Jachtostopem przez Atlantyk – Przestrzenni /1/

0
833

Zapraszamy do czytania bloga młodych podróżników, którzy zdecydowali się na przepłynięcie Atlantyku jachtostopem. Milenia i Bartek prowadzą bloga przestrzenni.wordpress.comi to własnie z ich strony będziemy na łamach portalu publikować wpisy z podróży

Odbiła nam palma na Karaiby

Staraliście się kiedyś zrealizować jeden z najbardziej szalonych pomysłów jaki wpadł Wam do głowy? Ba, może nie tyle jeszcze zrealizować, co zgodzić się bez wahania na jego materializację.

Tak się stało w naszym przypadku.obraz nr 1

Zaczęliśmy planować: zdobyć pieniądze, poszukać załogi która nas przygarnie, znaleźć nocleg na Kanarach i Karaibach, kupić gadżety które nas wspomogą podczas wyprawy i przede wszystkim zminimalizują bagaż, podjąć decyzję o ujawnieniu w jakikolwiek sposób naszej wyprawy, znaleźć optymalne ubezpieczenie, podszkolić się w angielskiej terminologii żeglarskiej, liznąć do awaryjnego komunikatywnego hiszpański i francuski. Punktów do zrealizowania było wiele, a czasu wbrew pozorom nie za dużo zwłaszcza, że wiadomą była komplikacja planów, jeżeli lubi się spontaniczność i nie ma za dużo tej smykałki do racjonalnego gospodarowania pieniędzmi i czasem.

Oboje obroniliśmy swoje tytuły naukowe i wyjechaliśmy zarabiać na nasz wyjazd. Bartek w Grecji jako rezydent, ja tu w Polsce, jako sternik na Mazurach. Uzbieranie zadowalającej ilości pieniędzy można było uznać za odhaczone.
Kiedy Bartek w pocie czoła pracował na obczyźnie, ja w przerwie od pływania po śródlądziu, pływałam morsko – tak, żeby podnieść umiejętności i doświadczenie. Pomagałam w przeprowadzeniu jachtu na Morzu Północnym i odbyłam kilka rejsów po Morzu Bałtyckim. Dodatkowo wzięłam udział w trzech wyścigach, pływając na jednostkach typowo regatowych w liczbie trzy na istniejących trzy, które w Polsce w ogóle pływają.

Z czystej ciekawości zaczęliśmy szukać na własną rękę informacji o miejscach, w których się znajdziemy. Fauna, flora, kultura, język, klimat. Mniej-więcej na etapie, w ktorym topiłam się w marzeniach o zobaczeniu na żywo dzikich papug na wolności [jestem papuziarą], Bartek skupił się na temperaturach. Circa 30 stopni Celsjusza zdecydowanie wyklucza używanie puchowego śpiwora, którego oboje jesteśmy dumnymi właścicielami. Zaczęliśmy szukać lżejszego i cieńszego odpowiednika śpiwora. I hamaka, bo przecież jak mamy funkcjonować pod palmami bez hamaka, drinka w kokosie i nie nagrywać tego wszystkiego sportową kamerą na metrowym wysięgniku? To był akurat mój pomysł. Nie widziałam opcji nie dokumentowania naszych przygód!
Czas mijał, a tyle spraw było jeszcze do załatwienia…

O tym jak przebieały przygotowania i podróż na Kanary możecie przeczytać w notkach na blogu: Gotowi do startu, Czy to skrzypce czy gitara?O rzut beretem, Wali kurna piorunami. My rozpoczniemy relację rozpoczęcia szukania jachtu 🙂

 obraz nr 2

Trochę ponad dobę temu postawiliśmy pierwsze kroki w Las Palmas. Noc, pusto na ulicach i chwilę po lądowaniu nawet compañeros z aeroplano się gdzieś podziali.

Potrzebowaliśmy autobusu…i kogoś, kto chociaż trochę habla po angielsku, bo ja miałam tylko „trzy” z hiszpańskiego, a Bartek nie jest pewny ale chyba „cztery”. Bardzo doceniam chęci pomocy napotkanego pana, który starał się wytłumaczyć jak dojść na przystanek – można więc się trochę nastawiać na bariery językowe z naszej strony, bo mało kto tu się przyłożył do wkuwania z „angola”, o ile w ogóle go miał.

