„Mingming i sztuka minimalistycznych rejsów oceanicznych”

0
647

Koło podbiegunowe na sześciu metrach

Anglicy mają takie powiedzenie „żeby pływać na żaglówkach trzeba mieć czas, pieniądze i zdrowie”. Angielski żeglarz Roger Taylor jest przykładem, który całkowicie obala tę tezę.

Gdy zacząłem czytać jego książkę „Mingming i sztuka minimalistycznych rejsów oceanicznych” wydaną przez rosyjskie wydawnictwo „Moja planeta”, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo podoba mi się styl Rogera, który z pasją opowiada o swoich podróżach, także zimowych; jednocześnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego na morza i oceany wybierał się samotnie, na tak małej łodzi?

Jego jacht mierzy 6 metrów, duża część jest zagospodarowana na komory wypornościowe, w których mieszczą się kilkumiesięczne zapasy żywności, przez co przestrzeń mieszkalna bardziej przypomina wnętrze namiotu. Wyobraźcie sobie spędzić tak kilka miesięcy na falach Atlantyku czy Morza Północnego, gdzie podróż na dziób, polegająca na przedzieraniu się przez wszystkie zapasy, stanowi już nie lada przygodę.

Żeby zrozumieć co skłania człowieka do podjęcia takiego wyzwania i nabrać do niego szacunku, trzeba przeczytać jego książkę do końca.

Roger swoim trzydziestoletnim jachtem niejednokrotnie odwiedzał Atlantyk, i rejony podbiegunowe. Pracując wieczorami przez jedenaście miesięcy w roku, skrupulatnie przygotowywał trasę i swoją łódkę do wyprawy, która miała potrwać od czterech do sześciu tygodni. Na jego małej łódeczce nie było nawet silnika, zaś on z prawdziwie angielskim wdziękiem pokonywał trasy, wypadając lepiej niż niejeden jacht oceaniczny. Pozbycie się silnika w sumie nawet dużo ułatwia, nie trzeba brać ze sobą ani zapasów paliwa ani części zapasowych i można ograniczyć także zasób narzędzi. Co prawda, utrudnia to nieco manewrowanie w portach, wymaga ostrożności, ale sztuka manewrowania daje też niesamowitą satysfakcję. To samo tyczy się elektroniki — czym jej mniej, tym mniejsze ryzyko zawodności.  Jacht Rogera wyposażony jest w kieszonkowy nadajnik GPS i ręczne radio VHF, które włącza tylko kiedy potrzebuje. Co najważniejsze – zajmują mało miejsca i mało ważą, więc i łódka może być mniejsza, a wraz z nią żagle, dzięki czemu łatwiej poradzić sobie na morzu w pojedynkę. Jak bardzo to istotne, wiedzą ci, którzy choć raz płynęli nawet na małym żaglu w wietrzny dzień.

Dokonania Anglika przywodzą mi na myśl Jewgienieja Gvozdeva, który dwukrotnie opłynął świat na 5,5 i 3,7 metrowych jachtach, przez co dla rosyjskich żeglarzy stał się symbolem tego, że marzenia można urzeczywistnić, nie posiadając wielkiego kapitału. Jeden z tych jachtów Jewgienij zbudował nawet samodzielnie … na balkonie!

Ale jeśli minimalizm Rosjanina był w dużej mierze wymuszony, to wybór Rogera – właściciela spółki finansowej – był w pełni dobrowolny..

Roger podróżuje na małych jachtach już koło czterdziestu lat. Jego książki opisujące te podróże nie skupiają się jednak na wyczynach, żeglarz opowiada o skrupulatnym realizowaniu poszczególnych celów, z rzadka będąc złym to na sztorm, to na bolące kolana. Pisze ciekawie, z ironia, i przede wszystkim inspiruje.

Wydawnictwo „Moja planeta” wypuściło dwie książki Rogera w języku rosyjskim, najłatwiej można je zakupić przez Internet. Jeśli marzy wam się podróż pod żaglami w odległe krainy, koniecznie je przeczytajcie.

Tekst: Aleksander Gorlacz

Fot. www.myplanetbooks.ru, www.thesimplesailor.com

Źródło: http://www.newkaliningrad.ru

Komentarze