Na bieżąco informujemy, gdzie przebywa załoga jachtu „Lady Dana 44”. Celem wyprawy jest przepłynięcie jachtem żaglowym, pod polską banderą wokół Bieguna Północnego w ciągu jednego sezonu, po wolnych od zalodzenia wodach Morza Arktycznego, najpierw wzdłuż północnych brzegów Eurazji do Cieśniny Beringa, i dalej na wschód, wzdłuż północnych brzegów Ameryki Północnej, by zakończyć krąg atlantyckim rejsem. Wszystkie wydarzenia pieczołowicie opisuje Michał Kochańczyk.
Daniel Michalski o życiu załogi
Morze Barentsa 13.07.2013
Witam bardzo serdecznie wszystkich przyjaciół i sympatyków załogi jachtu Lady Dana 44 odbywającego arktyczny rejs wokół bieguna północnego.
Od ponad miesiąca bieżące informacje o trwającej wyprawie pisze i przesyła na stronę rejsu nasz najlepszy PR-owiec na pokładzie – Michał Kochańczyk. Wprawdzie trudno mi będzie mu dorównać, ale chcąc nieco uszczegółowić informacje o naszej wyprawie postanowiłem dołączyć do grona „informatorów.” Moim pomysłem jest opowiadanie o życiu na pokładzie jachtu z uwzględnieniem szczegółów, które jak sadzę przynajmniej dla części czytających będą interesujące.
Dzięki wspaniałej atmosferze wśród załogi uzgodniliśmy z Kapitanem i Miśkiem, że nie będzie cenzury. Obiecaliśmy sobie, że pisać będziemy szczerze, a czy wszystko się „zmieści” czas pokaże. No to do dzieła!
Mimo, że od początku byłem członkiem załogi LD44 osobiście na jacht dołączyłem dopiero w Archangielsku. Było to spowodowane zarówno względami osobistymi (praca), ale także faktem, że dokładnie tę samą trasę przepłynąłem razem z Ryśkiem Wojnowskim na jachcie Operon w ubiegłym roku. Teraz kiedy jesteśmy już w komplecie, którego nie zamierzamy zmieniać do końca rejsu, czuję się jak u siebie w domu i jestem szczęśliwy.
Jak zapewne wiecie albo i nie – rejs nasz podzielony został na trzy etapy. Pierwszy z Sopotu przez Bałtyk do St. Petersburga, Kanał Białomorski, Wyspy Sołowieckie do Archangielska. Ten mamy już za sobą. Drugi z Archangielska na Ziemię Franciszka Józefa, w trakcie którego obecnie jesteśmy i trzeci najbardziej spektakularny z Ziemi Franciszka Józefa na wschód przez przejście Północno-Wschodnie oraz Północno-Zachodnie czyli wokół Bieguna Północnego z zakończeniem rejsu w Sopocie.
Dwa pierwsze etapy realizujemy w ramach projektu Rosyjskiej Kompanii Turystycznej RUSARC pod nazwą The International Sailing Regatta Adventure Race 80DG. Imprezę prowadzi Kapitan Jachtu „Piotr I” Daniel Gawriłow – ten sam, który w 2010 roku jako pierwszy opłynął biegun północny jachtem w ciągu jednego sezonu nawigacyjnego. Trzeci etap jest już wyłącznie naszym projektem i na tym etapie zdani jesteśmy wyłącznie na siebie.
Tymczasem realizując drugi etap płyniemy dzielnie z Archangielska na Ziemię Franciszka Józefa w towarzystwie flotylli 5 jachtów. Rosję reprezentują – ”PIOTR I” oraz „ALTER EGO”/ załoga rosyjska bandera Maltańska / Finlandię jacht -„SEREMA”, Holandię jacht -„ANNE MARGARETHA” i Polskę – BARLOVENTO II oraz nasza LADY DANA 44.
Choć nie było mnie na I etapie to wszyscy zgodnie potwierdzają, że zarówno na pokładzie LD44 jak i pozostałych jachtach panuje prawdziwie żeglarska i przyjacielska atmosfera. W trakcie I etapu załogi spotykały się w portach na wspólnych imprezach, a w czasie żeglugi pomagały sobie nawzajem.
