Nadszedł wiek XV i zastał Morze Śródziemne w równowadze sił. Miejsce Bizancjum zajęło Imperium Turków Osmańskich wraz z podporządkowanymi sobie muzułmańskimi emiratami Afryki Północnej. Te ostatnie posługując się typowymi dla siebie szybkimi statkami z ożaglowaniem łacińskim (arabskim), teraz już uzbrojonymi w działa, zainteresowane były głównie piractwem, które uprawiali z sukcesami.
Turcy natomiast zajmowali się głównie wojną z państwami chrześcijańskimi wybrzeża europejskiego. Tutaj rozwijały się przede wszystkim wojenne galery wiosłowo-żaglowe osiągając monstrualne rozmiary. Turcja odcięła Europejczykom lądowy szlak do wykwintnych towarów Dalekiego Wschodu. Bogata Europa przyzwyczajona do jedwabiu oraz przypraw korzennych musiała znaleźć inną drogę. Mogła to być tylko droga morska a do tego należało mieć odpowiednie statki.
Żaglowce typu Karawela
W Hiszpanii i Portugali rozwijała się żegluga kabotażowa na niedużych statkach towarowych wzorowanych na jednostkach muzułmańskich. Początkowo wyposażone były w dwa do trzech masztów z ożaglowaniem łacińskim, które jak już wiemy było bardzo sprawne w żegludze pod wiatr.
Model wczesnej karaweli.
Niewielkie, długości 15-20 metrów przy szerokości ok. 6 metrów, sprawnie żeglujące mając w dodatku niewielkie zanurzenie doskonale nadawały się do uprawiania handlu przybrzeżnego. Przekrój kadłuba był elipsoidalny co pozwalało zabrać więcej ładunku niż to wynikało z ich wielkości. Na rufie podniesiony pokład umożliwiał urządzenie niezbyt wielkich pomieszczeń, przede wszystkim dla kapitana. Brak podniesionego pokładu na dziobie czynił życie załogi ściśniętej pod pokładem rufowym dość spartańskim. Na takich statkach pływało z reguły około 20 marynarzy.
Z biegiem czasu budowano karawele trochę większe wyposażając je nawet w cztery maszty. Dla potrzeb żeglugi oceanicznej gdzie częściej spotykano wiatr od rufy przedni maszt miał żagiel rejowy. To były statki dość prymitywne jak na wiek XV lecz jednocześnie sprawne i szybkie w każdych warunkach żeglugi. Znalazły się w składzie zespołów odkrywczych tak Vasco da Gamy jak Kolumba oraz Magellana.
Żaglowiec Karaka (nao)
Organizowane w drugiej połowie XV wieku wyprawy w poszukiwaniu nowych dróg morskich wymagały budowy jednostek większych i bardziej pojemnych. Pojemność statku w perspektywie długich podróży miała niebagatelne znaczenie. Z jednej strony należało zabrać jak najwięcej prowiantu z uwagi na często trudny do przewidzenia czas żeglugi, z drugiej zaś spodziewano się przywieźć niezwykłe bogactwo towarów oczekiwanych w bogatej Europie.
Rozpoczęto budowę statków większych: 25 później nawet do 40 metrów długości. Kadłub o przekroju kolistym miał znacznie większą pojemność od karawel. Na rufie podniesienie pokładu tworzyło kasztel z pomieszczeniami dla lepiej urodzonych; nieraz nawet dwukondygnacyjny.
Jednocześnie z uwagi na spodziewany długi czas podróży wybudowano również podobny, choć mniejszy kasztel na dziobie. Załoga żeglarzy europejskich wreszcie otrzymała swoją część statku; od tej pory dziób na statkach towarowych należał przez długi czas do marynarzy. Tak powstała „karaka”, podstawowy typ statku epoki odkryć geograficznych.
Flotylla Kolumba. Dwie karaki i z lewej karawela.
