Pływanie z dzieckiem to nowe doświadczenie.
Książka stawia sobie za główny cel zachęcenie młodych ludzi do wypoczynku pod żaglami, problem więc dziecka na pokładzie pojawia się nieuchronnie. Część zagonionych matek i ojców marzy aby raz w roku wyrwać się z miasta i odpocząć. Pojawia się wtedy pytanie, czy zabierać ze sobą dziecko? Coraz większa jest grupa rodziców, która nie ma co do tego żadnych wątpliwości ale równocześnie szereg osób pyta, czy to jest dobry pomysł. W moim wcieleniu instruktorskim zawsze podkreślam, że żeglarstwo dla młodego człowieka i dziecka jest, proszę wybaczyć kolokwializm, samograjem wychowawczym. Ale to jak używać będziemy tego „narzędzia” zależeć będzie od okoliczności, wieku i cech dziecka. Mówię jasno, recept uniwersalnych tu nie ma, na pewno musimy uwzględniać psychikę dziecka. Jeśli tego nie uczynimy, zrazimy dziecko do każdego przedsięwzięcia, jakim chcemy go zainteresować. Problemem drugim jest jak zapewnić dziecku bezpieczeństwo i czy potrafimy w dość prymitywnych warunkach na jachcie zapewnić właściwą opiekę. Ta ostatnia obawa dotyczy wyłącznie dzieci małych, do powiedzmy roku lub półtora.
Na pytanie czy pływać z małym dzieckiem odpowiadam zdecydowanie, że tak i że musimy to traktować jako ciąg dalszy naszych obowiązków wychowawczych. Poza okresem niemowlęcym, umiejętnie postępując, nawiązujemy bardzo ścisłą więź rodzinną. Mamy na to zaledwie dwa, trzy tygodnie, ponieważ nieustanna walka o byt w mieście raczej te więzi rozluźnia. Korzyści ze wspólnego żeglowania są po obu stronach, przy czym w wypadku dziecka rzutują na całe jego przyszłe życie.
Od jakiego okresu można zabierać dziecko na jacht?
Nie ma reguł, bo znane są przypadki zabierania niemowląt. To kwestia traktowania tego indywidualnie. Uważam, że z pewnością możemy się decydować na ten krok, kiedy dziecko ma ponad pół roku a na pewno po ukończeniu roku życia.
W takim przypadku problemy do rozwiązania znajdują się pod pokładem. Po pierwsze jacht musi mieć wydzieloną kabinę, niekoniecznie z drzwiami, ale taką, żebyśmy mogli wyjście z niej zagrodzić – rodzaj kojca, wypełnionego zabawkami, jak w domu. Reszta problemów jest w zasadzie identyczna z tymi na jakie natrafiamy w domu a różnica tkwi w umiejętności rozwiązania problemów ciepłej wody, przygotowywania posiłków, mycia starannego butelek i smoczków. Mniej żeglujemy więcej stoimy w jakimś ciekawym miejscu.
Małe dziecko mały kłopot….. tak, tak. Nasze dziecko ma już roczek, zaczyna chodzić. To zagrożenia dla niego w czasie pływania a dla nas konieczność zapewnienia mu okazji do zabawy również na lądzie. W tym okresie tata może zapomnieć, że żona jest załogą. Musi liczyć wyłącznie na siebie i brać to pod uwagę w każdych okolicznościach. Dziecko na mamy na kolanach lub w kojcu. W tym okresie jeszcze nie odnotowuje ono szczególnych wrażeń, związanych z żeglowaniem. Powoli, wraz z dorastaniem, sytuacja się zmienia. Zaczyna kojarzyć, artykułować swoje potrzeby, przede wszystkim do zabawy i jest ciekawe otaczającego go świata.
To znak dla nas, że musimy nasze żeglowanie podporządkować dalszym regułom.
Trasę naszego rejsu podzielmy na krótkie odcinki, w zależności od wytrzymałości dziecka, fizycznej i psychicznej. Jeśli zatrzymujemy się w mieście, spacer, lody jeśli w lesie to na borówki czy jagody.
- miejsca na postój i to raczej kilkudniowy wybieramy starannie aby nadawało się do kąpieli lub zabaw na trawie i pójścia na spacer po lesie. Część dnia trzeba poświęcić dzieciom.
- niedługo nasze dziecko zacznie interesować się innymi dziećmi a więc szukajmy dla nich towarzystwa. Macie szczęście, bo tyle już rodziców żegluje z dziećmi, że nie będzie to trudne. Ale nie liczcie, że dziecko samo sobie zorganizuje zabawę. Od znudzenia się już tylko krok, aby nasze dziecko na wieść, że jedziemy na żagle wpadało w rozpacz.