Mogę to potwierdzić z wielką przyjemnością, bowiem z okazji mojego przyjazdu do Archangielska i rozpoczęcia wspólnej przygody na LD44- impreza trwała do rana.
Dzisiaj kiedy piszę te słowa mija już 6 dzień żeglugi z Archangielska na ZFJ.
6 dni w skali naszego rejsu planowanego na 3,5 miesiąca to niedużo, ale w skali wydarzeń całkiem sporo. Od początku warunki żeglugi mamy bardzo dobre i nie możemy w żadnym razie narzekać. Gorzej ze sprzętem.
Najpierw problem z niedziałającym alternatorem zgłosił Kapitan jachtu” Barlovento” – Maciek Sodkiewicz. Nie chcąc zostawić kolegów bez prądu razem z Leszkiem Romanowskim wsiedliśmy do podstawionego przez „Barlovento” pontonu i popłyneliśmy pomóc. Mimo, że żaden z nas nie jest super biegły w elektryce mieliśmy nadzieję na skuteczną pomoc. Na miejscu okazało się, że wymiana alternatora na nowo zakupiony i przywieziony z Polski przez Maćka to nie „bułka z masłem”, bo ani nie pasuje obudowa do uchwytu mocującego ani kable starego alternatora nie pokrywają się z nowymi. Nowy miał wbudowany regulator napięcia, stary pracował z zewnętrznym. Daliśmy radę w zakresie dopasowania obudowy i właściwego zamocowania alternatora natomiast polegliśmy z podłączeniem. Konia z rzędem temu kto umiałby stwierdzić, które kable są w użyciu, a które nie i o co chodzi w tej instalacji. Ilość tzw. obejść przewyższała ilość łączeń właściwych, a ilość kabli nieużywanych pozwoliłaby odkuć się niejednemu złomiarzowi… Mimo stosowania się do instrukcji podłączenia oraz wielu prób i kombinacji podłączeń niestety nie daliśmy rady wydobyć z nowego alternatora prądu. No cóż i tak się zdarza. Pociecha tylko taka, że w tym czasie piękniejsza część załogi Barlovento zażyła kąpieli na naszym jachcie. Trochę zmęczeni wróciliśmy na Danę i ruszyliśmy dalej. Nie minęło więcej niż 6 godzin, a w trakcie mojej wachty odmówił współpracy działający do tej pory idealnie – autopilot. Dla niezorientowanych – autopilot na jachcie to takie samo jak w samolocie urządzenie elektroniczne połączone ze sterem utrzymujące zadany kurs, czyli kierunek lotu lub żeglugi.
Na jachcie, szczególnie w trudnych warunkach kiedy jest zimno i są długie przeloty – urządzenie nieocenione. Dzięki wiedzy Ryśka gdzie szukać szybko „odkopaliśmy” prawy achterpik aby dostać się do urządzenia sterowego, z którym pracuje autopilot. Tym razem diagnozy wycieku płynu i dokręcenia złączek oraz napełnienia układu hydraulicznego nowym płynem dokonał sam kapitan. Nie trwało to długo i razem zadowoleni z efektów jego działań pożeglowaliśmy dalej z elektronicznym sternikiem. Tu trzeba oddać Ryśkowi, że zadziałał szybko i skutecznie pokazując kolejny raz, że zna się na rzeczy i mimo deklarowanych dwóch lewych rąk daje radę.