Budowa żaglowców
Takie statki miały pływać przez ocean więc ożaglowanie musiało być przystosowane do tego celu. Na dużych, otwartych przestrzeniach zdolność do żeglowana „ostro do wiatru” miała dużo mniejsze znaczenie niż pod brzegiem. Nie było więc konieczności używania żagli łacińskich, które szczególnie na większych jednostkach sprawiały duże trudności w obsłudze.
Zastosowano więc prostsze żagle rejowe na środkowym oraz przednim maszcie; na początku po jednym a w miarę zwiększania rozmiarów kadłuba dwa na głównym maszcie. Dla ułatwienia sterowania w żegludze z wiatrem ustawiono na dziobie dodatkowo mały, pochylony do przodu maszcik z dodatkowym żaglem na rei. Jednak nie zawsze wiatr wiał z tyłu i dla ułatwienia żeglugi ostro do wiatru pozostawiono na rufie maszt z żaglem łacińskim.
Karaki żeglowały wolno i ociężale. Cel leżący pod wiatr osiągały bardzo niechętnie, lecz mocno zbudowane z potężnych bali i grubych desek łączonych kutymi gwoździami były stosunkowo bezpieczne oraz, co było bardzo ważne, miały dużą ładowność. Przy ówczesnym stanie techniki budownictwa okrętowego były przy swoich wadach idealne do dalekich podróży gdy nie było wiadomo co się zastanie u celu.
Życie codzienne gdy nie wiadomo jak daleko do celu podróży.
Na flagowej karace Kolumba, która miała prawdopodobnie długość ok. 35 metrów zaokrętowanych było 50 marynarzy. Oficerowie mieszkali względnie wygodnie w rufowym kasztelu zwanym „tolda”. Kasztel dziobowy był królestwem załogi i nazywany był „castillo”. Kapitan miał własną kabinę na dachu „tolda” na rufie. Wszystkie pomieszczenia były otwarte od strony pokładu; jeśli przypomnimy sobie warunki na wcześniejszych statkach to chyba tylko Arabscy żeglarze płynąc do Indii lub Mozambiku mogli mieć trochę lepiej gdyż ich załogi były nieliczne.
Przekrój przez późnośredniowieczny statek
W „castillo” było ciemno i niezwykle ciasno. Marynarze spali w ubraniach na prymitywnych drewnianych pryczach. Nikt się nie mył. Woda morska się do tego nie nadaje a słodka była ściśle racjonowana; nieraz jej zabrakło gdy deszcz długo nie padał. Świeże morskie powietrze musiało wystarczyć.
Dzień zawsze rozpoczynał się od modlitwy i śniadania. Tego przestrzegano chociaż z późniejszymi posiłkami bywało już różnie. Na otwartym pokładzie przygotowane były paleniska z cegieł, które osłaniano od wiatru czym się dało. Jako zapasy prowiantu można było zabrać tylko to, co się szybko nie psuło: suszone ryby i warzywa, wędzone mięso, mąkę oraz koniecznie wino.
Jeśli pogoda była spokojna kucharz miał szansę upiec placki z mąki i wody morskiej. Nie zjedzony zapas był suszony i przechowywany w formie sucharów. Po śniadaniu marynarze zawsze przystępowali do pracy. Zależnie od pogody splatali liny, uszczelniali pokład, szyli i naprawiali żagle niezależnie od pełnionych wacht.
Upał i wilgoć niszczyły wszystko; pleśń była wszędzie a zapasy nieubłaganie się kurczyły. Z rzadka udawało się złapać świeżą rybę, czasem ktoś szczęśliwy chwytał szczura.Spleśniałe rzemienie po długim moczeniu w wodzie morskiej dawały się zjeść i oszukać na jakiś czas żołądek.
Wkrótce też z braku witamin pojawił się największy wróg ówczesnych marynarzy: szkorbut. Tą nieznaną wcześniej chorobę leczyło tylko świeże pożywienie. Nie należy się dziwić, że po pierwszych wyprawach załogi rekrutowano w więzieniach szczególnie, że początkowo wracali bez złota.
Za zgodą: http://zeglarstwo-kursy.pl