Tak czy inaczej dotarliśmy na przystanek – autobus miał przyjechać dopiero za 40 min, a cena taksówki przekraczała najśmielsze oczekiwania. Kiedy Bartek poszedł szukać innych połączeń a ja czekałam przy bagażach, złapał mnie…autostop. Tuż obok zatrzymał się bajecznie dojrzały jegomość w białym dostawczaku i krzyczy czy nie jadę do Las Palmas. Po różnych doświadczeniach z podobnych akcji w Polsce włączyła mi się czerwona lampka. Pan z samochodu zapewne widząc moją niepewność krzyczy, że mnie weźmie „za free!”. Ocho! Nie pomożesz mi w taki sposób! I ja z pewnością Tobie też nie. Widząc, że ma tylko jedno wolne miejsce obok siebie mówię, że jesteśmy we dwójkę. Panu to nie przeszkadzało i pokazał kciukiem za siebie na przestrzeń odgrodzoną od niego kratą. No ale dobra…nie wygląda źle, tylko po prostu kompletnie nie mówi po angielsku i nie wiadomo czy nie handluje ludźmi. A tak to spoko. Gdy Bartek wreszcie wrócił zapakowaliśmy się do auta (za kratą, bo na przejazd załapała się też jedna obcojęzyczna pani) i ruszyliśmy. Pan przez całą drogę miał dosyć obojętną minę i nawet chciał poczęstować papierosem, także takie przejazdy raczej nie były dla niego niczym niezwykłym. Dojechaliśmy cało i zdrowo. Po kilku telefonach z naszą hostką Anią juz znaleźliśmy się z nią i jej bajecznie uroczym psiakiem w ciepłym i bezpiecznym domu.

Ania jest Polką. Przyjęła nas z otwartymi ramionami i bardzo chce nam pomóc. Każdemu życzę takiego hosta! Dzięki niej mamy duży spokój z funkcjonowaniem tutaj.

Z rana wyruszyliśmy do portu rozpocząć poszukiwania jachtu, który nas weźmie w rejs przez Atlantyk. Przeszliśmy wszystkie punkty gastronomiczne i całą tę infrastrukturę żeglarską żeby się zorientować czy są możliwości rozwieszenia naszych ogłoszeń. Okazało się, ze takie „reklamowanie” się jest bardzo popularne i większość knajp nie robiła żadnych problemów. Rozwiesiliśmy się wszędzie gdzie to było możliwe i ruszyliśmy oglądać miasto. Pierwszy raz w życiu widziałam dzikie papugi – Bartek wstydził się iść obok mnie. Taka byłam rozentuzjazmowana.

Tu sampel z rozwieszania ogłoszeń w knajpie pana, który zna trochę polskiego i lubi bardzo Polaków. Już nas nazywa „polskimi przyjaciółmi”(spójrzcie na ścianę za mną):

Crew Available!

Szukamy – rozwieszamy, zagadujemy żeglarzy, pracowników, obsługę regat, przesiadujemy w barach, spoglądamy na telefon i maile.

Gdy w porcie już nas znają i możemy wymieniać się z żeglarzami kolejnym radosnym „dzień dobry!”, jako odskocznię od spędzania czasu w porcie wybieramy oglądanie wyspy.

Dzięki Ani, naszej hostce mieliśmy okazję pojechać na południe wyspy – podbiliśmy wydmy w Maspalomas razem z tysiącem europejskich turystów. Na szczęście większość zakończyła spacer po pierwszych dwóch górkach. Natężenie ruchu trochę skojarzyło mi się z sierpniowym szturmem na Morskie Oko z taką różnicą, że tutaj część ludzi chodziła nago. Nudyści na wydmach mają swoją plażę i jest całkiem pokaźna. Ciekawostką są „gniazda” układane przez plażowiczów z wulkanicznych kamieni – funkcję mają jak nasz polski „parawaning”, tylko trend jest na ten sam kolor. Inną sprawą są zagajniki w które się wchodzi parami, często nago i…nie wiem co dalej, bo jakoś długo te parki nie wracają. Może powinnam za nimi wejść i konkretnie sprawdzić co robią? („Dzień dobry drodzy państwo, prawo jazdy i dowód rejestracyjny poproszę”).