Niestety nie minęło może 10h, a temat autopilota wrócił na tapetę. W tym przypadku było trochę dłużej. Problem dotyczył również steru, a konkretnie siłownika hydraulicznego, którego tłok wykręcił się z mocowania przegubu trzonu steru. Ale żeby to stwierdzić i naprawić trzeba było ponownie wybebeszyć achterpik oraz zabudowę urządzenia sterowego. Tym razem wspólnymi siłami pod okiem kapitana uporaliśmy się skutecznie z problemem i teraz, kiedy to piszę, autopilot działa już bezbłędnie, a my jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenie i zrobiony przy okazji super klar w achterpiku. Awarie, które opisałem są typowym przykładem tzw. chorób wieku dziecięcego, bowiem nasz jacht jest nowy i wiele urządzeń musi się dotrzeć albo przejść test pod obciążeniem. Ważne żeby być przygotowanym i wiedzieć jak w danej sytuacji postępować. My jesteśmy dobrej myśli i codziennie uczymy się naszego jachtu z dużą uwagą. Co by nie powiedzieć wachlarz urządzeń z jakimi mamy tutaj do czynienia wymaga znajomości, uwagi i skupienia w trakcie obsługi, nie mówiąc już o naprawie. Żeby nie było tak smutno dodam, że wszystkie urządzenia zamontowane na jachcie działają obecnie prawidłowo i dzięki nim cieszymy się bezpieczną żeglugą. Załoga dotarła się charakterami w pierwszym etapie, a ja docieram się do załogi teraz. Jest OK.
Obecnie jesteśmy na morzu Barentsa ok 150 km na zachód od Nowej Ziemii, na wysokości 76 stopnia szerokości geograficznej północnej. Przed nami ok. 2 dni żeglugi na Ziemię Franciszka Józefa. Żeglujemy w dobrych nastrojach, z umiarkowanie silnym wiatrem i przy pełnym zachmurzeniu.
Ponieważ za oknami ponuro, a zbliża się moja wachta, tymczasem kończę i pozdrawiam wszystkich, a szczególnie tych, którzy dotarli do końca tego tekstu.
Daniel Michalski
21 czerwca 2013
Na ranem opuściliśmy jezioro Ładoga i wpłynęliśmy w górę rzeki Świr. Głęboka, szeroka rzeka, charakteryzująca się ruchem towarowym i pasażerskim, jednak już nie taka bystra jak Newa. W południe zostaliśmy zatrzymani przed mostem kolejowo-drogowym. Zakotwiczyliśmy na rzece, W pięknej słonecznej pogodzie czekamy do dwudziestej trzeciej na otwarcie mostu. W tym czasie Rysiek z Lechem zdołali zrobić zakupy w pobliskiej miejscowości.
2995_
20 czerwca
Poranna pobudka. Zwiedzamy klasztor na wyspie tu muzy Wałam. Do wyboru mamy grupy z przewodnikami oprowadzającymi w języku rosyjskim i angielskim. Z Czarkiem Bajerem wybieramy opcję rosyjską, wszak rosyjski musimy szlifować. Niezwykle sympatyczna przewodniczka Tatiana szczegółowo zapoznaje nas z barwą i bogatą historią klasztoru oraz specyfiką życia mnichów. Między innymi dowiedzieliśmy się, że w czasie zimowej wojny z Finlandią w latach 1939 i 1940 wyspa była bombardowana przez radzieckie bombowce i o dziwo, klasztor nie ucierpiał w wyniku tych manewrów. Później radzieccy lotnicy spotykali się na tej wyspie i z dumą podkreślali swoje chwalebne postępowania.Plan wycieczki był wyjątkowo interesujący. Zapoznano nas z różnymi typami pisania ikon, także w jednym budynku klasztornym wysłuchaliśmy pieśni starocerkiewnych, w wykonaniu pięcioosobowego chóru męskiego. Dowiedzieliśmy się, że to miejsce jest ważne dla rosyjskiej kultury i cieszy się specjalną sympatią prezydenta Putina.Przed wypłynięciem z Wałam na pontonie zawitaliśmy z Czarkiem i Michałem na malutką lesistą wyspę, po drugiej strony skalistej zatoczki. Zaintrygowały nas tamtejsze kapliczki. Okazało się, że wyspa jest prywatną własnością przełożonego klasztoru i znajduje się na niej mała infrastruktura, gotowa na przyjęcie patriarchów Kościoła Prawosławnego. Niezwykle sympatyczne ukraińskie młode małżeństwo, opiekujące się wyspą i nadzorujące budowy, oprowadziło nas po całym terenie i ugościło nas bardzo serdecznie.Po wypłynięciu z wyspy Wałam temperatura znacznie się obniżyła i pojawiła się mgła, jakby parująca nad powierzchnią jeziora. Popłynęliśmy w poprzek jeziora na południowy-wschód do ujścia rzeki świr. W mgielnej scenerii towarzyszące nam jachty wyglądały jak statki widma.
