której musi być w Gdańsku. Czeka nas halsówka, więc zapada decyzja, że ruszamy o 10.

9.30  W kuchni ponownie wachta IV. Znów przesunięte śniadanie, jakaś dziwna zależność po nocach spędzonych w porcie:)

10.00  Zgodnie z kompasem ruszamy na północ?! – prosto do Gdańska! Odchodzi łagodnie Piotr S. i rozpoczynamy ostatni etap walki na Zatoce. Na wachcie wszyscy – pogoda znowu dopisuje. Spora grupa interesuje się działaniem sekstantu, więc kpt. urządza szkolenie. Przez kolejną godzinę odbywają się pomiary i wyliczenia i udaje się ustalić naszą pozycję, tylko o jedną milę różniącą się od tej na GPS!

14.00  W kanale portowym jeszcze ostatni wspólny obiad made by Piotr K.: makaroni z sosem i jakimś chomikiem. I dobijamy z powrotem do Mariny Sienna Grobla.

15.00  Pakowanie, klar, porządki, zdjęcie pożegnalne i tak jakoś nie chcę się opuścić tego statku, ale co zrobić..  

Było przesympatycznie! Bardzo dziękuję za możliwość wzięcia udziału w tym rejsie, szczególnie w tak doborowym gronie. Jestem pełna podziwu jak Zaruski zachowuje się na wodzie – porusza się tak wdzięcznie jak wygląda! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w przyszłości nadarzy się okazja to powtórzyć.

Pozdrawiam serdecznie całą Załogę!

 

Aleksandra Warecka

SailBook.pl

Komentarze