Na początku nie mogłam zasnąć na jachcie. Nocą, leżąc poniżej linii wody, przykładałam rękę do drewnianego kadłuba i wyobrażałam sobie czarną wodę naciskającą na deski od drugiej strony. Leżałam tak wstrzymując oddech, wyobrażając sobie drogę, którą musiałabym przepłynąć przez labirynt kabin i luków, gdyby statek zaczął tonąć. W porcie Bounty wyglądał potężnie: 180 stóp długości, trzy maszty wznoszące się sto stóp w niebo, i tysiąc metrów kwadratowych płóciennych żagli. Jednak podczas rejsu, ocean rozciągał się w każdym kierunku po horyzont, czyniąc ją małą, a mnie w niej jeszcze mniejszą.
Gdy ujrzałam Bounty po raz pierwszy, właśnie straciłam pracę i męża. Chciałam zaokrętować się na gapę, wyrwać, zostawiając ruiny mojego życia za sobą – Bounty mi to umożliwiła. Jednak na lądzie zostawiłam o wiele więcej niż smutek; wszystko co wcześniej było istotne – wykształcenie, osiągnięcia, powierzchowność – na morzu było bez znaczenia. Pozostawienie wszystkiego, co do tej pory definiowało moje życie wzbudzało we mnie niepokój. Czasem siadałam w kambuzie z innymi marynarzami i zastanawiałam się ile są w stanie wyczytać z mojej twarzy. Nie byłam pewna, co w niej jeszcze pozostało.
Pozostawienie lądu wymagało uległości, musiałam zostawić siebie i oddać się całkowicie podróży, dokądkolwiek miała prowadzić i cokolwiek miała ujawnić. Wpadłam w rytm wacht i wspólnych posiłków, rychło zaznajomiłam się z kołysaniem i dziwną muzyką trzeszczących belek. Uczyłam się takielunku i żeglowania, zasad bezpieczeństwa, studiowałam kompas i mapy; naoliwiałam, malowałam, plotłam, uszczelniałam, i później układałam się do snu. Spałam głęboko, wierząc że podczas gdy moje oczy będą zamknięte, ktoś inny na wachcie dba o bezpieczeństwo, tak jak ja robiłam to dla nich na swojej zmianie. Byliśmy całkowicie od siebie zależni.
Wraz z tą zależnością przyszła akceptacja ludzkiej słabości. Musieliśmy polegać na sobie, ponieważ to było niezbędne do przetrwania. Każdego dnia wspinaliśmy się razem na wantach, układaliśmy nasze ciała wysoko nad pokładem, by zwinąć lub rozwinąć żagle, wierzyliśmy że jesteśmy bezpieczni na takielunku, podczas gdy morze kłębiło się pod nami. Zmiana przyszła niespodziewanie: nagle zmienił się wiatr, fale rozbijały się o kotbelki, przyszedł sztorm. Każdego dnia uzmysławiałam sobie, jak łatwo byłoby wypaść, ześlizgnąć się, odpuścić, umrzeć. Wydaje się, że zdać sobie sprawę z ryzyka to zrozumieć dominację sił przyrody. Nasza podróż polegała na rozumieniu wiatrów i prądów, na respektowaniu naszego miejsca pod poruszającymi się gwiazdami.
Badania, ochrona, połów, i handel zawsze wymagały stawiania czoła oceanowi. Niebezpieczeństwa stały się legendarne, a język potężnych emocji – niezależnie czy dotyczy miłości czy rozstań – pochodzi ze skrajnych sytuacji na morzu. Jesteśmy w tej samej łodzi; Pływamy po niezbadanych wodach; Próbujemy przetrwać sztorm; Jesteśmy zgubieni na morzu; Toniemy razem ze statkiem. Jednak te wyrażenia są dalekie od mowy żeglarzy. Zamiast nich słowa dosłownie personifikują, zawierają zrozumienie i szacunek dla morza, statku, sił wiatru. Nasz kapitan zwykł mawiać „Jeśli my będziemy dbać o nią, ona będzie dbała o nas”. By przetrwać, musieliśmy uważać na siebie wzajemnie, statek i naturę.
Pakt powstały między nami a przyrodą został łatwo złamany. Poziom mórz podnosi się, zmieniają się prądy i huragan dwukrotnie większy od Teksasu zmierza do Nowego Jorku. U wybrzeży Karoliny Północnej, Bounty w jego wyniku zostaje osaczony. Jestem rozdarta na dwie części przez sztorm: z jednej strony jestem myślami w domu, który właśnie zalewany jest powodzią, z drugiej strony na morzu widzę jacht tracący moc, legnący w gruzach, zaczynający tonąć. Wydano komendę do opuszczenia statku i załoga w swych ciężkich, czerwonych, neoprenowych kombinezonach wskakuje do tratw, oczekując ratunku. Podczas ewakuacji kapitan i dwoje załogantów zostało zmiecionych za burtę. Jeden dopływa do tratwy, martwe ciało drugiego zostanie odnalezione kilka godzin później, po czterech dniach straż przybrzeżna porzuci poszukiwania Kapitana.
Nie chcę przypominać sobie obrazu tonącego statku, z jej pękniętymi masztami i znikającym w wodzie kadłubie. Chcę wymazać z pamięci załogę unoszoną przez helikoptery sześć metrów nad ziemią. Chcę się odwrócić od widoku Kapitana wymywanego za burtę, dryfującego samotnie we wzburzonej wodzie. Słowa są nie do pojęcia i grzęzną w gardle. Łapię się na tym ponownie: myślę o słowie, które kiedyś oznaczało uścisk, teraz widzę długość od ramienia do ramienia trzymającego linę, teraz dopiero rozumiem jego prawdziwe znaczenie. Bounty jest na dnie morza, a jej Kapitan zgubiony (mój statek, mój kapitan zginął), nie chcę trzymać się tej myśli, nie chcę próbować rozumieć tej straty.
Nigdy nie planowałam zostać na pokładzie tego statku na zawsze, byłam o tym przekonana. Bounty niósł mnie z jednego miejsca do drugiego, a ja mu na to pozwalałam. Zatraciłam się w wietrze i płótnie, w otwartym oceanie. Wewnątrz jej kadłuba był mój dom, załoga była rodziną. Teraz statek był zniszczony, ale my nie osiedliśmy na dnie. Zrozumienie jest tym, czego nauczyła nas podróż: by ogarnąć, zmierzyć i pojąć kruchość i siłę tego niebieskiego świata i naszej wzajemnej zależności, będąc w nim osadzonymi. Nauczyłam się kochać ten statek, a potem wyszłam na brzeg gotowa zaryzykować swoje serce.
Robin Beth Schear
Prace Robin Beth Schear pojawiły się w Tin House, The Awl, Bomb, Denver Quaterly, andPrairie Schooner. Otrzymała stypendia od Yaddo, Djerassi, Saltonstall, i Virginia Center for the Creative Arts. Uczy pisania w Cooper Union und Marymount Manhattan College w Nowym Jorku.
https://twitter.com/robinschaer
Esej po raz pierwszy ukazał się w Paris Review: http://www.theparisreview.org/blog/2012/11/02/falling-overboard/
Zdjęcia żaglowca za: http://balticsail.pl/aktualnosci/105/offset=0/Wspomnienie-zaglowca-%E2%80%9EHMS-Bounty%E2%80%9D.html