19 czerwca
O 5.40 rano dotarliśmy do wyspy i zakotwiczyliśmy przy brzegu tuż przy monastyrze Koniewiec. Po krótkiej drzemce zwiedziliśmy remontowany klasztoru oraz rozsianie na wyspie kapliczki. Wraz z nami zwiedzały klasztor rosyjskie wycieczki. Prawdziwe rosyjskie prawosławie.Kotwicę podnieśliśmy o 16.40 i ruszyliśmy w stronę wyspy Wałam. Płynęliśmy w pięknej pogodzie przy nieznacznym wietrze. Temperatura wody 7 stopni Celsjusza. Przy zachodzie słońca, w świetle jakby stworzonym do fotografowania, patrząc na widoczne z jeziora zabudowania klasztorne, wpłynęliśmy do niezwykle urokliwej wąskiej skalistej zatoczki, o brzegach porośniętych sosnowym lasem, jacht przy jachcie zacumowaliśmy przy maleńkiej przystani.
18 czerwca
Kolejny beztroski dzień przy latarni Osiniec. Specjalnie dla nas otwarto wejście na tę monumentalną latarnię. Z góry rozciąga się imponujący widok. Z jednej strony ogrom jeziora (nawet z tej wysokości nie widać drugiego brzegu), z drugiej strony niekończące się przestrzenie leśne. Wszak jesteśmy w Rosji, gdzie wszystko jest wielkie. W godzinach popołudniowych organizatorzy regat przygotowali dla nas na plaży koncert szantowy oraz poczęstowali nas makaronem w wyśmienitym sosie. Popijając piwo, żartowaliśmy sobie, że ten arktyczny rejs na razie nas rozpieszcza. Lech wykazał się cenną inicjatywą, powędrował kilka kilometrów do sąsiedniej wioski i zakupił świeży chleb, warzywa i owoce…Wieczorem podnieśliśmy kotwicę i wyruszyliśmy w stronę wyspy Koniewiec. Znów wachty, pływanie takie jak na morzu, nawet trochę powiało, postawiliśmy na jakiś czas genuę.
2995_
17 czerwca
Niezwykły dzień!!! A właściwie niezwykła noc!!! O dwunastej wzięliśmy na pokład pilota i w konwoju dwunastu jachtów uczestniczących w regatach wyruszyliśmy przez miasto w górę rzeki Newy, w stronę jeziora Ładoga. Kawalkadą jachtów przewodził flagowy rosyjski jacht „Piotr I”, dowodzony przez Daniła Gavriłowa. Mogliśmy podziwiać z rzeki w lekkiej poświacie „białej nocy” iluminowane monumentalne budowle Patersburga. O drugiej w nocy zostały otwarte mosty i walcząc z nurtem bystrej Newy stopniowo posuwaliśmy się w górę miasta, ciesząc oczy niezwykle ciekawą scenerią nadbrzeżną. Czasami byliśmy zatrzymywani na rzece, zmuszeni do przepuszczenia wielu potężnych barek transportowych. Tę noc, pod zwodzonymi mostami, zapamiętamy się na całe życie.Nad ranem wysadziliśmy pilota wraz z towarzyszącą mu wolontariuszką Pauliną i fotografem Dimą, a sami dalej płynęliśmy przez niekończące się blokowiska Petersburga. Newa nas zaskoczyła, nie przypuszczaliśmy, że to taka potężna rwąca rzeka, na której funkcjonuje wielki ruch towarowy i pasażerski. Tędy duże statki pasażerskie pływają do Moskwy, a fotograf Dima na jachcie uświadomił mi, że rzekami, kanałami i jeziorami można dopłynąć aż do Iranu. W ciągu dnia musieliśmy zrzucić na rzece kotwicę, czekając dwie godziny na otwarcie kolejowego mostu. W godzinach popołudniowych minęliśmy Szlisserburg oraz twierdzę Orzeszek i wpłynęliśmy na otwarte wody największego w Europie jeziora Onega. Ależ to jezioro!!! Jak morze. Drugiego brzegu nie