INDIANKI CZESZĄ DUŃSKIE ZAKAMARKI (1)

0
678

To bardzo ładnie ze strony naszych krajowych Indianek, bo zakamarki duńskich wód przybrzeżnych doskonale nadają się do kuszenia tych z Bełdan czy Wdzydz. Metodycznie, systematycznie, permanentnie Agata Trzaska z Przyjaciółkami sprawdzają czy moje locyjkowe opisy i mapki zachowują aktualność. Wygląda, że tak, bo nawet polskich jachtów nadal tam nie widać.

Odnotowuję pojawienie się autobusu na wyspie Møn. „Za moich czasów” z Klintholm do Møns Klint drałowało się na piechotę.

Przy okazji obrona: port Gedser znajdziecie w „Wybranych portach Bałtyku”. 

2:1 dla Agaty.

Tuszę, że kamizelki były w użyciu.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

————————————- 

PS. Wszystkim poszukiwaczom sygnałów WiFi polecam stosowanie  „biernych dopalaczy” – na przykład kieszonkowego: http://allegro.pl/karta-wifi-n150-pentagram-6132-10-odkrecana-antena-i3433003755.html (cena ok. 50 zł) lub „pokładowego stacjonarnego” – mocnego  http://allegro.pl/aktywna-antena-wifi-dookolna-najlepsza-na-kemping-i3450021153.html (cena ok. 350 zł).

————————————————————————————————————————

 

 

 

Indianki , Bełty i duńskie misie – cz.1

 

W planach na sezon 2013 roku mamy Bełty i jedno  życzenie: aby nie padało. Na długo przed wypłynięciem zaczynamy puszczać znaki dymne do nieba i starych bogów. To działa! Przez siedemnaście dni rejsu deszcz pada tylko dwukrotnie, w nocy i nad ranem, gdy wygrzewamy się suche w kojach.

 

Z radości tańczymy więc w kółko:

Szczecin – Stepnica – Świnoujście – Lohme (Rugia) – Klintholm (Møn) – Vordingborg (Zelandia) – Omø (Omø) – Svenborg (Fionia) – Marstal i Aeroskøbing (Aerø) – Bagenkop (Langeland) – Nysted (Lolland) – Gedser (Falster) – Lohme – Świnoujście – Szczecin

 

Zwiedzamy osiem duńskich wysp pozwalając sobie na dłuższe postoje w portach, by włóczyć się po okolicach, oglądać i chłonąć miejscowe klimaty oraz ukochane duńskie piwo.

Odwiedzamy cztery porty nie opisane w Twojej locji portów zachodniego Bałtyku – to te wytłuszczone powyżej.

 

W tym sezonie następują też dwie zmiany.

Pierwsza, gdyż piciem yerba mate zaraża się Magda, a tym samym awansuje do miana „Indianki całą yerbą”. Teraz w szpigatach zaczyna utykać jeszcze więcej fusów zielonych jak wodorosty (o co chodzi szukajcie tu: http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2016&page=0)

Druga, gdyż Agnieszka, która wchodzi na „Guliverowy” pokład już na nim zostaje jako stała załoga (na razie jako „bezyerbowa”). Jak tak dalej pójdzie, a na to się zanosi, będziemy musiały pływać większą łódką.

obraz nr 1

fot.1 Indianki na szkle malowane

.

O Klintholmie z góry

Jeden z naszych ulubionych portów, jest w tym rejsie pierwszym i ostatnim, w którym mamy szansę spotkać rodzimą banderę na rufie. Później nie ma już ani jednej polskiej flagi, ani na flagsztokach ani na portowych masztach. Tak, drogi Don Jorge. Wygląda na to, że w tym temacie nic nie zmieniło od czasu wydania Twojej locji „Zakamarki Zachodniego Bałtyku”.Nie wiem tylko, czy to z powodu braku flag czy bosmanów? Wszędobylskie automaty do opłat portowych usilnie milczą w tej sprawie. Bosmani, a może tylko panowie od pobierania opłaty, dwukrotnie w ciągu rejsu pojawiają się rankiem po myto, ale później już ich nie spotykamy.