- uczyńmy tak jest aby od początku dziecko wiedziało, że jest ważne na pokładzie. Starajmy się od czasu do czasu przydzielać jakąś czynność i podkreślać, jak bardzo nam pomogło. Im jest starsze tym więcej powinno uczestniczyć w pracy pokładowej, ale wciąż w formie zabawy.
Bezpieczeństwo naszego dziecka
Na koniec to, co spędza mamom sen z oczu to jest jak zapewnić dziecku bezpieczeństwo. No cóż, nie można ukrywać, że to wymaga ze strony rodziców absolutnej koncentracji. Odpocząć możemy tylko jak „schowamy” dziecko pod pokładem. A i tam, jeśli płyniemy w trudniejszych warunkach (zakładam, że musimy), mama powinna dziecko asekurować pod pokładem a tata czym prędzej znaleźć bezpieczne miejsce na brzegu. Nie ma w zasadzie słów na podkreślenie jak konieczna jest tu zdolność rodziców do przewidywania możliwych zdarzeń, zabezpieczenia dziecka w co tylko możliwe i koncentracja, koncentracja i po stokroć koncentracja uwagi. Zacumowanie w porcie czy na bindudze niczego tu nie zmienia, zagrożenie nie znika wraz z tym a może nawet rośnie. Kilka przykazań:
- dziecko od początku musi być przyzwyczajone do posiadania i używania kamizelki ratunkowej. Nie żałujcie pieniędzy na dobrą i wygodną, bo inaczej ją znienawidzi i za każdym razem będzie w czasie zakładania płacz a potem dąsy. Niestety, dobre kamizelki są dopiero dla 2-3 latków.
- jak już nie musi siedzieć na kolanach mamy w kokpicie ( mówiąc dokładnie jak ma z trzy, cztery latka), zaopatrzmy się w szelki i trzymajmy dziecko na smyczy. Kiedyś w jakimś porcie obudziło mnie rano szczebiotanie dziecka. Jak wyszedłem na pokład zauważyłem na sąsiednim jachcie baraszkującego w szelkach i wpiętego na smyczy, raczkującego dzieciaka. A więc reguły nie ma. Dobrze, aby nasz jacht miał sztormrelingi a ideałem byłaby siatka. Jak jesteśmy na postoju, możemy ew. rozciągnąć linę bezpieczeństwa i do niej wpinać linkę z szelek malucha. Ale i tak nie możemy go spuszczać z oka.
- w czasie manewrów dziecko powinno być pod pokładem, ale zróbmy to tak, jakby to było elementem manewru a nie bron boże, znikaj bo przeszkadzasz!
- na śródlądziu problem obuwia przeciwpoślizgowego nie jest zbyt rozumiany, poza tym to obuwie jest drogie i nie wiem, czy są rozmiary dziecięce. Ale na rynku jest obuwie w miarę dobre ( nie ślizga się na pokładzie) i inne, wręcz niebezpieczne. Zadbajmy, aby przynajmniej dziecko miało obuwie odpowiednie. Choć my musimy też być przygotowani na skuteczną interwencję. W czasie tego nie może nam grozić poślizg i wpadnięcie samemu do wody. Że nikt, w tym dziecko, nie chodzi boso po pokładzie, podkreślać nie muszę.
- z uporem maniaka przyzwyczajajmy dziecko do nie stawania na linach, żaglach oraz osprzęcie pokładowym. Uczmy od niemowlaka zasady, jedna ręka dla jachtu jedna dla siebie – to potem zaowocuje.
- niebezpieczeństwa czyhają też na brzegu, na pomoście, stąd w pierwszym rzędzie przyzwyczajmy dziecko, że schodzenie samowolne na ląd ( pomost) jest wykluczone. Zabrońcie i od tej chwili pilnujcie wykonania tego przykazania.
- trzymajmy dziecko z dala od kambuza w czasie gotowania.
- na koniec, nawet jak spełnicie wszystkie te, oraz wiele innych, warunki, nie można wykluczyć, że dziecko wypadnie za burtę. Musicie na to być przygotowani w sensie omówienia, kto co w danej chwili robi, żeby np. nie zdarzyło się, że oboje w odruchu, wyskoczycie za burtę.
Żeglujmy z naszym dzieckiem lub dziećmi jak najwięcej, bo ani się obejrzycie, jak powiedzą Wam , sorry kochani rodzice ale w tym roku płynę z przyjaciółmi. No to nie ma rady ale przynajmniej będziecie mieli wspomnienia z wspólnie przeżytych pod żaglami chwil i świadomość, że do samodzielności dziecko dobrze przygotowaliście.
Zbigniew Klimczak
Publikacja za zgodą autora tekst pochodzi ze strony http://www.przewodnikzeglarski.pl/dziecko-na-pokladzie.html