widać!!O dwudziestej wraz z prawie wszystkim jachtami stanęliśmy na kotwicach niedaleko małej przystani, tuż przy 76 metrowej latarni Osiniec. Wieczorem organizatorzy regat przygotowali na brzegu spotkanie dla załóg jachtów, połączone ze „wzmocnioną” kolacją i pokazem filmów. Obejrzeliśmy film o regatach szkolnych fregat „Mir” i „Dar Młodzieży” u wybrzeży Portugalii oraz film o niedanym rejsie dookoła rosyjskiego świata żaglowca „Siedow”, który podążał śladami legendarnego rejsu z lat 1803 – 1806 słynnego rosyjskiego żeglarza Kruzenszterna. Filmy przedstawiał reżyser filmu, a w dodatku przedstawiono nam młodego rezolutnego chłopca, który okazał się prapraprawnukiem samego Kruzenszterna.
16 czerwcu
Nasza znajoma Bianca Sadowska, zbierająca materiały w archiwach do swojej pracy doktorskiej, oprowadziła nas po Petersburgu. W ciągu kilku godzin mogliśmy tylko „liznąć” miasto, które zaimponowało nam rozmachem założeń architektonicznych byłej stolicy imperialnej Rosji. Niestety nie było nam dane zwiedzić Pałacu Zimowego, odstraszyła nas długa kolejka. Ermitaż zostawiliśmy sobie na następny raz, za to zwiedziliśmy Twierdzę Pietropawłowską, podeszliśmy pod krążownik „Aurora”, który tego dnia był niedostępny dla turystów. Nie zabrakło nas również pod słynnym pomnikiem „miedzianego jeźdźca” Piotra I. Patrząc na rozległą sieć rzek i kanałów stwierdziliśmy, że bez kozery Petersburg określa się mianem „Wenecji Północy”. Wróciliśmy na jacht zauroczeni tym miastem jak i dużą serdecznością jego mieszkańców. Metro petersburskie też nam się podobało…
2995_
15 czerwca
Niemal całe popołudnie zajęły nam zakupy. Kupiliśmy chleb, świeże warzywa, owoce, a także szpachlówkę i farbę. Pewnie zastanawiacie się dlaczego. W nocy, z pewnością po wpływem silnego wiatru i prądu rzeki Newy, przestawił się ruchomy pomost i nieznacznie została zdrapana szpachlówka z naszego stalowego jachtu. Za to wieczorem wzieliśmy udział w prawdziwej uczcie duchowej, mieliśmy okazję wysłuchać wspaniałego koncertu w Filharmonii Petersburskiej im. Szostakowicza. Po doskonałym wykonaniu utworów Ravela i Strawińskiego, chór zaśpiewał fragment opery „Kniaź Igor” Aleksandra Borodina. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem mistrzowskiego wykonania tych utworów. Późnym wieczorem do składu załogi dołączyła się para: córka kapitana Monika Wojnowska wraz mężem Lucasem Andreasem Schubertem, będą płynąć z nami do Archangielska.
14 czerwca
Uczestniczyliśmy w paradzie jachtów biorących udział w regatach „AR 80”. W porywistym wietrze, przy trzepoczących żaglach wpłynęliśmy w górę rwącej rzeki Newy w głąb miasta. Oczywiście zaprezentowaliśmy wiele efektownych zwrotów przed pierwszym mostem, oglądając po drodze legendarny lodołamacz „Krasin” i okręt podwodny. Dramaturgii parady dodawał helikopter przelatujący tuż nad masztami.
Wieczorem oddwudziestej udaliśmy się na elegancki „wysokobudżetowy” bankiet, zorganizowany przez agencję Rusarc. Organizatora regat zaprosił na spotkanie członków załóg oraz gości, wśród których były czołowe postacie politycznego i gospodarczego establishmentu Petersburga.