Wieczorami zasiadaliśmy w żeglarskim pubie rozsiewać swój urok i promienne uśmiechy w stronę żeglarzy z którymi jeszcze się nie widzieliśmy albo nie rozmawialiśmy. Poznaliśmy mnóstwo ludzi – dzięki rozpoznaniu sytuacji portowej możemy stwierdzić, że sprawa ze znalezieniem jachtu jest tu znacznie utrudniona ze względu na to, że załogi na regaty są już kompletne i nawet mocno zaawansowani żeglarsko jachtostopowicze mają małe szanse coś znaleźć. Najlepszym wyjściem w tej sytuacji jest zaczekanie do pierwszego startu (8.11) żeby biorące udział w wyścigu jachty mogły zrobić miejsce tym prywatnym albo przenieść się na inną wyspę. I tak też postanowiliśmy – przenosimy się dziś na Teneryfę. Dzięki uprzejmości koleżanki Bartka udało się skontaktować z polskim kapitanem wyruszającym 12.11 na Wyspy Zielonego Przylądka. I tym samym mamy dwie dobre wiadomości – pierwsza to taka, że mamy nawinięty jacht i wreszcie wypłyniemy, a druga taka, że mamy okazję zobaczyć więcej niż planowaliśmy. Jest też zła wiadomość, bo nie mamy noclegu na Teneryfie. Martwię się, bo nie lubię nie kontrolować pewnych spraw, a z pewnością ciężko mieć wpływ na to czy ktoś obcy postanowi Cie wziąć do siebie.

Mając cały czas z tyłu głowy tę niepewność ze znalezieniem noclegu pojechaliśmy zobaczyć Puerto Rico i położoną obok Puerto Mogan. Pierwszy raz mieliśmy okazję wykąpać się w oceanie i chwilę oczyścić głowę z wiszących w powietrzu rozterek. Pogoda fajnie dopisała bo przez godzinę mogliśmy skupić się tylko na tym, że obok bawiące się w piasku dzieci nie dawały możliwości usłyszenia swoich myśli. Mimo tych trosk, leżąc na plaży wśród turystów all-inclusive pomyślałam, że jeszcze raz zdecydowałabym się na ten sposób spędzania czasu. Dobrze jest mieć swobodę w przeżywaniu swojego wypoczynku i to autentycznie, mając pełen kontakt z lokalną rzeczywistością. Także summa summarum nie mamy gdzie mieszkać, ale przynajmniej pogoda w miarę dopisuje żeby w razie czego przespać się gdzieś na plaży.

Co do Puerto Rico – dużo hoteli, obłożonych plaż i kelnerów bajerujących każdą kobietę niezależnie od tego czy nią jest czy tylko ją udaje. Pojawia się jednak w pewnym momencie klimat miasteczka, gdy turyści zaczną wracać do pokojów. Wtedy zostajesz sam wśród czystych uliczek, zadbanych alejek, górzystego krajobrazu i z szumiącym oceanem.

Bardziej urzekło mnie Puerto Mogan. Miasteczko rybackie z duchem ciężkiej pracy i przytulnym, ciepłym domem czekającym na strudzonego pracą mężczyznę. A w środku zapewne też ciepła kobieta. A co widzimy gdy wkroczymy w te mieszkalne zakamarki? Wąskie uliczki, białe domki z kolorowymi akcentami i zielonymi okiennicami oraz przede wszystkim – mnóstwo kwiatów! Rosną na altanach pod którymi spacerujesz między domkami, stoją na parapetach, przy drzwiach, bramach i wszędzie indziej gdzie to tylko możliwe. Priorytetowo mają względnie nie przeszkadzać. Najpiękniejsze jest to, że nie dość że zachwycają kolorem to jeszcze zapachem. Nigdy nie byłam zwolenniczką kwiatów i nie rozumiem jak można się tak nimi zachwycać ale te z Mogan naprawdę mnie urzekły. Tak czy inaczej sztukę hodowli i pielęgnacji kwiatów zostawiam entuzjastom i profesjonalistom, a ja zostanę przy okazjonalnym zachwycie. Dodatkowo krótki spacer po marinie bardzo mi pomógł i w jakiś sposób mnie uspokoił.

Prom mamy dziś o godz. 16:00. Co będzie się tam działo jest dla mnie zagadką. Póki co, mam w głowie ostatni wieczór spędzony z naszą hostką i jej psiakiem. Będzie mi brakowało tej stworzonej dla siebie parki! Jesteśmy bardzo wdzięczni za tyle fajnych chwil z długimi rozmowami, dalekimi wycieczkami no i ciepłe miejsce do spania.

Trzymajcie się, do następnego razu i wybaczcie proszę to wrzucanie słonecznych zdjęć. Czasem jest to dobra odskocznia od spraw, które uciskają tył głowy. A sama też chętnie spojrzę i pomyślę, że przecież jest dobrze!

Komentarze