Rok temu w kompletnej flaucie podziwiałyśmy z pokładu „Gulivera” białe klify na tle lazurowego nieba, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki, tuż za burtą. Teraz postanowiłyśmy rzeczywiście ich dotknąć – od góry. Z przystanku tuż przy marinie, autobusem nr 678, który kursuje do 11.08.2013 co dwie godziny, płacąc 24 DKK/os  jedziemy do Møns Klint Geo Center, a  dalej leniwie spacerujemy lasem wzdłuż klifu. Widoki są fantastyczne. Kolor wody widziany z lotu ptaka, struktura i barwa klifów. Drzewa chowające korony w chmurach. Las pełen mgły i wilgoci, ale morze oświetlane przez przebijające się słońce nadające mu barwę jak z karaibskiej pocztówki. Nie chce się wracać.

obraz nr 2

fot.2 Klintholm – Bałtyk 2m i 128m z góry

 

Autobus powrotny jest dla nas bezpłatny. Nie rozumiemy, czy pan kierowca robi nam prezent, czy opłata dotyczy jazdy w obie strony, bo uparcie mówi do nas po duńsku.

 

Vordingborg i najazdy Słowian(-ek)

Trzy zygzakowate długie pomosty wychodzą głęboko w zatoczkę. Znajdujemy wygodne miejsce, ale port nawet teraz, przed sezonem wydaje się wypełniony po wrąbek.

To stare miasto i twierdza powstało w XII wieku, by bronić granic przed Słowianami połabskimi, najeżdżającymi te ziemie. Dziś wyskakują na ląd uzbrojone po zęby w uśmiechy cztery słowiańskie Indianki, ale na lądzie zamiast oręża wita nas śpiew, śmiech, brawa i muzyka. Słusznie czynią, wszak nie zamierzamy palić i grabić miasta, wyrywać okien na opał i niszczyć ocalałych resztek zamku. To miasto przeszło już dosyć klęsk w poprzednich wiekach. Podążamy za dźwiękiem i przyłączamy się do innych siadając na trawie i słuchając niezłej muzyki granej przez rockowe trio przed drzwiami garażu.

obraz nr 3

fot.3 Vordingborg – panorama na 180 stopni

.

Powyżej, na wzniesieniu stoi Gęsia Wieża, symbol miasta. Kiedyś na jej szczycie była złota gęś, ale nie wiadomo dokładnie kto i kiedy ją sobie przywłaszczył. Wiadomo jedynie, iż uczynił to dawno, przed wiekami. Warto się tam przejść i dotknąć murów tej najlepiej zachowanej w Danii średniowiecznej wieży obronnej. Kiedy przykładam do niej ucho, szepcze opowieści o najazdach Szwedów, koronacji króla, polowaniach, żołnierzach i pożarach.

 

 

Omø – tu małże są na łące a wifi przepływające

 

Na tę maleńką wysepkę (wg. Sejlerens Denmark Marina Guide 2013),  łodzie wpływają 6000 razy rocznie. Leży ona na północy Omøsundu, u wejścia do Wielkiego Bełtu. Ma 4,52 km2, 12 km linii brzegowej i ok.190 mieszkańców.  Do portu prowadzi wąski farwater, na którym mijamy się z wychodzącym promem niosącym na burcie nazwę wyspy. Wieczorem, wpływa on przed nasz dziób na nocny postój.

Z portu robimy sobie spacer pod latarnię morską, by u jej stóp raczyć się duńskim piwem i cieszyć oko jej widokiem. Wybudowana w 1894 r, wysoka na 22 metry i od zawsze świecąca trzema kolorami. Niestety od 2005 roku nie można jej zwiedzać. Wał którym tam podążamy jest odległy o kilkanaście i więcej metrów od brzegu, jednak i na nim i na polanie obok znajdujemy masę muszli. Nieźle tu morze sobie poczyna w chwilach niepokoju.

obraz nr 4

fot.4 Spacer wałem pod latarnię morską na Omø

.

W porcie, choć informują o istnieniu „free hot spot”, to jednak nie mogę się do niego dostać. Od niemieckich sąsiadów dowiadujemy się, że internet tu nie działa. Ja jednak kilkakrotnie próbuję coś znaleźć i wieczorem pojawia się otwarta sieć z nazwą wyspy. Kiedy rano jej nie ma, zastanawiam się co łapałam wieczorem, czego nie ma teraz? I nagle zderzają się dwie szare komórki – prom wyszedł o szóstej! Gdy przybija ponownie szybko łapię netbooka, by sprawdzić prognozę. Wraz z odejściem promu sieć odpływa, a my wkrótce po nim.

 

I wtedy…”Guliver” okazuje się koniem.

A było tak…

 

cdn.

 

 

Komentarze