Musieliśmy przyznać, że impreza była zorganizowany wyśmienicie: przygotowano bardzo smaczne potrawy, stoiska z napojami zaspokajały wszelkie gusta, na scenie na tle profesjonalnych prezentacji multimedialnych występował doskonały zespół muzyczny. Przyjazna, luźna atmosfera zabawy pozwoliła nam szybko nawiązać znajomości z załogami jachtów, uczestniczącymi w regatach jak też z uroczymi wolontariuszkami, zaangażowanymi w organizację regat. Znikły wszelkie bariery językowe, bawiliśmy się wyśmienicie i tańczyliśmy do późnej nocy przy naprawdę dobrej muzyce.
13 czerwca
Nad ranem o piątej wpłynęliśmy do Kronsztadu. Odprawa graniczna jak i celna odbyła się bardzo sprawnie. Zarówno miła pani z rosyjskiej straży granicznej jak i pan celnik byli bardzo uprzejmi. Przed jedenastą dotarliśmy do mariny na rzece Newie na Kriestowskiej Wyspie, gdzie nasz kapitan Rysiek Wojnowski został porwany przez Daniła Gawriłowa na wywiad do siedziby rosyjskiej telewizji. Wieczorem wybraliśmy się na krótki spacer po Petersburgu, by poznać pierwszy smak tego wielkiego miasta. Po powrocie, w poświacie słynnej petersburskiej „białej nocy”, integrowaliśmy się przy jachtach na pomoście z załogą jachtu „Barlovento”.
12 czerwca
W nocy wypłynęliśmy z Tallinna. Sprzyjający zachodni wiatr gnał nas z prędkością siedmiu węzłów na Zatoce Fińskiej w stronę Petersburga. Dzień naprawdę sielankowy, wypełniony pracami pokładowymi i realizacją dokumentacji filmowej.
11 czerwca
O godzinie jedenastej weszliśmy do starego portu w Tallinie, zacumowaliśmy do jachtu „Operon” w marinie Vanasadam, gdzie serdecznie zajęła się nami Agata Depka, mieszkająca od kilku lat w Estonii. Agata pomogła nam przy zakupach i załatwiła dla nas zawodową przewodniczkę. Przez ponad dwie godziny zwiedzaliśmy starą część tego pięknego miasta, bogatego historią i różnorodnymi wpływami kulturowymi. Wszystkim polecamy zwiedzenie Tallinna. Wieczorem razem z Agatą degustowaliśmy różne gatunki estońskiego piwa w urokliwej piwiarni zaadaptowanej w targowej hali rybnej…
10 czerwca
Kolejny pogodny poranek na Bałtyku, choć powietrze już trochę bardziej rześkie. W południe stawiamy grot i genuę. Kapitan jachtu uczył nas posługiwania się sekstantem i zapoznał nas z podstawami astronawigacji. U wejścia do Zatoki Fińskiej natknęliśmy się na przelotne opady deszczu.
9 czerwca
Poranek na Bałtyku jest wyjątkowo piekny. Spieszymy się, by na czas zawitać do Petersburga, zatem płyniemy na silniku. Jednak sprzyjający lekki południowo-zachodni wiatr pozwolił na postawienie grota i genui, zatem osiągamy prędkość ponad siedmiu węzłów. Powoli wdrażamy się w rytm życia wachtowego na jachcie.
8 czerwca
W końcu wyruszyliśmy. Po długich przygotowaniach, wielu udzielonych wywiadach oraz sesjach zdjęciowych znaleźliśmy się na morzu. W sopockiej marinie serdecznie pożegnały nas nasze rodziny oraz przyjaciele. Podróż naszego życia rozpoczęliśmy tuz po 13.00. W drodze do jeziora Ładoga, oprócz podstawowego składu załogi, towarzyszy nam Aleksandra Bajer – żona Czarka Bajera, zaś Daniel Michalski dołączy do nas w Archangielsku.